I MIEJSCE
Ta jedna piosenka
WandaWadlewa
Blog autorki: http://szept-ostrza.blogspot.com/
Milena
podwinęła przydługą spódnicę i usiadła na schodach, zapalając przy okazji
papierosa. Miała tylko nadzieję, że później nikt nie wyczuje od niej zapachu
tytoniu.
– Nie
chciałabyś żyć w tamtych czasach? – zapytał Dawid, który jak zwykle znikąd
pojawił się tuż za jej plecami.
Chociaż
znali się od dziecka, Milena nigdy nie pogodziła się z jego stałą obecnością w
swoim życiu. Różnili się niemalże w każdym aspekcie i gdyby ich rodzice nie
spotykali się w każdy weekend, pewnie nawet by nie spojrzała w jego stronę.
Podniosła
głowę, obrzucając kolegę nieszczególnie zaciekawionym spojrzeniem, by wyrzucić
niedopałek do śmietnika.
–
Głupiaś? – Dawid zaczął grzebać jak szalony w koszu, wywołując tym
zainteresowanie stojących nieopodal dziewczyn. – Mogłabyś tym zajarać cały
park, jakby już samo zatruwanie otoczenia ci nie wystarczyło!
Milena
wywróciła oczami, ale ostatecznie odepchnęła go i sama odnalazła niedopałek, by
utopić go w butelce wody.
– To
jak? – ponowił pytanie Dawid, wzdychając głośno. – Chciałabyś?
Milena
doskonale rozumiała nastrój kolegi. Właśnie skończyli lekcje historii, a ich
nauczyciel miał o wiele więcej fantazji niż pozostali. Na dzisiaj zaplanował im
międzywojenne scenki, gdzie każdemu przypisał konkretną rolę. Ona miała zostać
matką młodego harcerza, którą nieustannie przepełniał strach. To nawet do niej
pasowało, bo z natury uważała siebie za tchórza. Dzieci też lubiła.
–
Czasy, w którym honor miał większe znaczenie niż popularność w Internecie –
kontynuował swoją tyradę Dawid. – Dziewczyny nosiły spódnice do kolan i były
super, a do tego nikt nie siedział cały czas z nosem w telefonie.
–
Czasy, gdzie wszyscy honorowi zabili się w powstaniu, dziewczyny i tak
podciągały spódnice dla facetów, a zamiast z nosem w telefonie siedzieli w
garach albo bimbrze. Wprost idealny świat – odparła Milena.
– Nie
ma w tobie w ogóle romantyzmu, nie? Nic a nic?
***
Wróciła
do domu w kiepskim nastroju, a ten pogorszył fakt, że w lodówce znalazła
jedynie światło. Rychło w czas przypomniała sobie, że matka pojechała na wieś
do babci, żeby zabrać ją potem do lekarza. Zostawiła Milenie pieniądze, ale ona
zapomniała wybrać się do sklepu. Była potwornie zmęczona i gdyby znalazła w
kuchni cokolwiek, pewnie po prostu zjadłaby „cokolwiek”. Niestety z pół kilo
mąki i połowy marchewki nie miała szans na zaspokojenie podstawowych potrzeb
życiowych. Dlatego wściekła, sfrustrowana i porządnie zirytowana ruszyła na
miasto.
Przy
dworcu kolejowym kupiła bułkę, a że już nie miała chęci wracać, ruszyła
uliczkami starego miasta. Malownicze kamienice i kościoły znała już na pamięć,
ale i tak lubiła te spacery. Zaletą mieszkania w centrum było właśnie życie w
skupisku ludzi. Naprawdę, trzeba kochać gwar, żeby czerpać przyjemność w przepychaniu
się przez tłumy.
Jak
zwykle, postanowiła wstąpić do katedry, którą uwielbiała za jej monumentalizm i
surowość. Kiedy jednak oglądała po kolei rzeźby i obrazy, w końcu dostrzegła
tablicę, której wcześniej tam nie było… albo i wisiała tam od dawna, ale Milena
nie zwróciła na nią uwagi.
„77 Pułk Piechoty Armii Krajowej”
Nigdy
nie ciekawiły jej wojskowe pamiątki. Szanowała żołnierzy poległych w
powstaniach, ale raczej opowiadała się po stronie krytyków. Ludzie umierali w
imię idei, zamiast żyć i budować lepszą przyszłość. Żaden romantyczny zryw nie
miał szans na powodzenie.
Dlaczego
dostrzegła to akurat dzisiaj? Czy to ta lekcja historii?
… a może mężczyzna, który
spacerował po korytarzu w mundurze?
Z
początku nie mogła oderwać od niego wzroku. Był zgarbiony, pomarszczony, z
niewielka ilością siwych włosów. Przy tym wszystkim poruszał się z prawdziwą
gracją. Starszy pan wyglądał niemal jak z telewizyjnego obrazka. Jednak tutaj,
właśnie w tym miejscu prezentował się wręcz nierealnie.
Spojrzał
w jej stronę, a ona odwróciła szybko głowę, wbijając wzrok w tablicę. Nie
zrozumiała niczego, co przeczytała. Jednak z niewyjaśnionych dla niej powodów
ogarnął ją wstyd, jakby właśnie zrobiła coś okropnego.
–
Przepraszam panienkę bardzo – usłyszała głos tuż obok siebie i mimowolnie
zadrżała. – Czy wie panienka, czym był…
Nie
dosłyszała nazwy, którą powiedział. Była zbyt przygnieciona obecnością
żołnierza, który tak po prostu do niej podszedł.
Przecież
takie rzeczy się nie zdarzają… może w filmach albo wymyślonych opowieściach.
Czasami pewnie przytrafiają się osobom wyjątkowym, ciekawszym niż ona.
Na
całe szczęście starszy pan nie czekał wcale na jej odpowiedź. Złożył jedynie
dłonie za plecami i z hipnotyzującym wręcz uśmiechem powiedział:
–
Przepraszam bardzo, że tak zaczepiam. Przychodzę tu w każdą niedzielę i we czwartek, czasami tylko patrzę, ale niekedy uda mi się coś opowiedzieć.
Ta
uwaga ją rozczuliła. Nie potrafiła jednak zdobyć się na nic więcej ponad
kiwnięcie głowy.
–
Nazywam się Stanisław Mączyński i walczyłem w siedemdziesiątym siódmym pułku
AK…
Opowiedział
jej o własnej historii walki o Polskę… tak po prostu. Bez nudnego wprowadzenia,
bez podniosłych haseł. Mówił dużo i niewyraźnie, Milena nie wszystko rozumiała.
Zresztą tak bardzo poruszył ją fakt, że ten człowiek podszedł akurat do niej,
że jej umysł nie pracował w należyty sposób. Czuła się jak w transie, czego
później miała żałować.
Żałować,
że nie zapisała jego słów, że nie poprosiła o powtórzenie za cicho
powiedzianych zdań. Że w przyszłości mogła przypomnieć sobie jedynie zarys ich
rozmowy, bo tak naprawdę nie wiedziała gdzie i jak walczył siedemdziesiąty
siódmy pułk Armii Krajowej.
–
Wojna nie zaczyna się nagle – wyjaśnił jej. – Ona trwa i trwa, czasami nawet
jej nie widać, my czasami myśleliśmy, że to już koniec, a tu nagle pojawiali
się komuniści. To nie zawsze byli Niemcy.
Z tym
akurat musiała się zgodzić. Na lekcji historii ich nauczyciel dokładnie im
przedstawił, dlaczego Związek Radziecki przedstawiał się równie niebezpiecznie
co III Rzesza.
–
Ostatni dzień przed wojną, jaki pamiętam, to szesnasty sierpień tysiąc
dziewięćset trzydziestego dziewiątego, byłem wtedy jeszcze podlotkiem, ale
miałem już narzeczoną.
Narzeczona miała na imię Lidia, jej błękitne oczy błyszczały
w blasku słońca, a złote włosy falowały w rytmie tańca. Zarzuciła mu ręce na
szyję, a on nie potrafił myśleć o niczym innym niż o jej uśmiechu i tych
wszystkich pięknych planach, których nigdy nie zrealizowali.
To nie było wyjątkowe wydarzenie… żadna kolacja ani
zaręczyny. Nie wyjechali na wycieczkę, nie odwiedzili znajomych miejsc bliskich
sercu. Po prostu byli razem na
niewielkim tarasie, kierowani przez dźwięk piosenki, którą z ich pamięci
wymazał czas…
– To jakoś leciało poczekamy, zobaczymy, a to komu znudzi się – nucił mężczyzna,
gestykulując żywo ręką, a Milena nie powstrzymała uśmiechu. – Albo nanana...
–
Niestety nie znam – powiedziała wesoło, ale wyraz twarzy pana Stanisława
Mączyńskiego zmusił ją do powagi. W jego oczach zobaczyła smutek, którym wcale
nie emanował. Ta subtelność wyrażania emocji, bez wyrzucania ich na drugiego
człowieka, sprawiła, że Milena poczuła się jak w towarzystwie bratniej duszy…
chociaż dzieliło ich prawie wszystko.
–
Oczywiście, to bardzo stara piosenka. Tylko tak sobie myślę… chciałbym ją
jeszcze raz usłyszeć… przypomnieć sobie… ale to takie wymysły starca! Po prostu
przypomniałem sobie, jak spojrzałem…
–
Znajdę ją dla pana – wypaliła bez zastanowienia.
Pan
Stanisław rzucił jej zaciekawione spojrzenie, ale nic nie powiedział. Pewnie
nie uwierzył.
–
Znajdę dla pana tę piosenkę – powtórzyła, bardziej pewnie. – Naprawdę, mogę to
zrobić…
Znajdzie
ją…
…znajdzie.
Miała
Internet, mogła wszystko. Zapyta babci, sąsiadki, wujków, nauczyciela w szkole,
pójdzie do biblioteki, ale znajdzie. Podejdzie nawet do tego kretyna Dawida.
… bo warto być upartą, nie?
***
– Jak
leci ta piosenka? – zapytał z irytującym uśmieszkiem, kiedy po raz dwudziesty
zanuciła fragment przytoczony przez pana Stanisława.
–
Przecież ci mówię, bałwanie – oburzyła się, oglądając stos książek, jeden z
setki w jego pokoju. Właściwie całe pomieszczenie wypełniała literatura, od
której Milena dostawała oczopląsu.
–
Zaśpiewaj jeszcze raz. – Zrobił to tylko po to, żeby jej dokuczyć, wiedziała o
tym. Dlatego jej policzki pokrył rumieniec.
Rzuciła
w niego jakimś poradnikiem, który trafił w jego kolana. Na cale szczęście ich
rodzice znali się od studiów, więc niepokojący dźwięk demolowania kolekcji
przez Milenę nie robił na domownikach wrażenia.
– Baby
– westchnął głośno. – Wpraszasz się tutaj, rozwalasz mi książki i nawet nie
chcesz zaśpiewać.
– A co
ja jestem, Jaskier Wesoły Bard? Musisz być taki interesowny?
– Nie
ma nic za darmo – wzruszył ramionami. – Ale niech ci będzie. Tylko że w takim razie będziesz musiała pójść ze mną
na nowe Gwiezdne Wojny.
– Nie.
Ma. Szans. – Podniosła dumnie głowę.
– To
zabierzmy się do roboty – powiedział, najwyraźniej ignorując jej odmowę.
Wymamrotał tylko pod nosem – Uparta jak
osioł.
***
Zajęło
im to kilka dni, kiedy w końcu z głośników wydobył się dźwięk idealnie pasujący
do tego nuconego przez pana Stanisława. Dawid jak zwykle się z niej śmiał,
mówiąc, że jej tekst idealnie ją obrazuje.
– Że niby do ciebie me serce lgnie? –
zakpiła, cytując utwór.
– A
nie?
O
wiele bardziej problematyczne okazało się znalezienie pana Stanisława. Kiedy
myślała o piosence, coś tak trywialnego jak adres wyleciało jej z głowy. Dawid
powiedział jej, żeby odpuściła, ale ona zagryzła zęby i szukała dalej.
Tak
naprawdę zapomniała, jakie nosił nazwisko. W tym celu udała się ponownie do
katedry i dokładnie czytała tablicę 77
pułku AK. Niestety nie znalazła tam nikogo, czyje dane by przypominały te,
które powinna zanotować, ale jak zwykle… dlaczego okazała się taka bezmyślna?
Przychodziła
do katedry w każdą niedzielę, w każdy czwartek, ale mężczyzna jakby zapadł się
pod ziemię. Trzy tygodnie później postanowiła pokonać swój strach i zapukała do
zakrystii.
–
Chodzi ci o pana Stanisława Mączyńskiego? – zapytał młodszy ksiądz, który
akurat mógł poświęcić jej chwilę czasu.
– Tak!
– krzyknęła, a potem zakryła usta dłonią. Mężczyzna jednak jej nie skarcił. Zamiast
tego jakby sposępniał, a ona zacisnęła dłonie w pięści.
–
Bardzo mi przykro – powiedział poważnie, z dużą dozą spokoju i współczucia,
które wcale nie zatrzymało uczuć, które ją wypełniły tak nagle, że ledwo
złapała oddech.
Właściwie
nie musiał kończyć. Z wyrazu jego twarzy wyczytała wszystko, ale i tak tkwiła w
bezruchu, jakby cała ta sytuacja miała się okazać jedynie okrutnym żartem.
– Pan
wezwał go do siebie – wyjaśnił pokornie ksiądz, zupełnie jakby miał wziąć za to
odpowiedzialność.
Milena
potrafiła jedynie uciec z tej katedry, obiecując sobie, że nigdy więcej tam nie
wejdzie.
Żołnierz
w 77 pułku Armii Krajowej…
Nie
znała go dobrze, ale przecież był jej bratnia duszą. Musi pokazać mu piosenkę.
Obiecała.
Chociaż…
może tak naprawdę nigdy go nie spotkała? W końcu największe znaczenia
przypisujemy wydarzeniom, które są dziećmi naszej wyobraźni. Może tak bardzo
przywiązała się do swojego zadania, że zaczęła dodawać mu znaczenie… może jutro
zapomni?
***
Nie zapomniała.
Musiała wrócić do normalnego życia, chociaż jakaś część niej nie potrafiła się
pogodzić z sytuacją. Jakby straciła przyjaciela, a nie kogoś, z kim rozmawiała
zaledwie kilka minut. Tekst znalezionej piosenki nieustannie dźwięczał w jej
głowie.
Po raz
pierwszy w swoim życiu zaczęła się zastanawiać, czy miała jakiekolwiek prawo
oceniać historię. Ten starszy pan dokonywał w swoim życiu trudnych wyborów,
które ona teraz tak bez zastanowienia poddawała analizie. Jakby decyzja o walce
za Ojczyznę była jakimś rozwiązywalnym równaniem matematycznym. Widziała w nim
wszystko to, o czym pisali w książkach. Zupełnie jakby podniosłą fabułę
wojennego filmu przeniesiono tuż przed nią.
–
Idziemy! – do pokoju wpadł Dawid, a ona obdarzyła go spojrzeniem wyrażającym czystą
niechęć. Nie miała ochoty teraz się z nim użerać. – No już!
– Niby
gdzie? – zapytała, chociaż powinna bardziej skupić się na „Co ty tu robisz”
albo „Od kiedy jesteśmy przyjaciółmi”.
Zamiast
odpowiedzi rzucił jej bluzę, która leżała na krześle. Napotkała karcące
spojrzenie mamy, więc chcąc nie chcąc poszła z Dawidem.
Jechali
tramwajem, potem autobusem, w milczeniu maszerowali przez miejski park. W końcu
zobaczyła w oddali bramy cmentarza i naprawdę nie musiała pytać, po co ją tu
przyprowadził.
Skąd
wiedział, jak to odnalazł… powinna wycisnąć z niego każdą informację. Jednak
nie potrafiła wydusić z siebie słowa.
Znaleźli
się pod drewnianym krzyżem, na którym powieszono blaszaną tabliczkę z imieniem
i nazwiskiem mężczyzny, którego szukała od dawna. Nie mogła uwierzyć, że tutaj
go pochowali, a jednak z jakiegoś powodu czuła jego obecność.
– Może
to niezbyt romantyczne, ale nie mam gramofonu – powiedział Dawid, kładąc
telefon na jednym z wieńców, a było ich naprawdę mnóstwo. Po chwili usłyszeli
znany ton wielokrotnie powtarzanego utworu:
Czy to
warto być upartą?
Mówić
stale, że nigdy, że nie
Poczekamy,
zobaczymy
Komu
znudzi się
Tobie
czy mnie
Melodia
tańczyła na wietrze, owijając się wokół dwójki nastolatków, którzy stali tam,
trzymając się za ręce.
– Mój
Boże, przecież to ta piosenka! – usłyszeli za plecami drżący głos.
Odwrócili
się szybko, wybudzeni z muzycznego transu, a wtedy zobaczyli elegancko ubraną
staruszkę o włosach białych jak śnieg.
Jej
błękitne oczy błyszczały w blasku słońca…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz