-->

niedziela, 19 sierpnia 2018

#1 "Ta jedna piosenka" WandaWadlewa

 
I MIEJSCE
 Ta jedna piosenka
WandaWadlewa


Milena podwinęła przydługą spódnicę i usiadła na schodach, zapalając przy okazji papierosa. Miała tylko nadzieję, że później nikt nie wyczuje od niej zapachu tytoniu. 

– Nie chciałabyś żyć w tamtych czasach? – zapytał Dawid, który jak zwykle znikąd pojawił się tuż za jej plecami.

Chociaż znali się od dziecka, Milena nigdy nie pogodziła się z jego stałą obecnością w swoim życiu. Różnili się niemalże w każdym aspekcie i gdyby ich rodzice nie spotykali się w każdy weekend, pewnie nawet by nie spojrzała w jego stronę.

Podniosła głowę, obrzucając kolegę nieszczególnie zaciekawionym spojrzeniem, by wyrzucić niedopałek do śmietnika.
– Głupiaś? – Dawid zaczął grzebać jak szalony w koszu, wywołując tym zainteresowanie stojących nieopodal dziewczyn. – Mogłabyś tym zajarać cały park, jakby już samo zatruwanie otoczenia ci nie wystarczyło!
Milena wywróciła oczami, ale ostatecznie odepchnęła go i sama odnalazła niedopałek, by utopić go w butelce wody.
– To jak? – ponowił pytanie Dawid, wzdychając głośno. – Chciałabyś?
Milena doskonale rozumiała nastrój kolegi. Właśnie skończyli lekcje historii, a ich nauczyciel miał o wiele więcej fantazji niż pozostali. Na dzisiaj zaplanował im międzywojenne scenki, gdzie każdemu przypisał konkretną rolę. Ona miała zostać matką młodego harcerza, którą nieustannie przepełniał strach. To nawet do niej pasowało, bo z natury uważała siebie za tchórza. Dzieci też lubiła.
– Czasy, w którym honor miał większe znaczenie niż popularność w Internecie – kontynuował swoją tyradę Dawid. – Dziewczyny nosiły spódnice do kolan i były super, a do tego nikt nie siedział cały czas z nosem w telefonie.
– Czasy, gdzie wszyscy honorowi zabili się w powstaniu, dziewczyny i tak podciągały spódnice dla facetów, a zamiast z nosem w telefonie siedzieli w garach albo bimbrze. Wprost idealny świat – odparła Milena.
– Nie ma w tobie w ogóle romantyzmu, nie? Nic a nic?
***
Wróciła do domu w kiepskim nastroju, a ten pogorszył fakt, że w lodówce znalazła jedynie światło. Rychło w czas przypomniała sobie, że matka pojechała na wieś do babci, żeby zabrać ją potem do lekarza. Zostawiła Milenie pieniądze, ale ona zapomniała wybrać się do sklepu. Była potwornie zmęczona i gdyby znalazła w kuchni cokolwiek, pewnie po prostu zjadłaby „cokolwiek”. Niestety z pół kilo mąki i połowy marchewki nie miała szans na zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych. Dlatego wściekła, sfrustrowana i porządnie zirytowana ruszyła na miasto.
Przy dworcu kolejowym kupiła bułkę, a że już nie miała chęci wracać, ruszyła uliczkami starego miasta. Malownicze kamienice i kościoły znała już na pamięć, ale i tak lubiła te spacery. Zaletą mieszkania w centrum było właśnie życie w skupisku ludzi. Naprawdę, trzeba kochać gwar, żeby czerpać przyjemność w przepychaniu się przez tłumy.
Jak zwykle, postanowiła wstąpić do katedry, którą uwielbiała za jej monumentalizm i surowość. Kiedy jednak oglądała po kolei rzeźby i obrazy, w końcu dostrzegła tablicę, której wcześniej tam nie było… albo i wisiała tam od dawna, ale Milena nie zwróciła na nią uwagi.
„77 Pułk Piechoty Armii Krajowej”
Nigdy nie ciekawiły jej wojskowe pamiątki. Szanowała żołnierzy poległych w powstaniach, ale raczej opowiadała się po stronie krytyków. Ludzie umierali w imię idei, zamiast żyć i budować lepszą przyszłość. Żaden romantyczny zryw nie miał szans na powodzenie.
Dlaczego dostrzegła to akurat dzisiaj? Czy to ta lekcja historii?
… a może mężczyzna, który spacerował po korytarzu w mundurze?
Z początku nie mogła oderwać od niego wzroku. Był zgarbiony, pomarszczony, z niewielka ilością siwych włosów. Przy tym wszystkim poruszał się z prawdziwą gracją. Starszy pan wyglądał niemal jak z telewizyjnego obrazka. Jednak tutaj, właśnie w tym miejscu prezentował się wręcz nierealnie. 
Spojrzał w jej stronę, a ona odwróciła szybko głowę, wbijając wzrok w tablicę. Nie zrozumiała niczego, co przeczytała. Jednak z niewyjaśnionych dla niej powodów ogarnął ją wstyd, jakby właśnie zrobiła coś okropnego.
– Przepraszam panienkę bardzo – usłyszała głos tuż obok siebie i mimowolnie zadrżała. – Czy wie panienka, czym był…
Nie dosłyszała nazwy, którą powiedział. Była zbyt przygnieciona obecnością żołnierza, który tak po prostu do niej podszedł.
Przecież takie rzeczy się nie zdarzają… może w filmach albo wymyślonych opowieściach. Czasami pewnie przytrafiają się osobom wyjątkowym, ciekawszym niż ona.
Na całe szczęście starszy pan nie czekał wcale na jej odpowiedź. Złożył jedynie dłonie za plecami i z hipnotyzującym wręcz uśmiechem powiedział:
– Przepraszam bardzo, że tak zaczepiam. Przychodzę tu w każdą niedzielę i we czwartek, czasami tylko patrzę, ale niekedy uda mi się coś opowiedzieć.
Ta uwaga ją rozczuliła. Nie potrafiła jednak zdobyć się na nic więcej ponad kiwnięcie głowy.
– Nazywam się Stanisław Mączyński i walczyłem w siedemdziesiątym siódmym pułku AK…
Opowiedział jej o własnej historii walki o Polskę… tak po prostu. Bez nudnego wprowadzenia, bez podniosłych haseł. Mówił dużo i niewyraźnie, Milena nie wszystko rozumiała. Zresztą tak bardzo poruszył ją fakt, że ten człowiek podszedł akurat do niej, że jej umysł nie pracował w należyty sposób. Czuła się jak w transie, czego później miała żałować.
Żałować, że nie zapisała jego słów, że nie poprosiła o powtórzenie za cicho powiedzianych zdań. Że w przyszłości mogła przypomnieć sobie jedynie zarys ich rozmowy, bo tak naprawdę nie wiedziała gdzie i jak walczył siedemdziesiąty siódmy pułk Armii Krajowej.
– Wojna nie zaczyna się nagle – wyjaśnił jej. – Ona trwa i trwa, czasami nawet jej nie widać, my czasami myśleliśmy, że to już koniec, a tu nagle pojawiali się komuniści. To nie zawsze byli Niemcy.
Z tym akurat musiała się zgodzić. Na lekcji historii ich nauczyciel dokładnie im przedstawił, dlaczego Związek Radziecki przedstawiał się równie niebezpiecznie co III Rzesza.
– Ostatni dzień przed wojną, jaki pamiętam, to szesnasty sierpień tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego, byłem wtedy jeszcze podlotkiem, ale miałem już narzeczoną.
Narzeczona miała na imię Lidia, jej błękitne oczy błyszczały w blasku słońca, a złote włosy falowały w rytmie tańca. Zarzuciła mu ręce na szyję, a on nie potrafił myśleć o niczym innym niż o jej uśmiechu i tych wszystkich pięknych planach, których nigdy nie zrealizowali.
To nie było wyjątkowe wydarzenie… żadna kolacja ani zaręczyny. Nie wyjechali na wycieczkę, nie odwiedzili znajomych miejsc bliskich sercu. Po prostu byli razem na niewielkim tarasie, kierowani przez dźwięk piosenki, którą z ich pamięci wymazał czas…
To jakoś leciało poczekamy, zobaczymy, a to komu znudzi się – nucił mężczyzna, gestykulując żywo ręką, a Milena nie powstrzymała uśmiechu. – Albo nanana...
– Niestety nie znam – powiedziała wesoło, ale wyraz twarzy pana Stanisława Mączyńskiego zmusił ją do powagi. W jego oczach zobaczyła smutek, którym wcale nie emanował. Ta subtelność wyrażania emocji, bez wyrzucania ich na drugiego człowieka, sprawiła, że Milena poczuła się jak w towarzystwie bratniej duszy… chociaż dzieliło ich prawie wszystko.
– Oczywiście, to bardzo stara piosenka. Tylko tak sobie myślę… chciałbym ją jeszcze raz usłyszeć… przypomnieć sobie… ale to takie wymysły starca! Po prostu przypomniałem sobie, jak spojrzałem… 
– Znajdę ją dla pana – wypaliła bez zastanowienia.
Pan Stanisław rzucił jej zaciekawione spojrzenie, ale nic nie powiedział. Pewnie nie uwierzył.
– Znajdę dla pana tę piosenkę – powtórzyła, bardziej pewnie. – Naprawdę, mogę to zrobić…
Znajdzie ją…
…znajdzie.
Miała Internet, mogła wszystko. Zapyta babci, sąsiadki, wujków, nauczyciela w szkole, pójdzie do biblioteki, ale znajdzie. Podejdzie nawet do tego kretyna Dawida.
… bo warto być upartą, nie?
***
– Jak leci ta piosenka? – zapytał z irytującym uśmieszkiem, kiedy po raz dwudziesty zanuciła fragment przytoczony przez pana Stanisława.
– Przecież ci mówię, bałwanie – oburzyła się, oglądając stos książek, jeden z setki w jego pokoju. Właściwie całe pomieszczenie wypełniała literatura, od której Milena dostawała oczopląsu.
– Zaśpiewaj jeszcze raz. – Zrobił to tylko po to, żeby jej dokuczyć, wiedziała o tym. Dlatego jej policzki pokrył rumieniec.
Rzuciła w niego jakimś poradnikiem, który trafił w jego kolana. Na cale szczęście ich rodzice znali się od studiów, więc niepokojący dźwięk demolowania kolekcji przez Milenę nie robił na domownikach wrażenia.
– Baby – westchnął głośno. – Wpraszasz się tutaj, rozwalasz mi książki i nawet nie chcesz zaśpiewać.
– A co ja jestem, Jaskier Wesoły Bard? Musisz być taki interesowny?
– Nie ma nic za darmo – wzruszył ramionami. – Ale niech ci będzie. Tylko że  w takim razie będziesz musiała pójść ze mną na nowe Gwiezdne Wojny.
– Nie. Ma. Szans. – Podniosła dumnie głowę.
– To zabierzmy się do roboty – powiedział, najwyraźniej ignorując jej odmowę. Wymamrotał tylko pod nosem – Uparta jak osioł.
***
Zajęło im to kilka dni, kiedy w końcu z głośników wydobył się dźwięk idealnie pasujący do tego nuconego przez pana Stanisława. Dawid jak zwykle się z niej śmiał, mówiąc, że jej tekst idealnie ją obrazuje.
Że niby do ciebie me serce lgnie? – zakpiła, cytując utwór.
– A nie?
O wiele bardziej problematyczne okazało się znalezienie pana Stanisława. Kiedy myślała o piosence, coś tak trywialnego jak adres wyleciało jej z głowy. Dawid powiedział jej, żeby odpuściła, ale ona zagryzła zęby i szukała dalej.
Tak naprawdę zapomniała, jakie nosił nazwisko. W tym celu udała się ponownie do katedry i dokładnie czytała tablicę 77 pułku AK. Niestety nie znalazła tam nikogo, czyje dane by przypominały te, które powinna zanotować, ale jak zwykle… dlaczego okazała się taka bezmyślna?
Przychodziła do katedry w każdą niedzielę, w każdy czwartek, ale mężczyzna jakby zapadł się pod ziemię. Trzy tygodnie później postanowiła pokonać swój strach i zapukała do zakrystii.
– Chodzi ci o pana Stanisława Mączyńskiego? – zapytał młodszy ksiądz, który akurat mógł poświęcić jej chwilę czasu.
– Tak! – krzyknęła, a potem zakryła usta dłonią. Mężczyzna jednak jej nie skarcił. Zamiast tego jakby sposępniał, a ona zacisnęła dłonie w pięści. 
– Bardzo mi przykro – powiedział poważnie, z dużą dozą spokoju i współczucia, które wcale nie zatrzymało uczuć, które ją wypełniły tak nagle, że ledwo złapała oddech.
Właściwie nie musiał kończyć. Z wyrazu jego twarzy wyczytała wszystko, ale i tak tkwiła w bezruchu, jakby cała ta sytuacja miała się okazać jedynie okrutnym żartem.
– Pan wezwał go do siebie – wyjaśnił pokornie ksiądz, zupełnie jakby miał wziąć za to odpowiedzialność.
Milena potrafiła jedynie uciec z tej katedry, obiecując sobie, że nigdy więcej tam nie wejdzie.   
Żołnierz w 77 pułku Armii Krajowej…
Nie znała go dobrze, ale przecież był jej bratnia duszą. Musi pokazać mu piosenkę. Obiecała.
Chociaż… może tak naprawdę nigdy go nie spotkała? W końcu największe znaczenia przypisujemy wydarzeniom, które są dziećmi naszej wyobraźni. Może tak bardzo przywiązała się do swojego zadania, że zaczęła dodawać mu znaczenie… może jutro zapomni?
***
Nie zapomniała. Musiała wrócić do normalnego życia, chociaż jakaś część niej nie potrafiła się pogodzić z sytuacją. Jakby straciła przyjaciela, a nie kogoś, z kim rozmawiała zaledwie kilka minut. Tekst znalezionej piosenki nieustannie dźwięczał w jej głowie.
Po raz pierwszy w swoim życiu zaczęła się zastanawiać, czy miała jakiekolwiek prawo oceniać historię. Ten starszy pan dokonywał w swoim życiu trudnych wyborów, które ona teraz tak bez zastanowienia poddawała analizie. Jakby decyzja o walce za Ojczyznę była jakimś rozwiązywalnym równaniem matematycznym. Widziała w nim wszystko to, o czym pisali w książkach. Zupełnie jakby podniosłą fabułę wojennego filmu przeniesiono tuż przed nią.
– Idziemy! – do pokoju wpadł Dawid, a ona obdarzyła go spojrzeniem wyrażającym czystą niechęć. Nie miała ochoty teraz się z nim użerać. – No już!
– Niby gdzie? – zapytała, chociaż powinna bardziej skupić się na „Co ty tu robisz” albo „Od kiedy jesteśmy przyjaciółmi”.
Zamiast odpowiedzi rzucił jej bluzę, która leżała na krześle. Napotkała karcące spojrzenie mamy, więc chcąc nie chcąc poszła z Dawidem.
Jechali tramwajem, potem autobusem, w milczeniu maszerowali przez miejski park. W końcu zobaczyła w oddali bramy cmentarza i naprawdę nie musiała pytać, po co ją tu przyprowadził.
Skąd wiedział, jak to odnalazł… powinna wycisnąć z niego każdą informację. Jednak nie potrafiła wydusić z siebie słowa.
Znaleźli się pod drewnianym krzyżem, na którym powieszono blaszaną tabliczkę z imieniem i nazwiskiem mężczyzny, którego szukała od dawna. Nie mogła uwierzyć, że tutaj go pochowali, a jednak z jakiegoś powodu czuła jego obecność.
– Może to niezbyt romantyczne, ale nie mam gramofonu – powiedział Dawid, kładąc telefon na jednym z wieńców, a było ich naprawdę mnóstwo. Po chwili usłyszeli znany ton wielokrotnie powtarzanego utworu:
Czy to warto być upartą?
Mówić stale, że nigdy, że nie
Poczekamy, zobaczymy
Komu znudzi się
Tobie czy mnie
Melodia tańczyła na wietrze, owijając się wokół dwójki nastolatków, którzy stali tam, trzymając się za ręce.
– Mój Boże, przecież to ta piosenka! – usłyszeli za plecami drżący głos.
Odwrócili się szybko, wybudzeni z muzycznego transu, a wtedy zobaczyli elegancko ubraną staruszkę o włosach białych jak śnieg.
Jej błękitne oczy błyszczały w blasku słońca…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo