-->

niedziela, 19 sierpnia 2018

#11 "Pieśń ujdzie cało" Jasminum

 
 WYRÓŻNIENIE
 Pieśń ujdzie cało
Jasminum


Marek wszedł do domu, rzucił plecak w kąt i pobiegł do kuchni. Nalał sobie szklankę mleka i zawołał:

- Cześć dziadzio, gdzie się ukryłeś?

- Siema Mareczku, jestem w salonie, oglądam meczyk, zaparz dwie kawy- pokrzykiwał z salonu pradziadek Marka, dziewięćdziesięciosześcioletni pan, ale ciągle dziarski i z ogromnym poczuciem humoru.

-Już się robi dziadzio, jaki wynik meczyku? – zapytał Marek jednocześnie uruchamiając ekspres do kawy.

- Na razie remis, ale nasi grają świetnie, jak za czasów Kazika Górskiego. Ale ty już nie kojarzysz drużyny Górskiego… - rozmarzył się staruszek.

- Kojarzę, kojarzę dziadzio – zaśmiał się pod nosem chłopiec.

Marek postawił na stole w salonie dwie kawy z mlekiem i drobne ciasteczka. Usiadł obok dziadka na kanapie i się zamyślił.

- Co tam Maruś, jakieś problemy, minę masz nietęgą- dziadek spojrzał na Marka wymownie.

-A nic… W sumie błaha sprawa, ale się wkurzyłem. Pamiętasz jak ci opowiadałem o Amelce, tej z mojej klasy w gimnazjum, tej, która mi się tak podoba? – zapytał Marek

- No pewnie, że pamiętam, ta drobniutka blondynka w okularkach, lubiąca książki i romantyczne filmy – jednym tchem wyrecytował dziadek z uśmiechem.

-No właśnie ta. Wyobraź sobie, ze mamy razem przygotować projekt z muzyki, pani nas wybrała- powiedział Marek sięgając po ciasteczko.

-No to chyba dobrze chłopie- zaśmiał się staruszek.

-W rzeczy samej… Tylko, że jest pewien problem. W projekcie mamy do wyboru współczesny rap i przedwojenne szlagiery, i wiesz, co chce wybrać Mela? – zapytał z ironią w głosie Marek.

- Rapsy oczywiście, twoje ulubione! – krzyknął zachwycony dziadek.

- I tu się mylisz dziadzio, moja ukochana muza wybrała szlagiery przedwojenne. Teraz ciągle słucha tych piosenek z trzeszczących nagrań, a szczególnie jedną piosenkę ciągle słychać w jej słuchawkach. Jakiś gościu śpiewa, że całowałby wszystkie babki, masakra- uświadamiał dziadkowi Marek.

- Czekaj, czekaj… Ten gość, to Jan Kiepura, wspaniały głos, słyszałem go na żywo na koncercie w Lwowie w 1931 roku– rozmarzył się dziadek

- Miałeś wtedy 10 lat, byłeś bardzo mały. Podobała ci się taka muzyka? – pytał poirytowany Marek

- Bardzo, pamiętam ten koncert, jakby to było dzisiaj. Miałem na sobie czarna marynarkę zapinaną na dwa rzędy guzików, a pod spodem białą koszulę, której kołnierzyk był tak mocno wykrochmalony, że mnie drapał za uszami. A moja mama, a twoja praprababcia Bronia włożyła czarną, atłasową sukienkę i sznur pięknych białych pereł. Wyglądała zjawiskowo ciągle mam w oczach ten obraz. Nigdy już później nie wyglądała tak cudownie jak tego wieczoru. Nie pamiętam, czy wtedy Kiepura zaśpiewał przebój, o którym mówiłeś, czyli „Brunetki, blondynki”, ale koncert był wspaniały – opowiadał dziadek z przejęciem.

- Oj dziadku, rozmarzyłeś się – podtrzymywał temat Marek.

- Kiedy miałem 15 lat tata kupił gramofon. Nie mogłem oderwać od niego oczu, drewniane inkrustowane pudło pachniało jeszcze świeżym lakierem, a wielka metalowa tuba połyskiwała w słońcu – ciągnął dziadek.

- Mieliście gramofon z tubą? – przerwał staruszkowi chłopiec. – Ale czad, wiesz, że znów produkują takie retro cacka, a kosztują majątek – mówił z przejęciem Marek.

- W rzeczy samej, wtedy też twój prapradziadek słono zapłacił za tę maszynerię. Okazało się, że był to jedyny gramofon w całej naszej polskiej osadzie Witosówka, sąsiedzi przychodzili do nas posłuchać muzyki, robiliśmy latem potańcówki, a i Ukraińcy też przychodzili - mówił dziadek

- Miałeś sąsiadów z Ukrainy? – zdziwił się chłopak

- No przecież mieszkaliśmy na kresach, na Podolu, niedaleko Tarnopola. Opowiadałem ci to kiedyś. Oj Marciu, szwankuje twoje słuchanie ze zrozumieniem – śmiał się dziadek, emerytowany nauczyciel historii. Wydaje mi się, ze wtedy pierwszy raz usłyszałem „Brunetki, blondynki”. Aksamitny głos Jana Kiepury i piękne lato, to było coś. A potem ten przebój ciągle leciał w naszym domu, odtwarzany po setki, tysiące razy przez mojego brata Stacha, który był ode mnie starszy o 6 lat i ogromnie zakochany z młodziutkiej, czarnowłosej Ukraince Olenie. Nie mogłem już znieść tego utworu. Podobał mi się bardzo, ale słuchanie jednej piosenki kilka razy dziennie stawało się bardzo uciążliwe.  W końcu od nadmiaru eksploatacji płyta zaczęła się zacinać. Stach postawił ją na honorowym miejscu w salonie i już jej nie odtwarzał. Jednak piosenka nie zniknęła z naszego domowego repertuaru. Mój brat sam zaczął wykonywać ten utwór ku uciesze domowników oraz pracowników stadniny koni, którą prowadził mój tata – ciągnął dziadek, co chwilę drobnymi łyczkami popijając kawę.  

- I co dziadziu dalej, co z utworem i w ogóle – zainteresował się Marek opowiadaniem dziadka.

- W 1939 roku wybuchła II wojna światowa, miałem wtedy 18 lat, a mój brat 24. Stach i Olena byli świeżo po ślubie. Krótko cieszyli się swoim szczęściem. Pamiętam tę noc doskonale, 10 lutego 1940 roku punktualnie o 5 rano usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Stach otworzył je i w ciemnościach zobaczyliśmy dwie potężne sylwetki sołdatów. „Jesteście deportowani na Syberię” , usłyszeliśmy łamaną polszczyznę. Dostaliśmy 15 minut na spakowanie najważniejszych rzeczy. Ale co zabrać w takiej chwili, cenne pamiątki, fotografie, kosztowności, książki? Każdy biegał, czegoś szukał. Mama oczywiście szykowała jedzenie. A ja zabrałem z komody w salonie płytę Jana Kiepury z przebojem „Brunetki, blondynki”… - dziadek zawahał się na chwilę, zamyślił. – Marciu podaj mi moją fajeczkę i tytoń – dodał. Marek podszedł do alabastrowego pudełeczka, wyjął z niego starą fajkę, na spodzie, której był wyryty sprawną ręką inicjał imienia - M.

- Dlaczego M. dziadku? – zapytał Marek.

- Fajka ta należała do mojego dziadka Michała. Cybuch wykonany jest z dzikiej gruszy ulęgałki. Fajka ma już ponad sto lat. Kiedy odejdę, zostawię ją tobie chłopcze. – uśmiechnął się staruszek i ciągnął dalej swoją opowieść. – Zawieziono nas na stację kolejową Dereniówka, gdzie stały wagony towarowe z zakratowanymi oknami. Wewnątrz każdego wagonu po jednej i po drugiej stronie piętrzyły się prycze. W rogu znajdował się otwór z odpływem, który służył, jako toaleta. Na środku wagonu, na wysokości drzwi wejściowych był zamocowany piecyk. W naszym wagonie było 10 rodzin – 37 osób.  

- Doskonale dziadziu pamiętasz tamte czasy – powiedział cichutko Marek.

- Tak, tego się nie zapomina… - odrzekł mężczyzna. – Jechaliśmy wiele dni stłoczeni w zaduchu i smrodzie. Wyznaczyliśmy dyżury przy piecyku, każda rodzina miała swój czas na ugotowanie strawy. Nie było kłótni ani sprzeczek. Wieczorami, słychać było cichutki śpiew, modlitwy, a czasem płacz. Niepewni jutra, zadumani nad losem naszych rodzin jechaliśmy w nieznany zimny i nieprzyjazny syberyjski kraj. Aż pewnego dnia tę straszną ciszę przerwał mój brat Stach: „Kochani, Polacy, współtowarzysze niedoli nie możemy się poddawać, musimy żyć, musimy wrócić do Polski, nie możemy pokazać, że jesteśmy słabi. Niech okupant zobaczy, że nie boimy się, że nie może nas złamać.” Patrzyłem wtedy na mojego brata z zachwytem, nic się nie liczyło. Przymknąłem oczy, a  za chwilę usłyszałem piosenkę: „Brunetki, blondynki - ja wszystkie was dziewczynki całować chcę, lecz przyznam się o jednej tylko śnię. Tę kochać chcę, bo ta jedyna, słodkousta ma dziecina. Jej czar znam i dlatego tylko jej jedynej serce dam!” Zaczął śpiewać mój brat Staszek. Za chwilę znany utwór Jana Kiepury śpiewał już cały wagon. Piosenka, której nie cierpiałem słuchać w domu, gdyż tyle razy była odtwarzana, teraz wydała mi się najpiękniejsza na świecie. Ten wieczór w bydlęcym wagonie okazał się wyjątkowy. Długo śpiewaliśmy piosenki, opowiadaliśmy anegdoty i wesołe historyjki. Zapomnieliśmy na chwilę o katordze, która nas czekała.

- Ta piosenka dziadku dodawała wam sił w obliczu tragedii – powiedział Marek drżącym głosem.

-Tak, wielokrotnie, kiedy nadchodziły trudne chwile, a zimno, głód i tęsknota stawy się nie do zniesienia, piosenka pomagała nam przetrwać – powiedział dziadek i wypuścił kłąb fajczanego dymu. – W końcu dotarliśmy do miejsca naszego przeznaczenia, w rejon Workuty, dokładnie – Komi ASSR Priłuski Rajon Wierchpieńskij Lesopunkt Izjaszor Uczastok Sidorowo. Zatrudniono nas przy wyrębie lasu. Praca była ciężka, a klimat Syberii nas nie rozpieszczał. Szczególnie trudna była zima 1942 roku.  W potem nastała wiosna i ten dzień, którego nigdy nie zapomnę… W czasie wycinki drzew, wielka sosna przygniotła Staszka. Koledzy przynieśli go do naszego baraku. Stawał się coraz słabszy, życie uchodziło z niego z minuty na minutę. Nie było w pobliżu lekarza. Staszek ostatkiem sił powiedział: „Boleś zaśpiewaj dla mnie moją ulubioną piosenkę”. Nie chciałem śpiewać, głos wiądł mi w gardle, ale wiedziałem, że muszę zaśpiewać tę piosenkę dla Staszka. On ją ciągle śpiewał dla nas, kiedy były trudne chwile. Z trudem powstrzymałem łzy i zacząłem śpiewać „ Brunetki, blondynki...” – opowiadał staruszek i co chwila z jego oczu spływała łza. Marek odwrócił głowę, aby nie pokazać swojemu pradziadkowi, że płacze, bo uważał, że to takie niemęskie – Tej nocy wszyscy czuwaliśmy przy łóżku Staszka, odszedł spokojnie wśród bliskich, rodziców, rodzeństwa i swojej ukochanej żony Oleny. Pochowaliśmy go na niewielkim cmentarzu w Objaczewie – dokończył z wielkim trudem dziadek.

- Nigdy mi nie opowiadałeś o tym dziadzio – wyszeptał wzruszony chłopiec, a wielka łza spłynęła mu po policzku i spadła na stół obok filiżanki z kawą. Marek już nie krył łez…

- Po wojnie wróciliśmy wszyscy do ojczyzny. Ulubiona piosenka Staszka ciągle obecna była w naszej rodzinie, a szczególnie w trudnych chwilach – dziadek przerwał i spojrzał w stronę komody. – Mareczku, podaj drewniane pudełko z szafki. To z najcenniejszymi pamiątkami – poprosił dziadek. Chłopiec wyjął ostrożnie pudełko i podał staruszkowi. Kasetka kryła wyjątkowe skarby dziadka, stare, pożółkłe fotografie, porcelanową figurkę tancerki, zasuszone płatki kwiatów w jedwabnym woreczku, listy związane czerwoną atłasową kokardką, dziecięcy bucik z włóczki i płytę, starą gramofonową płytę, którą dziadek zabrał ze swojego domu na kresach i która towarzyszyła mu na dalekiej Syberii, a potem podczas powrotu do ojczyzny. Marek ostrożnie w milczeniu oglądał cenną pamiątkę dziadka, a tysiące myśli kłębiły mu się w głowie.

- Niesamowita historia dziadku – wyszeptał w końcu Marek. Dziadek tymczasem wstał i podszedł do półki w płytami CD. Wziął z półki płytę i podał ją wnukowi. Na obwolucie płyty znajdowało się zdjęcie w sepii, a na mim uśmiechnięty brunet z kapeluszu, a pod spodem napis „Jan Kiepura – Legenda polskiej piosenki”. Dziadek wyjął ostrożnie płytę i włożył do czytnika. Cały pokój wypełnił aksamitny głos tenora wszechczasów i znów tak jak przed laty, kiedy zachwycił dziadka Bolka, teraz zachwycał szesnastoletniego Marka, ucznia trzeciej klasy gimnazjum.

- „Płomień rozgryzie malowane dzieje, skarby mieczowi spustoszą złodzieje, pieśń ujdzie cało” – cytował Mickiewicza dziadek. - Tak widzisz wnusiu, pieśń jest ponadczasowa, nigdy nie zaginie w narodzie, tak samo o miłości mówi jak 100 lat temu. Mój brat Staszek wyznał miłość swojej Olenie właśnie słowami piosenki Jana Kiepury. Ta piosenka, choć banalna, stała się w okresie wojny ważna dla naszej rodziny i zawsze przywołuje wspomnienie mojego brata. Potem, po wojnie ja wyznałem miłość tą piosenką twojej prababci Zosi.

- Dziękuję dziadziusiu, że mi to wszystko opowiedziałeś – powiedział z uśmiechem Marek, pocałował dziadka w czoło, a następnie wstał i wyszedł z salonu. Odnalazł rzucony w przedpokoju plecak. Wyjął z niego telefon komórkowy, wybrał numer Amelki.

- Hej Amelko, tu Marek – powiedział trochę speszony.

- No hej- odparła zaskoczona Amelka.

- Wiesz, dzwonię, bo chcę ci powiedzieć, że możemy skupić się w projekcie z muzyki na tych szlagierach przedwojennych – powiedział Marek

- Oj, dzięki. Jesteś super, zależy mi na tych starych piosenkach – cieszyła się dziewczynka.

- Amelko, chciałbym ci coś jeszcze powiedzieć, coś, co chciałam wyznać już dawno. Wysłuchaj proszę fragmentu tej piosenki, jej słowa są skierowane do ciebie… - mówił chłopiec, a jego głos łamał się ze wzruszenia. I za chwilę w słuchawce Amelki rozbrzmiewały piosenka Jana Kiepury, a dziewczynka uśmiechała się szczęśliwa i rozmarzona: „lecz przyznam się o jednej tylko śnię. Tę kochać chcę, bo ta jedyna, słodkousta ma dziecina. Jej czar znam i dlatego tylko jej jedynej serce dam!”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo