-->

niedziela, 19 sierpnia 2018

#14 "Wspomnienie o matce" You Are Not Alone

 
Wspomnienie o matce
You Are Not Alone


Metaliczny odgłos stukotu obcasów rozniósł się cichym echem wzdłuż szerokiego na cztery metry korytarza pałacu, wyłożonego diamentowymi płytami. Sam pałac cały w sobie złożony był z tego minerału, który w dawnych, bardzo dawnych czasach, uznawany był za najtwardszy ze wszystkich znanych, i tylko drugi diament mógł zarysować ten pierwszy. Ten różnił się jednak nieco od tego wydobywanego w kopalniach i sprzedawanego przez wziętych jubilerów w XXI wieku. A więc już dawno… Bardzo dawno. Całe wieki temu.

            Był to kruszec, którego nie było w stanie wytworzyć samo ciśnienie wewnątrz planety, a powstawał jedynie w procesie, który dawnym ludziom był kompletnie obcy, a i dzisiejsza cywilizacja, nazywana Nową, jak wszystko inne, a przynajmniej większość rzeczy, również miała nie mały problem ze zrozumieniem istoty tego procesu. Jedno wiedzieli wszyscy. Tylko władca panujący miał taką moc i siłę, by cały glob ziemski usłać białym kryształem, który mienił się wszystkimi kolorami tęczy przy każdym wschodzie Słońca, i również to właśnie odróżniało go od zwykłego diamentu, który do teraz zdobi palec nie jednej damy.

            Promienie słoneczne z łatwością przebijały się przez ścianę o budowie półprzepuszczalnej. Praktycznie nie używano tam żadnego oświetlenia. Bo i nie było potrzebne w takim przypadku. Lampiony zapalano dopiero późnym wieczorem, ich światło rozchodziło się delikatnymi języczkami po ścianach, stwarzając idealne wzory, docierając wszędzie tam, gdzie diamentowych bloków nie pokrywały malowidła. Te przedstawiały historię dawnych czasów, których nie pamięta już nikt żyjący. Przedstawiały wojny wywodzące się ze starego kontynentu i rozlewające się na cały świat. Obecna utopia była wolna od konfliktów. Z jednego prostego powodu. Wiele rzeczy, które niegdyś zostały zapomniane, zostały odzyskane przez ludzi, którzy mieli to szczęście żyć na początku trzeciego tysiąclecia.
            W tej chwili jednak młody książę nie zawracał sobie głowy tak starymi sprawami. Jego pamięć, owszem, sięgała właśnie tamtych czasów, u początku nowej ery, kiedy to jego matka, nazywana przez całe pokolenia Nową Królową Ziemią, dobyła swego berła. Ale nie o tamtych ludziach myślał. Nie o wojnie, jednej lub drugiej, ale o… właśnie swojej matce. O matce, która była jedyną władzą i najpotężniejszą osobą na tym świecie. O matce, której nikt nie był w stanie się postawić. Była potężna… ale przede wszystkim była jego ukochaną mamą.

            Chłopak miał już dwadzieścia lat. A przynajmniej w tym wieku, jakieś dwa tysiące lat wcześniej przestał się starzeć. Można by powiedzieć, że długie życie musi nudzić, ale to nieprawda. Świat wciąż jest pełen tajemnic, a on i jego niezwykła rodzina wiedzieli o tym doskonale.

            Wychodząc przez wielkie wrota znalazł się na wielkim pomoście, tak samo zbudowanym z diamentu i jakiś kawałek dalej rozpościerającym się nad ziemią kilkanaście metrów. Tworzył wielki półksiężyc, stykając się swoimi końcami z krańcami pałacu, na północy i południu. Cały kompleks zbudowany był na planie sierpu Księżyca i zwrócony był na wschód. Wschodzące Słońce powodowało malowniczą tęczę rozpościerającą się nad całym pałacem każdego ranka. Na samym środku tego, można by powiedzieć, tarasu z tyłu całego budynku, znajdowało się wielkie białe drzewo, podobne do wierzby płaczącej. Jego gałęzie zwieszały się prawie do samej ziemi, a liście były tak białe jak mleko. Wokół jego pnia postawiono ławkę, również nieskazitelnie białą, tak by można było tam usiąść. I usiadł, odchylając głowę do tyłu, wpatrując się w czyste niebo poprzez cienkie gałęzie drzewa. Dalej rozlegały się połacie błyszczącej podłogi, oczywiście z tego samego tworzywa, inne wysokie drzewa, tworzące alejki, przyjazne dla lubiących spacery. Można powiedzieć, że to ogród postawiony nad ogrodem, ponieważ coś podobnego znajdowało się niżej, bezpośrednio na ziemi. Z tym, że alejki były gołą glebą, po ich obu stronach rosła trawa, a ławki stanowiły te najzwyklejsze jakie są wszystkim znane. Można było przedostać się na górę bezpośrednio schodami lub inteligentnymi windami, nie musząc wchodzić do pałacu, który był ogromny i zajmował prawie cały teren wyspy, która miała kilka kilometrów kwadratowych. A znajdowała się na samym środku Morza Bałtyckiego.

            Młody chłopak, który miał to wszystko niebawem odziedziczyć, nie był tam jednak sam. Chwilę potem, jak się tam znalazł, dosiadł się jego przyjaciel, który był bratem jego ojca. Popatrzył na niego przez moment, a kiedy ten nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, powiedział…

- O czym myślisz? – po tych słowach młodzieniec opuścił głowę i zwrócił swoją twarz w jego stronę. Nie był zaskoczony obecnością przyjaciela, wydawał się spodziewać, że się tam pojawi.

- O… dawnych czasach. – odpowiedział spuszczając nieco wzrok. Bardzo często rozmawiali o tym co się wtedy działo na świecie, ale Alexandryt, który się do niego przyłączył, czuł, że tym razem to nie to będzie tematem rozmowy. – Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, a większość swojego czasu spędzałem w pałacu. – dodał. Alexandryt uśmiechnął się lekko, wiedział bowiem jak młodemu wtedy to uwierało. Dzisiaj chłopak lepiej rozumiał decyzję swojej matki.

- Znowu? Bardzo często do tego wracasz… - wymruczał ten drugi, wpatrując się w niebo jak poprzednio jego książę. Oboje różnili się chyba wszystkim w swoim wyglądzie. On był przedstawicielem zupełnie innej rasy. Natomiast chłopak, który siedział obok niego, był bardzo podobny do matki.

- Wiem, że wydarzyło się tam coś, co jest pilnie strzeżone i nikt nie ma do tego dostępu. Mam nadzieję kiedyś dowiedzieć się co to takiego. – spojrzeli oboje na siebie. – Co takiego wydarzyło się na Ziemi w drugiej dekadzie XXI wieku. Ale teraz nawet to mnie nie obchodzi.

- A co? – podchwycił Alexandryt, jakby nie chciał by ten wracał do dopiero co poruszonego tematu.

- Wspominam matkę. – rzekł z uśmiechem. – Jak oprowadzała mnie pierwszy raz wokół wyspy. Spędziliśmy wtedy razem cały dzień, od rana do nocy. Zrezygnowała ze wszystkich obowiązków, by móc ze mną być. Pokazywała mi wszystko… i o wszystkim opowiadała. – tak jak chwilę wcześniej, wzniósł twarz ku niebu i wpatrzył się w nie przywołując w pamięci tamten dzień…

            Jego matka i ojciec również mieli bardzo dużo zajęć, ale zawsze starali się poświęcać swojemu dziecku jak najwięcej czasu. Młody Jaspis, bo takie było jego imię, bardzo często nie rozumiał, dlaczego czasami musiał zostawać pod czyjąś opieką. Dopiero później zaczęło to do niego docierać, ile ważnych rzeczy mają na głowie jego rodzice. Tamten dzień był wyjątkowy. Jego matka, tak jak obiecała mu wcześniej, zabrała go na bardzo długi spacer wokół pałacu, o który prosił już tak wiele razy. Kiedy już ruszyli, chłopak bardzo szybko przekonał się, że nie jest przystosowany do długich spacerów. Jego matka jednak pomyślała o wszystkim i co kawałek robili przystanki. Rozkładała koc, kładła na nim kosz z różnymi smakołykami i podawała je swojemu synowi. Ten był bardzo z tego zadowolony. Nie zajmował się tylko jedzeniem, słuchał uważnie tego, co mówiła mu jego matka.

            Słońce zdawało się wędrować razem z nimi. Czasami chowało się za jakąś chmurką, ale nigdy nie przestawało przyjemnie grzać. Królowa opowiadała mu o dniu w którym to wszystko powstało. Kiedy z morskich wód wyłoniła się ta wyspa, a na jej powierzchni został wzniesiony olbrzymi pałac, rozbijający światło jak pryzmat. Z pięciu punktów na wyspie wybiegało pięć mostów prowadzących do pięciu portów morskich: w starych Niemczech, Szwecji, Finlandii, Łotwie i oczywiście w Polsce. 

            Nie mógł nie zapytać o pewną sprawę, o którą pytał już setki razy. Co takiego stało się na Ziemi w XXI wieku, krótko przed tym, kiedy on sam przyszedł na świat i dosłownie moment przed tym jak powstało całe królestwo. Jego matka miała naprawdę nieograniczone chyba pokłady cierpliwości. Odpowiedziała mu tym samym co zawsze i z takim samym uśmiechem…

- Dowiesz się w swoim czasie. – i na tym za każdym razem temat się kończył.

            Potem jednak zainteresowało go coś innego. Co kawałek, dość spory, kiedy tak szli oboje, od jednego przystanku do drugiego, nad samym brzegiem wyspy, która uchodziła stromo do morza, stał kryształowy obelisk tego samego koloru co reszta pałacowego kompleksu. Młody książę miał wrażenie, że każdy z nich patrzy w morze, jakby coś lub ktoś był w nich zamknięty. Popatrzył na swoją matkę i zapytał…

- Co to za obeliski? Wyglądają jakby żyły… Jakby tchnęły życiem… - podszedł do tego, który akurat mijali i przyłożył do niego dłonie. Przymknął oczy i zdawało mu się, że jakaś energia naprawdę przepływa przez jego ciało, biorąc swój początek w tym dziwnym tworze…

- Bo żyją. I tchną życiem. – poczuł na ramieniu rękę swojej matki, która również patrzyła na diament. Wielki, mniej więcej wysokości dorosłego człowieka… - Kiedyś świat był podzielony. Na wiele frakcji, a nawet wewnątrz nich panowały kolejne podziały, kolejne i kolejne… Na czele każdej z nich stali przywódcy. Nie wielu z nich miało czyste sumienie. – chłopiec popatrzył na matkę, a potem wbił wzrok w posąg. – Większości z nich zależało tylko na nich samych, nie uwzględniali w swych planach innych. Kiedy pojawiłam się ja i twój ojciec, niektórzy z nich wykazali się zdrowym rozsądkiem i opowiedzieli się po naszej stronie. Inni szli w zaparte i nie chcieli nawet słyszeć o utracie choćby części władzy, najmniejszej części… Imali się najprzeróżniejszych rozwiązań swojego palącego problemu… - ciągnęła dalej. – W końcu musiał nadejść kres wybuchom ich frustracji, która powodowała kolejne wybuchy innych. Ci, którzy wiedzieli co dobre, domagali się ich zlikwidowania, dla spokoju ogółu. Ja jednak skazałam ich na o wiele gorszą karę. – podeszła do posągu i sama przyłożyła do niego swoją dłoń. – Będą po wsze czasy przyglądać się temu światu zaklęci w tych posągach. Będą poznawać spokój i utopię, które stworzyłam jednocześnie nie mogąc ich dosięgnąć. To o wiele gorsze niż kara śmierci. – teraz spojrzała na swoje dziecko i przykucnęła przy nim. Łapiąc go za rękę powiedziała – Nie zawsze eksterminacja jest właściwym rozwiązaniem, nawet jeśli winny ma najczarniejszą duszę na świecie. Zawsze istnieje nawet najmniejszy promyk światła, który może go uzdrowić. Trzeba dać mu na to szansę. – podniosła się i znów popatrzyła na posąg. – Kiedyś przyjdzie czas, że ich dusze przejdą reinkarnację tak jak my wszyscy. Może wtedy zdołają się oczyścić. – uśmiechnęła się i poprowadziła syna dalej, kontynuując swoją opowieść, ale już na zupełnie inny temat…

            Usiedli znów na kocu kończąc w końcu swoją wędrówkę i patrzyli na zachodzące słońce. Chłopiec odczuwał lekkie konsekwencje całodniowego spaceru, ale był bardzo zadowolony. Bardzo mało było okazji, by mógł spędzać czas tylko z rodzicami. Ale zaczynał już rozumieć jak ważne jest to by utrzymać na świecie harmonię.

            Matka przygarnęła do siebie swoje dziecko i kołysząc go lekko zaczęła cicho nucić mu kołysankę. Chłopiec miał już prawie dziesięć lat, ale wciąż jej potrzebował. Melodia piosenki zdawała się przenikać przez powietrze, nie tylko w nim rozbrzmiewać… młody książę miał wrażenie, że od delikatnego głosu matki lekko wibruje ziemia, na której siedzieli. Tak usnął w jej ramionach zmęczony spacerem i wrażeniami z opowieści królowej. Śnił o starym świecie pogrążonym w chaosie i o nikłym promieniu nadziei, który żył gdzieś pomiędzy wszystkimi ludźmi, by w końcu któregoś dnia rozświetlić całą ciemność…

            Wspomnienia były żywe jak nigdy. Cisza jaka nastała, kiedy Jaspis się w nich pogrążył, nie ciążyła jednak ani jemu ani jego przyjacielowi, który wciąż siedział u jego boku. Przyglądał mu się czekając cierpliwie, aż chłopak znów się odezwie. I tak się stało.

            Spojrzał na Alexandryta i lekko się uśmiechnął.

- Można zapomnieć o całym świecie…

- Bardzo łatwo sobie o nim przypomnieć, biorąc pod uwagę to, kim jesteś. – słowa Alexandryta były bardzo wymowne, Jaspis dobrze wiedział o czym mówi. Nie chciał jednak poruszać tego tematu.

- To tak jak w tej piosence… - zadumał się znów nieco, spoglądając znowu w błękitne niebo. – „W radości i w bólu… pamiętaj o matce swej.”

            Nastała cisza, zaledwie moment, podczas którego oboje nawet nie westchnęli. A potem Alexandryt podniósł się z miejsca patrząc na niego jeszcze przez chwilę.

- Matka jest tylko jedna. A twoja doskonale cię zna i wie, że nie jesteś słaby. Nie zapominaj o tym. – po tych słowach uśmiechnął się i odwracając się, odszedł.

            Młody książę patrzył za nim dopóki nie zniknął mu z oczu, wchodząc do pałacu. Nie raz już słyszał te słowa, nie tylko od niego, matki czy ojca. Od wielu ludzi. Tkwiła w nim pewnego rodzaju zadra, ale teraz udało mu się nieco ją zepchnąć na dalszy plan… W tej akurat chwili czuł się o wiele spokojniejszy. A to co ma być nadejdzie… prędzej czy później.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo