Wspomnienie o matce
You Are Not Alone
Blog autorki: https://i-have-fallen-i-will-rise-mj.blogspot.com/
Piosenka: Emanuel Szlechter - Kołysanka matki
Metaliczny odgłos stukotu obcasów rozniósł się cichym echem
wzdłuż szerokiego na cztery metry korytarza pałacu, wyłożonego diamentowymi
płytami. Sam pałac cały w sobie złożony był z tego minerału, który w dawnych, bardzo
dawnych czasach, uznawany był za najtwardszy ze wszystkich znanych, i tylko
drugi diament mógł zarysować ten pierwszy. Ten różnił się jednak nieco od tego
wydobywanego w kopalniach i sprzedawanego przez wziętych jubilerów w XXI wieku.
A więc już dawno… Bardzo dawno. Całe wieki temu.
Był to
kruszec, którego nie było w stanie wytworzyć samo ciśnienie wewnątrz planety, a
powstawał jedynie w procesie, który dawnym ludziom był kompletnie obcy, a i
dzisiejsza cywilizacja, nazywana Nową, jak wszystko inne, a przynajmniej
większość rzeczy, również miała nie mały problem ze zrozumieniem istoty tego
procesu. Jedno wiedzieli wszyscy. Tylko władca panujący miał taką moc i siłę,
by cały glob ziemski usłać białym kryształem, który mienił się wszystkimi
kolorami tęczy przy każdym wschodzie Słońca, i również to właśnie odróżniało go
od zwykłego diamentu, który do teraz zdobi palec nie jednej damy.
Promienie
słoneczne z łatwością przebijały się przez ścianę o budowie półprzepuszczalnej.
Praktycznie nie używano tam żadnego oświetlenia. Bo i nie było potrzebne w
takim przypadku. Lampiony zapalano dopiero późnym wieczorem, ich światło
rozchodziło się delikatnymi języczkami po ścianach, stwarzając idealne wzory,
docierając wszędzie tam, gdzie diamentowych bloków nie pokrywały malowidła. Te
przedstawiały historię dawnych czasów, których nie pamięta już nikt żyjący.
Przedstawiały wojny wywodzące się ze starego kontynentu i rozlewające się na
cały świat. Obecna utopia była wolna od konfliktów. Z jednego prostego powodu.
Wiele rzeczy, które niegdyś zostały zapomniane, zostały odzyskane przez ludzi,
którzy mieli to szczęście żyć na początku trzeciego tysiąclecia.
W tej chwili jednak młody książę nie zawracał sobie głowy tak starymi sprawami. Jego pamięć, owszem, sięgała właśnie tamtych czasów, u początku nowej ery, kiedy to jego matka, nazywana przez całe pokolenia Nową Królową Ziemią, dobyła swego berła. Ale nie o tamtych ludziach myślał. Nie o wojnie, jednej lub drugiej, ale o… właśnie swojej matce. O matce, która była jedyną władzą i najpotężniejszą osobą na tym świecie. O matce, której nikt nie był w stanie się postawić. Była potężna… ale przede wszystkim była jego ukochaną mamą.
W tej chwili jednak młody książę nie zawracał sobie głowy tak starymi sprawami. Jego pamięć, owszem, sięgała właśnie tamtych czasów, u początku nowej ery, kiedy to jego matka, nazywana przez całe pokolenia Nową Królową Ziemią, dobyła swego berła. Ale nie o tamtych ludziach myślał. Nie o wojnie, jednej lub drugiej, ale o… właśnie swojej matce. O matce, która była jedyną władzą i najpotężniejszą osobą na tym świecie. O matce, której nikt nie był w stanie się postawić. Była potężna… ale przede wszystkim była jego ukochaną mamą.
Chłopak
miał już dwadzieścia lat. A przynajmniej w tym wieku, jakieś dwa tysiące lat
wcześniej przestał się starzeć. Można by powiedzieć, że długie życie musi
nudzić, ale to nieprawda. Świat wciąż jest pełen tajemnic, a on i jego
niezwykła rodzina wiedzieli o tym doskonale.
Wychodząc
przez wielkie wrota znalazł się na wielkim pomoście, tak samo zbudowanym z
diamentu i jakiś kawałek dalej rozpościerającym się nad ziemią kilkanaście
metrów. Tworzył wielki półksiężyc, stykając się swoimi końcami z krańcami
pałacu, na północy i południu. Cały kompleks zbudowany był na planie sierpu
Księżyca i zwrócony był na wschód. Wschodzące Słońce powodowało malowniczą
tęczę rozpościerającą się nad całym pałacem każdego ranka. Na samym środku
tego, można by powiedzieć, tarasu z tyłu całego budynku, znajdowało się wielkie
białe drzewo, podobne do wierzby płaczącej. Jego gałęzie zwieszały się prawie
do samej ziemi, a liście były tak białe jak mleko. Wokół jego pnia postawiono
ławkę, również nieskazitelnie białą, tak by można było tam usiąść. I usiadł,
odchylając głowę do tyłu, wpatrując się w czyste niebo poprzez cienkie gałęzie
drzewa. Dalej rozlegały się połacie błyszczącej podłogi, oczywiście z tego
samego tworzywa, inne wysokie drzewa, tworzące alejki, przyjazne dla lubiących
spacery. Można powiedzieć, że to ogród postawiony nad ogrodem, ponieważ coś
podobnego znajdowało się niżej, bezpośrednio na ziemi. Z tym, że alejki były
gołą glebą, po ich obu stronach rosła trawa, a ławki stanowiły te najzwyklejsze
jakie są wszystkim znane. Można było przedostać się na górę bezpośrednio
schodami lub inteligentnymi windami, nie musząc wchodzić do pałacu, który był
ogromny i zajmował prawie cały teren wyspy, która miała kilka kilometrów
kwadratowych. A znajdowała się na samym środku Morza Bałtyckiego.
Młody
chłopak, który miał to wszystko niebawem odziedziczyć, nie był tam jednak sam.
Chwilę potem, jak się tam znalazł, dosiadł się jego przyjaciel, który był
bratem jego ojca. Popatrzył na niego przez moment, a kiedy ten nie zwrócił na
niego najmniejszej uwagi, powiedział…
- O czym myślisz? – po tych słowach młodzieniec opuścił głowę
i zwrócił swoją twarz w jego stronę. Nie był zaskoczony obecnością przyjaciela,
wydawał się spodziewać, że się tam pojawi.
- O… dawnych czasach. – odpowiedział spuszczając nieco
wzrok. Bardzo często rozmawiali o tym co się wtedy działo na świecie, ale
Alexandryt, który się do niego przyłączył, czuł, że tym razem to nie to będzie
tematem rozmowy. – Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, a większość swojego czasu
spędzałem w pałacu. – dodał. Alexandryt uśmiechnął się lekko, wiedział bowiem
jak młodemu wtedy to uwierało. Dzisiaj chłopak lepiej rozumiał decyzję swojej
matki.
- Znowu? Bardzo często do tego wracasz… - wymruczał ten
drugi, wpatrując się w niebo jak poprzednio jego książę. Oboje różnili się
chyba wszystkim w swoim wyglądzie. On był przedstawicielem zupełnie innej rasy.
Natomiast chłopak, który siedział obok niego, był bardzo podobny do matki.
- Wiem, że wydarzyło się tam coś, co jest pilnie strzeżone i
nikt nie ma do tego dostępu. Mam nadzieję kiedyś dowiedzieć się co to takiego.
– spojrzeli oboje na siebie. – Co takiego wydarzyło się na Ziemi w drugiej
dekadzie XXI wieku. Ale teraz nawet to mnie nie obchodzi.
- A co? – podchwycił Alexandryt, jakby nie chciał by ten
wracał do dopiero co poruszonego tematu.
- Wspominam matkę. – rzekł z uśmiechem. – Jak oprowadzała mnie pierwszy raz
wokół wyspy. Spędziliśmy wtedy razem cały dzień, od rana do nocy. Zrezygnowała
ze wszystkich obowiązków, by móc ze mną być. Pokazywała mi wszystko… i o
wszystkim opowiadała. – tak jak chwilę wcześniej, wzniósł twarz ku niebu i
wpatrzył się w nie przywołując w pamięci tamten dzień…
Jego matka
i ojciec również mieli bardzo dużo zajęć, ale zawsze starali się poświęcać
swojemu dziecku jak najwięcej czasu. Młody Jaspis, bo takie było jego imię,
bardzo często nie rozumiał, dlaczego czasami musiał zostawać pod czyjąś opieką.
Dopiero później zaczęło to do niego docierać, ile ważnych rzeczy mają na głowie
jego rodzice. Tamten dzień był wyjątkowy. Jego matka, tak jak obiecała mu
wcześniej, zabrała go na bardzo długi spacer wokół pałacu, o który prosił już
tak wiele razy. Kiedy już ruszyli, chłopak bardzo szybko przekonał się, że nie
jest przystosowany do długich spacerów. Jego matka jednak pomyślała o wszystkim
i co kawałek robili przystanki. Rozkładała koc, kładła na nim kosz z różnymi smakołykami
i podawała je swojemu synowi. Ten był bardzo z tego zadowolony. Nie zajmował
się tylko jedzeniem, słuchał uważnie tego, co mówiła mu jego matka.
Słońce
zdawało się wędrować razem z nimi. Czasami chowało się za jakąś chmurką, ale
nigdy nie przestawało przyjemnie grzać. Królowa opowiadała mu o dniu w którym
to wszystko powstało. Kiedy z morskich wód wyłoniła się ta wyspa, a na jej
powierzchni został wzniesiony olbrzymi pałac, rozbijający światło jak pryzmat.
Z pięciu punktów na wyspie wybiegało pięć mostów prowadzących do pięciu portów
morskich: w starych Niemczech, Szwecji, Finlandii, Łotwie i oczywiście w
Polsce.
Nie mógł
nie zapytać o pewną sprawę, o którą pytał już setki razy. Co takiego stało się
na Ziemi w XXI wieku, krótko przed tym, kiedy on sam przyszedł na świat i
dosłownie moment przed tym jak powstało całe królestwo. Jego matka miała
naprawdę nieograniczone chyba pokłady cierpliwości. Odpowiedziała mu tym samym
co zawsze i z takim samym uśmiechem…
- Dowiesz się w swoim czasie. – i na tym za każdym razem
temat się kończył.
Potem
jednak zainteresowało go coś innego. Co kawałek, dość spory, kiedy tak szli
oboje, od jednego przystanku do drugiego, nad samym brzegiem wyspy, która
uchodziła stromo do morza, stał kryształowy obelisk tego samego koloru co
reszta pałacowego kompleksu. Młody książę miał wrażenie, że każdy z nich patrzy
w morze, jakby coś lub ktoś był w nich zamknięty. Popatrzył na swoją matkę i
zapytał…
- Co to za obeliski? Wyglądają jakby żyły… Jakby tchnęły
życiem… - podszedł do tego, który akurat mijali i przyłożył do niego dłonie.
Przymknął oczy i zdawało mu się, że jakaś energia naprawdę przepływa przez jego
ciało, biorąc swój początek w tym dziwnym tworze…
- Bo żyją. I tchną życiem. – poczuł na ramieniu rękę swojej
matki, która również patrzyła na diament. Wielki, mniej więcej wysokości
dorosłego człowieka… - Kiedyś świat był podzielony. Na wiele frakcji, a nawet
wewnątrz nich panowały kolejne podziały, kolejne i kolejne… Na czele każdej z
nich stali przywódcy. Nie wielu z nich miało czyste sumienie. – chłopiec
popatrzył na matkę, a potem wbił wzrok w posąg. – Większości z nich zależało
tylko na nich samych, nie uwzględniali w swych planach innych. Kiedy pojawiłam
się ja i twój ojciec, niektórzy z nich wykazali się zdrowym rozsądkiem i
opowiedzieli się po naszej stronie. Inni szli w zaparte i nie chcieli nawet
słyszeć o utracie choćby części władzy, najmniejszej części… Imali się
najprzeróżniejszych rozwiązań swojego palącego problemu… - ciągnęła dalej. – W
końcu musiał nadejść kres wybuchom ich frustracji, która powodowała kolejne
wybuchy innych. Ci, którzy wiedzieli co dobre, domagali się ich zlikwidowania,
dla spokoju ogółu. Ja jednak skazałam ich na o wiele gorszą karę. – podeszła do
posągu i sama przyłożyła do niego swoją dłoń. – Będą po wsze czasy przyglądać
się temu światu zaklęci w tych posągach. Będą poznawać spokój i utopię, które
stworzyłam jednocześnie nie mogąc ich dosięgnąć. To o wiele gorsze niż kara
śmierci. – teraz spojrzała na swoje dziecko i przykucnęła przy nim. Łapiąc go
za rękę powiedziała – Nie zawsze eksterminacja jest właściwym rozwiązaniem,
nawet jeśli winny ma najczarniejszą duszę na świecie. Zawsze istnieje nawet
najmniejszy promyk światła, który może go uzdrowić. Trzeba dać mu na to szansę.
– podniosła się i znów popatrzyła na posąg. – Kiedyś przyjdzie czas, że ich
dusze przejdą reinkarnację tak jak my wszyscy. Może wtedy zdołają się oczyścić.
– uśmiechnęła się i poprowadziła syna dalej, kontynuując swoją opowieść, ale
już na zupełnie inny temat…
Usiedli
znów na kocu kończąc w końcu swoją wędrówkę i patrzyli na zachodzące słońce.
Chłopiec odczuwał lekkie konsekwencje całodniowego spaceru, ale był bardzo
zadowolony. Bardzo mało było okazji, by mógł spędzać czas tylko z rodzicami.
Ale zaczynał już rozumieć jak ważne jest to by utrzymać na świecie harmonię.
Matka przygarnęła do siebie swoje dziecko i
kołysząc go lekko zaczęła cicho nucić mu kołysankę. Chłopiec miał już
prawie dziesięć lat, ale wciąż jej potrzebował. Melodia piosenki zdawała się
przenikać przez powietrze, nie tylko w nim rozbrzmiewać… młody książę miał
wrażenie, że od delikatnego głosu matki lekko wibruje ziemia, na której
siedzieli. Tak usnął w jej ramionach zmęczony spacerem i wrażeniami z opowieści
królowej. Śnił o starym świecie pogrążonym w chaosie i o nikłym promieniu
nadziei, który żył gdzieś pomiędzy wszystkimi ludźmi, by w końcu któregoś dnia
rozświetlić całą ciemność…
Wspomnienia
były żywe jak nigdy. Cisza jaka nastała, kiedy Jaspis się w nich pogrążył, nie
ciążyła jednak ani jemu ani jego przyjacielowi, który wciąż siedział u jego
boku. Przyglądał mu się czekając cierpliwie, aż chłopak znów się odezwie. I tak
się stało.
Spojrzał na
Alexandryta i lekko się uśmiechnął.
- Można zapomnieć o całym świecie…
- Bardzo łatwo sobie o nim przypomnieć, biorąc pod uwagę to,
kim jesteś. – słowa Alexandryta były bardzo wymowne, Jaspis dobrze wiedział o
czym mówi. Nie chciał jednak poruszać tego tematu.
- To tak jak w tej
piosence… - zadumał się znów nieco, spoglądając znowu w błękitne niebo. – „W radości i w bólu… pamiętaj o matce
swej.”
Nastała
cisza, zaledwie moment, podczas którego oboje nawet nie westchnęli. A potem
Alexandryt podniósł się z miejsca patrząc na niego jeszcze przez chwilę.
- Matka jest tylko jedna. A twoja doskonale cię zna i wie,
że nie jesteś słaby. Nie zapominaj o tym. – po tych słowach uśmiechnął się i
odwracając się, odszedł.
Młody
książę patrzył za nim dopóki nie zniknął mu z oczu, wchodząc do pałacu. Nie raz
już słyszał te słowa, nie tylko od niego, matki czy ojca. Od wielu ludzi.
Tkwiła w nim pewnego rodzaju zadra, ale teraz udało mu się nieco ją zepchnąć na
dalszy plan… W tej akurat chwili czuł się o wiele spokojniejszy. A to co ma być
nadejdzie… prędzej czy później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz