-->

niedziela, 19 sierpnia 2018

#15 "C'est la vie" Caro

 
WYRÓŻNIENIE
 C'est la vie
Caro 


Rozmowy w bibliotece ucichły, kiedy kamerdyner zaanonsował przybycie pana Browna. Mężczyzna słynął w towarzystwie z notorycznych spóźnień, ale również wyrafinowanego gustu. Starszy pan cieszył się powszechnym szacunkiem i zaszczytem było gościć go na popołudniowej herbacie. Dlatego nikt z obecnych nie śmiał nawet rzucić w jego kierunku dwuznacznego spojrzenia. Pan Brown podał kamerdynerowi brązowy kapelusz, rękawiczki i ciemny płaszcz, po czym wszedł do pokoju witając się ze wszystkimi. Następnie skierował swe kroki w kierunku gospodarza. Pan Tailor już szedł powitać przybyłego gościa.
            - Witam pana serdecznie i najmocniej przepraszam za spóźnienie. – odezwał się pan Brown ściskając wyciągniętą dłoń przyjaciela.
            - Ależ nic się nie stało, z niecierpliwością wyczekiwaliśmy waszego przybycia. – odparł szczerze pan Tailor i wskazał gestem dłoni dwa wolne fotele, stojące pod ogromnym oknem w rogu biblioteki.
            - Zofia była bardzo podekscytowana dzisiejszym spotkaniem. Mówią, że do miasta powrócił najstarszy z synów pana Smith’a. Podobno przywiózł z zagranicy bagaż doświadczeń, ciekawe historie i narzeczoną. Zofia bardzo pragnie ją poznać, z tego co słyszeliśmy to Francuzka z dobrego domu. – rzekł mężczyzna siadając we wskazanym miejscu i czekając na gospodarza, który uparł się, aby poczęstować przyjaciela szklaneczką brandy przed wspólnym podwieczorkiem.
            - Helena zadbała, aby należycie ugościć panienkę Chloe. – powiedział pan Tailor podając panu Brown’owi naczynie i sadowiąc się wygodnie w fotelu.
            Pierwszym łykiem mężczyźni delektowali się w ciszy. Alkohol istotnie był wyborny i nawet tak niewielka ilość pozwoliła dwóm znawcom docenić hiszpański specjał. Rozmowy w salonie trwały w najlepsze. Nagle grupa mężczyzn stojących przy dużym kominku z marmurowym wykończeniem, zaczęła się śmiać tak głośno, iż zwróciła na siebie uwagę dystyngowanych panów.
            - Powiedz mi proszę Albercie, kim że jest ten młodzieniec w ciemnozielonym krawacie? – zagadnął pan Brown obserwując chłopaka, który ewidentnie był powodem nagłego wybuchu śmiechu.
            - To właśnie młody Smith.  – odparł gospodarz przypatrując się poczynaniom gości. – Jego dzisiejsza obecność wprowadziła zamieszanie na salonach, wszelako przecież ojciec nigdy nie miał powodów aby wstydzić się syna…
            Pan Brown obracał w dłoni szklanką, obserwując cały czas roześmianych młodych dżentelmenów. Wrodzona ciekawość i zamiłowanie do problemów natury psychologicznej nie dawały mu spokoju. Odstawił szklankę na drewniany stolik i powoli podniósł się z miękkiego siedzenia.
            - Wybacz mi na chwilę Albercie. – powiedział i ruszył w kierunku grupy.
            Przechodząc przez bibliotekę, natknął się na pana Stefana Vator’a właściciela banku, bardzo zamożnego, ale również ciekawskiego mężczyznę.
            - Witam panie Brown, urlop był udany? – zagadnął.
            - A dzień dobry, jakże miło pana znów widzieć panie Stefanie. Urlop bardzo udany, dziękuję. Niestety koniec tego wypoczynku. – odparł staruszek z uśmiechem – Liczę, że jeszcze w tym tygodniu spotkamy się w moim biurze, aby dokończyć wszystkie formalności. – dodał ściszonym głosem pan Brown.
             - Ależ oczywiście! – odparł tamten klepiąc starszego mężczyznę po ramieniu. – Panie Brown, robić z panem interesy to zaszczyt.
            - Dobrze, szczegóły jeszcze domówimy, prosiłbym jednak o dyskrecję. Nie chciałbym nieporozumień, zresztą im Zofia mniej wie, tym lepiej. – na te słowa pan Vator zmieszał się trochę, a ziarno niepewności powoli zaczęło wypuszczać pędy.
Nic jednak nie powiedział, tylko z uśmiechem na ustach przytaknął. Mimo iż pan Vator był powszechnie szanowanym i rozważnym biznesmenem, na końcu kochał pieniądze i to właśnie one niedługo miały okazać się jego zgubą.
Panowie stali na tyle blisko, aby usłyszeć rozmowę owej grupy młodych ludzi. Z racji tego iż najistotniejsze kwestie zostały już poruszone, skupili swoją uwagę na rozgrywającej się akcji przy kominku.
- Tak mi wstyd, strasznie wstyd, lecz zakochałem się. – powiedział chłopak skrywając twarz w dłoniach, czym wywołał kolejną falę śmiechu wśród znajomych.
Młodzieniec wyglądał na dwadzieścia pięć lat, był schludnie i elegancko ubrany. Wygląd bardzo dobrze o nim świadczył, a zielony i ewidentnie drogi krawat przedstawiał go wszystkim jako Tadeusza Smith’a.
- Który raz? – zaśmiał się wysoki brunet w beżowym krawacie.
- Setny raz… Lecz zakochałem się.  – westchnął młodzieniec i w ciszy wysłuchiwał śmiechów i żartów. – Nie chciałem - mała, szczupła, blond. Myślałem – przejdzie, ale skąd! Dręczę się, męczę się, sam nie wiem, czego chcę…
- Bo to się zwykle tak zaczyna… - westchnął pan Brown.
- A jakże! Biedak jeszcze nie wie, w co się pakuje. To przez złe wychowanie. – obruszył się pan Vator.
- Co ma złe wychowanie do miłości? – zaśmiał się staruszek.
- Tyle pięknych kobiet w kraju, a pan Smith musiał wyjechać aż za granice, aby znaleźć sobie żonę.
- Nowatorskie i młodzieńcze metody… - podsumował pan Brown.
Pan Vator nic już nie odpowiedział. Nie pochwalał takiego zachowania, szczególnie że w tak niewielkim mieście nie wszyscy chcieli podążać z biegiem czasu. Niektóre rzeczy zmieniały się zbyt szybko, jak dla starych i przesiąkniętych tradycją umysłów.
- Sam człowiek nie wie, jak i gdzie. Po prostu weźmie cię dziewczyna, a potem już jest z tobą źle. – opowiadał dalej młodzieniec nie zważając na innych.
- Z początku rzadko ją widujesz, a potem częściej chcesz z nią być, a w końcu śmieszne, ale czujesz, że bez niej już nie możesz żyć. – powiedział głośno pan Brown, choć te słowa nie były kierowane do żadnej konkretnej osoby.
Młodych mężczyzn zaskoczyło nagłe zainteresowanie ze strony staruszka, toteż okazali mu całą swoją uwagę, a w szczególności młody Smith. Pan Brown zmieszany zagadnął stojącego w dalszym ciągu obok pana Vator’a, czy nie miałby ochoty na cygaro przed posiłkiem. Biznesmen grzecznie odmówił, gdyż ujrzał właśnie właściciela nowo powstałego magazynu, z którym nie mógł odmówić sobie rozmowy. Pan Brown sam więc wyszedł na taras. Zapalił cygaro i zaciągnął się porządnie. Wstrzymał dym w płucach przez dłuższą chwilę i powoli wypuścił powietrze.
- Witam panie Brown, czy można? – zapytał Tadeusz trzymając w dłoni cygaro.
            Już po chwili obaj mężczyźni delektowali się smakiem tytoniu.
            - Co miał pan na myśli, wtedy w bibliotece? – młodzieniec zadał w końcu nurtujące go pytanie.
            - Pamiętam jak to jest chłopcze. – rzekł pan Brown formując z dymu okręgi. – Za jeden dzień z tą twoją ukochaną oddałbyś tysiąc lat, za jedną noc zaś gdyby ci kazano, dałbyś pewnie cały świat…
            - Tak mi wstyd, strasznie wstyd, lecz coś mnie drażni w niej… - mężczyzna spojrzał na chłopaka spod krzaczastych brwi. To wyznanie ani trochę go nie zdziwiło. Szybki termin zaręczyn niewątpliwie przyczynił się do powstałych w umyśle kawalera wątpliwości. – To takie przykre sprawy są, bo przecież cóż, kochałem ją.
            - Bo to się zwykle tak zaczyna, sam nawet nie wiesz jak i gdzie. Zaczyna nudzić cię dziewczyna, a potem jest już z tobą źle…
            - Naprawdę pan tak myśli? – zapytał przestraszony młodzieniec.
            Pan Brown zaciągnął się znowu i zamyślony patrzył w dal zastanawiając się nad odpowiedzią.
            - Bo to się zwykle tak zaczyna i trwa przez siedem, osiem dni. Potem ją rzucasz, zapominasz… - mężczyzna wzruszył ramionami i uparcie patrzył przed siebie, mimo iż w środku był wielce rad ze swojego planu.
            Młodzieniec nic się nie odzywał, ale głęboko zastanawiał się nad słowami bardziej doświadczonego towarzysza. Mimo iż miał odmienne zdanie, nie śmiał wyrazić swojej opinii przy tym właśnie człowieku, a co dopiero negować jego słów. Milczał więc uparcie, a jego serce powoli opuszczały wszelkie wątpliwości.
            Nagle do salonu weszła elegancko ubrana pani. Na dłoniach miała białe rękawiczki, na głowie brzoskwiniowy kapelusz, a suknia na pewno pochodziła z zagranicy. Nieśmiało rozejrzała się po zebranych, a jej błękitne oczy spoczęły na mężczyznach palących cygara. Uśmiechnęła się lekko i szybkim krokiem skierowała w tamtą stronę, nieśmiało przeciskając się przez pokój. Kiedy stanęła na tarasie wiatr lekko rozwiał jej blond loki, co wywołało u niej nieśmiały uśmiech i słodki rumieniec na policzkach. Panowie na dźwięk obcasów odwrócili się i spojrzeli na gościa. Kobieta skinieniem głowy przywitała pana Browna, po czym podeszła do pana Smith’a i przyciszonym głosem powiedziała kilka słow. Niewiasta była niezwykle urodziwa i roztaczała wokół siebie aurę beztroski. Młodzieniec oświadczył głośno, iż nadeszła pora podwieczorku i wraz ze swą narzeczoną opuścili bibliotekę. Wszyscy mężczyźni zaczęli po chwili kierować się do wyjścia. Pan Brown dopalił już prawie do końca cygaro, gdy ostatni gość opuścił bibliotekę. Zgasił niedopałek i z uśmiechem na ustach ruszył w kierunku drzwi. W myślach swych wspominał przepełnione miłością spojrzenia kochanków i oczami wyobraźni widział wzrok swej kochanej żony, gdy znów spóźniony wkroczy do jadalni.
            - C’est la vie – szepnął pan Brown śmiejąc się pod nosem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo