WYRÓŻNIENIE
C'est la vie
Caro
Rozmowy
w bibliotece ucichły, kiedy kamerdyner zaanonsował przybycie pana Browna. Mężczyzna
słynął w towarzystwie z notorycznych spóźnień, ale również wyrafinowanego gustu.
Starszy pan cieszył się powszechnym szacunkiem i zaszczytem było gościć go na
popołudniowej herbacie. Dlatego nikt z obecnych nie śmiał nawet rzucić w jego
kierunku dwuznacznego spojrzenia. Pan Brown podał kamerdynerowi brązowy
kapelusz, rękawiczki i ciemny płaszcz, po czym wszedł do pokoju witając się ze
wszystkimi. Następnie skierował swe kroki w kierunku gospodarza. Pan Tailor już
szedł powitać przybyłego gościa.
- Witam pana serdecznie i najmocniej
przepraszam za spóźnienie. – odezwał się pan Brown ściskając wyciągniętą dłoń
przyjaciela.
- Ależ nic się nie stało, z
niecierpliwością wyczekiwaliśmy waszego przybycia. – odparł szczerze pan Tailor
i wskazał gestem dłoni dwa wolne fotele, stojące pod ogromnym oknem w rogu
biblioteki.
- Zofia była bardzo podekscytowana
dzisiejszym spotkaniem. Mówią, że do miasta powrócił najstarszy z synów pana
Smith’a. Podobno przywiózł z zagranicy bagaż doświadczeń, ciekawe historie i
narzeczoną. Zofia bardzo pragnie ją poznać, z tego co słyszeliśmy to Francuzka
z dobrego domu. – rzekł mężczyzna siadając we wskazanym miejscu i czekając na
gospodarza, który uparł się, aby poczęstować przyjaciela szklaneczką brandy
przed wspólnym podwieczorkiem.
- Helena zadbała, aby należycie
ugościć panienkę Chloe. – powiedział pan Tailor podając panu Brown’owi naczynie
i sadowiąc się wygodnie w fotelu.
Pierwszym łykiem mężczyźni
delektowali się w ciszy. Alkohol istotnie był wyborny i nawet tak niewielka
ilość pozwoliła dwóm znawcom docenić hiszpański specjał. Rozmowy w salonie
trwały w najlepsze. Nagle grupa mężczyzn stojących przy dużym kominku z
marmurowym wykończeniem, zaczęła się śmiać tak głośno, iż zwróciła na siebie
uwagę dystyngowanych panów.
- Powiedz mi proszę Albercie, kim że
jest ten młodzieniec w ciemnozielonym krawacie? – zagadnął pan Brown obserwując
chłopaka, który ewidentnie był powodem nagłego wybuchu śmiechu.
- To właśnie młody Smith. – odparł gospodarz przypatrując się
poczynaniom gości. – Jego dzisiejsza obecność wprowadziła zamieszanie na
salonach, wszelako przecież ojciec nigdy nie miał powodów aby wstydzić się
syna…
Pan Brown obracał w dłoni szklanką, obserwując
cały czas roześmianych młodych dżentelmenów. Wrodzona ciekawość i zamiłowanie
do problemów natury psychologicznej nie dawały mu spokoju. Odstawił szklankę na
drewniany stolik i powoli podniósł się z miękkiego siedzenia.
- Wybacz mi na chwilę Albercie. –
powiedział i ruszył w kierunku grupy.
Przechodząc przez bibliotekę,
natknął się na pana Stefana Vator’a właściciela banku, bardzo zamożnego, ale
również ciekawskiego mężczyznę.
- Witam panie Brown, urlop był
udany? – zagadnął.
- A dzień dobry, jakże miło pana znów
widzieć panie Stefanie. Urlop bardzo udany, dziękuję. Niestety koniec tego
wypoczynku. – odparł staruszek z uśmiechem – Liczę, że jeszcze w tym tygodniu
spotkamy się w moim biurze, aby dokończyć wszystkie formalności. – dodał
ściszonym głosem pan Brown.
- Ależ oczywiście! – odparł tamten klepiąc
starszego mężczyznę po ramieniu. – Panie Brown, robić z panem interesy to
zaszczyt.
- Dobrze, szczegóły jeszcze
domówimy, prosiłbym jednak o dyskrecję. Nie chciałbym nieporozumień, zresztą im
Zofia mniej wie, tym lepiej. – na te słowa pan Vator zmieszał się trochę, a
ziarno niepewności powoli zaczęło wypuszczać pędy.
Nic
jednak nie powiedział, tylko z uśmiechem na ustach przytaknął. Mimo iż pan
Vator był powszechnie szanowanym i rozważnym biznesmenem, na końcu kochał pieniądze
i to właśnie one niedługo miały okazać się jego zgubą.
Panowie
stali na tyle blisko, aby usłyszeć rozmowę owej grupy młodych ludzi. Z racji
tego iż najistotniejsze kwestie zostały już poruszone, skupili swoją uwagę na
rozgrywającej się akcji przy kominku.
-
Tak mi wstyd, strasznie wstyd, lecz
zakochałem się. – powiedział chłopak skrywając twarz w dłoniach, czym wywołał
kolejną falę śmiechu wśród znajomych.
Młodzieniec
wyglądał na dwadzieścia pięć lat, był schludnie i elegancko ubrany. Wygląd
bardzo dobrze o nim świadczył, a zielony i ewidentnie drogi krawat przedstawiał
go wszystkim jako Tadeusza Smith’a.
-
Który raz? – zaśmiał się wysoki
brunet w beżowym krawacie.
-
Setny raz… Lecz zakochałem się. – westchnął młodzieniec i w ciszy wysłuchiwał
śmiechów i żartów. – Nie chciałem -
mała, szczupła, blond. Myślałem – przejdzie, ale skąd! Dręczę się, męczę się,
sam nie wiem, czego chcę…
- Bo to się zwykle tak zaczyna…
- westchnął
pan Brown.
- A
jakże! Biedak jeszcze nie wie, w co
się pakuje. To przez złe wychowanie. – obruszył się pan Vator.
-
Co ma złe wychowanie do miłości? – zaśmiał się staruszek.
-
Tyle pięknych kobiet w kraju, a pan Smith musiał wyjechać aż za granice, aby
znaleźć sobie żonę.
-
Nowatorskie i młodzieńcze metody… - podsumował pan Brown.
Pan
Vator nic już nie odpowiedział. Nie pochwalał takiego zachowania, szczególnie
że w tak niewielkim mieście nie wszyscy chcieli podążać z biegiem czasu.
Niektóre rzeczy zmieniały się zbyt szybko, jak dla starych i przesiąkniętych
tradycją umysłów.
-
Sam człowiek nie wie, jak i gdzie. Po
prostu weźmie cię dziewczyna, a potem już jest z tobą źle. – opowiadał
dalej młodzieniec nie zważając na innych.
- Z początku rzadko ją
widujesz, a potem częściej chcesz z nią być, a w końcu śmieszne, ale czujesz,
że bez niej już nie możesz żyć. – powiedział głośno pan Brown,
choć te słowa nie były kierowane do żadnej konkretnej osoby.
Młodych
mężczyzn zaskoczyło nagłe zainteresowanie ze strony staruszka, toteż okazali mu
całą swoją uwagę, a w szczególności młody Smith. Pan Brown zmieszany zagadnął
stojącego w dalszym ciągu obok pana Vator’a, czy nie miałby ochoty na cygaro
przed posiłkiem. Biznesmen grzecznie odmówił, gdyż ujrzał właśnie właściciela
nowo powstałego magazynu, z którym nie mógł odmówić sobie rozmowy. Pan Brown
sam więc wyszedł na taras. Zapalił cygaro i zaciągnął się porządnie. Wstrzymał
dym w płucach przez dłuższą chwilę i powoli wypuścił powietrze.
-
Witam panie Brown, czy można? – zapytał Tadeusz trzymając w dłoni cygaro.
Już po chwili obaj mężczyźni
delektowali się smakiem tytoniu.
- Co miał pan na myśli, wtedy w
bibliotece? – młodzieniec zadał w końcu nurtujące go pytanie.
- Pamiętam jak to jest chłopcze. –
rzekł pan Brown formując z dymu okręgi. – Za
jeden dzień z tą twoją ukochaną oddałbyś tysiąc lat, za jedną noc zaś gdyby ci
kazano, dałbyś pewnie cały świat…
- Tak mi wstyd, strasznie wstyd, lecz coś
mnie drażni w niej… - mężczyzna spojrzał na chłopaka spod krzaczastych
brwi. To wyznanie ani trochę go nie zdziwiło. Szybki termin zaręczyn
niewątpliwie przyczynił się do powstałych w umyśle kawalera wątpliwości. – To takie przykre sprawy są, bo przecież
cóż, kochałem ją.
- Bo to się zwykle tak zaczyna, sam nawet nie
wiesz jak i gdzie. Zaczyna nudzić cię dziewczyna, a potem jest już z tobą źle…
- Naprawdę pan tak myśli? – zapytał
przestraszony młodzieniec.
Pan Brown zaciągnął się znowu i
zamyślony patrzył w dal zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Bo to się zwykle tak zaczyna i trwa przez siedem, osiem dni. Potem ją
rzucasz, zapominasz… - mężczyzna wzruszył ramionami i uparcie patrzył przed
siebie, mimo iż w środku był wielce rad ze swojego planu.
Młodzieniec nic się nie odzywał, ale
głęboko zastanawiał się nad słowami bardziej doświadczonego towarzysza. Mimo iż
miał odmienne zdanie, nie śmiał wyrazić swojej opinii przy tym właśnie człowieku,
a co dopiero negować jego słów. Milczał więc uparcie, a jego serce powoli
opuszczały wszelkie wątpliwości.
Nagle do salonu weszła elegancko
ubrana pani. Na dłoniach miała białe rękawiczki, na głowie brzoskwiniowy kapelusz,
a suknia na pewno pochodziła z zagranicy. Nieśmiało rozejrzała się po
zebranych, a jej błękitne oczy spoczęły na mężczyznach palących cygara.
Uśmiechnęła się lekko i szybkim krokiem skierowała w tamtą stronę, nieśmiało
przeciskając się przez pokój. Kiedy stanęła na tarasie wiatr lekko rozwiał jej
blond loki, co wywołało u niej nieśmiały uśmiech i słodki rumieniec na
policzkach. Panowie na dźwięk obcasów odwrócili się i spojrzeli na gościa.
Kobieta skinieniem głowy przywitała pana Browna, po czym podeszła do pana
Smith’a i przyciszonym głosem powiedziała kilka słow. Niewiasta była niezwykle
urodziwa i roztaczała wokół siebie aurę beztroski. Młodzieniec oświadczył
głośno, iż nadeszła pora podwieczorku i wraz ze swą narzeczoną opuścili
bibliotekę. Wszyscy mężczyźni zaczęli po chwili kierować się do wyjścia. Pan
Brown dopalił już prawie do końca cygaro, gdy ostatni gość opuścił bibliotekę.
Zgasił niedopałek i z uśmiechem na ustach ruszył w kierunku drzwi. W myślach
swych wspominał przepełnione miłością spojrzenia kochanków i oczami wyobraźni
widział wzrok swej kochanej żony, gdy znów spóźniony wkroczy do jadalni.
- C’est la vie – szepnął pan Brown śmiejąc się pod nosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz