Moje wielkie szczęście
Kasia
-Coś ty taka zamyślona? Mamy dużo pracy. W takim tempie
nie skończymy tego do jutra...
-Ach, przepraszam... Już, już... Gdzie to ja skończyłam?
-Marysiu, co się z tobą dzieje? Już trzeci dzień chodzisz
z głową w chmurach. Nie wiesz co się dzieje wokół ciebie...
Marysia
spuściła głowę i lekko się zarumieniła. Ostatnio faktycznie nie myślała o
niczym innym jak tylko o... No właśnie o kim myślała? W jej życiu pojawił się
pewien przystojny jegomość. Nie znała nawet jego imienia, ale czuła, że jakoś
jest jej bliski. Można by rzec, że się zakochała.
Ujrzała go przed trzema dniami na
ulicy Jaśminowej. Zwykle nie spóźniała się na tramwaj, którym dojeżdżała do
pracy, lecz tego dnia najzwyczajniej w świecie zaspała. Zerwała się szybko z łóżka,
przemyła twarz, ubrała się, zarzuciła na plecy płaszcz, wzięła torebkę i
wybiegła z mieszkania. Całe szczęście przypomniała sobie, że zamknięcie lokum
zmniejsza prawdopodobieństwo wejścia do niego złodziei. Jakimś cudem znalazła w
torebce klucz, wydobyła go stamtąd, przekręciła w zamku i jak strzała popędziła
na przystanek z nadzieją, że zdąży na tramwaj.
Gdy biegła, nie zauważyła dość sporej
dziury w chodniku, w której po nocnym deszczu powstała kałuża. Nagle poczuła,
że traci równowagę i upada. Po chwili dotarło do niej, że leży na bruku cała
mokra. Wtem pojawiła się nad nią postać ubrana w czarny, długi płaszcz, z
wąsem, roześmianymi oczami i kapeluszem lekko przekrzywionym na lewą stronę.
Uśmiechnął się do niej i podał jej dłoń, żeby ułatwić powstanie w tej
niezręcznej sytuacji. Marysia skorzystała z pomocy i również uśmiechnęła się
życzliwie do nieznajomego. Na chwilę zapomniała całkowicie, że spieszy się do
pracy. Wpatrywała się w twarz swojego wybawcy. Z tego odrętwienia (bo nie była
w stanie oderwać wzroku) wyrwały ją okrzyki ludzi oznajmiające, że tramwaj za
moment ruszy. Zmieszana powiedziała tylko nieśmiałe „dziękuję” i wskoczyła
razem z tłumem do wagonu.
Udało jej się znaleźć wolne miejsce
obok młodego chłopaka. Usiadła więc szybko i jeszcze przez chwilę próbowała
odnaleźć wśród ludzi stojących na przystanku mężczyznę, który podał jej pomocną
dłoń. Niestety ślad po nim zaginął, nie mogła nigdzie wypatrzeć tej pięknej
twarzy od której parę sekund temu nie potrafiła oderwać wzroku. Zasmuciła się,
ale jej serce wciąż bardzo mocno biło jak krakowski Dzwon Zygmunta
obwieszczający ważne wydarzenia w historii Polski. Czuła, że to co stało się
przed chwilą jest właśnie dla niej takim wielkim wydarzeniem, więc porównanie z
najważniejszym w Polsce dzwonem było trafne.
Po paru minutach tramwaj zatrzymał
się przed budynkiem, w którym pracowała Marysia. Wysiadła, przeszła przez ulicę
i weszła do biura. Próbowała pozbierać myśli, ale było to dla niej bardzo
trudne. Cały czas zastanawiała się kim był ten człowiek, którego spotkała, w
którą stronę pojechał, co robi i czy go jeszcze spotka. Ta ostatnia myśl trochę
ją zabolała. Nie dopuszczała do siebie świadomości, że takie przypadkowe
spotkania zdarzają się zwykle tylko raz i w pamięci zaciera się obraz tej osoby,
przez co nawet gdyby ponowne spotkanie nastąpiło, prawdopodobnie osoby te będą
sobie obce, jakby wcześniej nigdy się nie widziały. W tym zamyśleniu dotarła
wreszcie na miejsce swojej pracy i zaczęła przeglądać papiery, które zalegały
na jej biurku.
Po skończonej pracy wróciła do domu
dalej rozmyślając o porannym zdarzeniu. Postanowiła położyć się tuż po
wieczornej audycji Polskiego Radia, tak aby kolejnego dnia wstać na tyle wcześnie,
żeby już bez problemu dotrzeć do biura.
Zgodnie z postanowieniem, Marysia
wstała o godzinie szóstej minut pięć, ubrała się z ogromną starannością, zjadła
pyszne, zdrowe śniadanie i z uśmiechem na twarzy wyszła na przystanek. Po
drodze rozglądała się, czy przypadkiem nie będzie przechodził tą ulicą wczoraj
spotkany nieznajomy. Wokół codzienny tłum, szarość, nigdzie nie było widać
upragnionej postaci. Na jej twarz w miejsce uśmiechu wstąpił smutek, a wręcz
gniew. W ostatniej chwili zauważyła go, jak wychodził z kamienicy na ulicy Różanej.
Nie mogła na niego poczekać, bo tramwaj właśnie dotarł na przystanek. Wsiadła
więc do niego szybko i ponownie cały dzień, zamiast skupić się na pracy,
próbowała znaleźć sposób, by spotkać mężczyznę.
Następnego dnia znów obudziła się
wcześnie rano, przygotowała się na możliwe spotkanie i ruszyła na przystanek.
Tego dnia jednak go nie zobaczyła. Zasępiła się i próbowała zmusić się do
skupienia na pracy. Oczywiście nie było to łatwe. Zdarzało się, że niektóre
dokumenty musiała czytać aż siedem razy, żeby zrozumieć sens słów.
To rozproszenie Marysi monitorowała
Zosia, jej przyjaciółka. Gdy spostrzegła, że koleżanka nie odpowiedziała na
pytanie, tylko spuściła wzrok rumieniąc się, domyśliła się o co chodzi.
-Marysiu... A więc to takie buty... Dlaczego nic mi nie
powiedziałaś?
-Zosiu, ja sama nie wiem co się dzieje, nawet nie przeszło
mi przez myśl, żeby ci o tym powiedzieć. Przepraszam, wybaczysz mi?
Zosia zaśmiała się, przytuliła przyjaciółkę i rzekła:
-Ależ oczywiście, że ci przebaczam. Powiedz mi, bo jestem
bardzo ciekawa, któż to taki?
-Żebym to jeszcze wiedziała... Nie wiem nawet jak się
nazywa. Wiem tylko, że jest przystojny, przemiły, ma cudowny uśmiech i jest
bardzo uczynny.
-Jak to nie wiesz jak się nazywa? Przecież to podstawa.
Gdzie się spotkaliście? Jak to było? Opowiadaj!
Marysia zebrała się w sobie, wzięła
głęboki wdech i opowiedziała wszystko czym w ostatnich dniach żyła. Zosia
wysłuchawszy relacji, poklepała koleżankę po ramieniu i powiedziała:
-Słuchaj, musisz się uspokoić. Mnie się wydaje, że to
tylko zauroczenie. Mówisz o nim jakby był jakimś królewiczem, nie wiem,
Rudolfem Valentino, a to tylko zwykły mężczyzna jakich wiele. Musisz ochłonąć i
spojrzeć na to trzeźwo, bo na razie jesteś zaślepiona. Mówiłaś ostatnio, że
jesteś zmęczona. Organizm płata ci figle. Nie możesz się tak szybko zakochiwać,
bo będzie z tobą jeszcze gorzej... Nieprzespane ze smutku i płaczu noce...
Zastanów się.
-Co
ty wygadujesz? Nie znasz się. On jest taki miły i bliski, niepodobny do
wszystkich, ukochany nad świat... Nie mogę przestać o nim myśleć... Nie wierzę,
że tamten wypadek był przypadkiem. To przeznaczenie, Zosiu, PRZEZNACZENIE.
Przecież nigdy nie zaspałam do pracy, zawsze wstawałam wcześnie i na nic się
nie spóźniałam. A tu bach! Wszystko w pośpiechu, deszcz, kałuże i ten upadek,
dzięki któremu poznałam tego cudnego człowieka... To nie przypadek, uwierz mi!
Zosia wróciła do swojego biurka i zaczęła czytać jakiś
dokument.
-Dlaczego mnie ignorujesz? O co ci chodzi?
-Kochana,
koloryzujesz. Musisz wypocząć. Nie da się tego słuchać. Nie znasz go, a mówisz
tak, jakbyście byli już parą od co najmniej roku. Zbliża się maj, będzie raj,
weźmiecie ślub, co? W maju świat taki piękny. Marzycielka...
Marysia popatrzyła na Zosię z gniewem. Jak ona może tak
mówić? Za kogo ją ma? Postanowiła już nigdy nie dzielić się z nią swoimi
przeżyciami.
-Daruj
sobie. Nic nie rozumiesz. Ale ja wiem, że on przyjdzie, że się spotkamy i...
-I
co? - przez śmiech zapytała Zosia – on straci werwę, a ty się popłaczesz?
Marysia nic nie odpowiedziała. Zajęła
się pracą. Na jej twarzy było widać skupienie, ale w głębi duszy zastanawiała
się jak udowodnić koleżance, że tajemniczy mężczyzna jest jej przeznaczony
przez los.
Do końca dnia nie odzywały się do
siebie. Jedna była zamyślona co ma zrobić, a druga śmiała się z „zakochania”
przyjaciółki. Zosia uważała, że to szybko przeminie. Przecież takie sytuacje
zdarzają się milionom ludzi na świecie. W tym wypadku będzie tak samo. Za
parę dni Marysia o nim zapomni i on zapomni o Marysi (jeśli jeszcze tego nie
zrobił). To tylko kwestia czasu. Jej pozostało tylko czekać na rozwój wydarzeń
i w razie czego pilnować przyjaciółki przed głupstwami.
Tego dnia Marysia postanowiła zrezygnować
z powrotu do domu tramwajem. Wolała się przejść i poukładać sobie wszystko w
głowie. Decyzji tej sprzyjała także przepiękna, słoneczna pogoda. Był to
bodajże najcieplejszy dzień tej wiosny. Gdy tak szła, przypomniała sobie, że
musi kupić parę rzeczy. Weszła do sklepu prowadzonego przez zaprzyjaźnionego
kupca, dokonała zakupów, pożegnała się i wyszła.
Mijała mnóstwo ludzi. Zawsze chciała
spotkać na ulicy jakiegoś aktora, najlepiej gwiazdę jej ulubionego filmu
„Zapomniana melodia”, Aleksandra Żabczyńskiego. Podkochiwała się w nim jak
chyba każda kobieta w Polsce. Jej nadzieja była karmiona tym, że słyszała
jakoby widziano go niedawno spacerującego po tej ulicy. Niestety nigdy na nikogo
znanego nie natrafiła. Musiała zadowolić się oglądaniem gwiazd jedynie na
kinowym ekranie.
W tym zamyśleniu popatrzyła przed
siebie i zauważyła jakiegoś człowieka, który się jej z daleka przyglądał.
Marysia zwolniła kroku i nagle serce zabiło jej mocniej. Tak, to był on. To był
ten nieznajomy. Podszedł do niej i powiedział:
-Kłaniam się. My się już tak jakby znamy, nieprawdaż?
-Och, prawda! Nie pamiętam, czy wtedy panu
podziękowałam... - zmieszała się Marysia.
-Czy to ważne? Ach, pardon, gdzie są moje maniery, nawet
się nie przedstawiłem... Nazywam się Feliks Fraszyński. - ucałował zwyczajem
dżentelmena dłoń Marysi - A pani?
-Ja nazywam się Marianna Koniecka.
-Miło mi panią poznać. Jestem ogromnie rad, że znów na
siebie trafiliśmy. Szczerze mówiąc, gdy zobaczyłem pani piękne kręcone, blond
włosy i prześliczne oczy, moje myśli powędrowały do pani i nie chciały wrócić.
Marysia zarumieniła się. Ona także
bardzo się cieszyła, że znów się spotkali, a najbardziej uradowało ją to, że
Feliks też o niej myślał. Obydwoje pełni euforii poszli do najbliższej kawiarni
i ochłonąwszy, zaczęli rozmawiać o tym dziwnym zrządzeniu losu, które pozwoliło
im na siebie wpaść, tęsknić za sobą i wreszcie się spotkać.
Nagle
do kawiarni weszli państwo Żabczyńscy. Małżeństwo zamówiło dwie kawy i usiadło
nieopodal zakochanej pary. Marysia nie mogła uwierzyć w to co się działo. To
był najcudowniejszy dzień w jej życiu. Można by rzec, jasna godzina w dobie
życia.
Gdy na niebie pojawiły się gwiazdy i
ogromna tarcza wiosennego księżyca, Marysia i Feliks zapłacili za kawę i wyszli
na spacer. Na ulicy nie zwracali uwagi na nikogo - tak byli w siebie wpatrzeni.
-A co oznacza twoje piękne imię, Feliks?
-Moje imię? W języku starożytnych Rzymian oznacza
szczęście. Skąd to pytanie, moja droga?
-Ach...
Dwa lata temu byłam na takim wspaniałym filmie w kinie. Grali tam Bodo,
Sielański, Lubieńska... I była tam taka śliczna piosenka.
-Jaka
piosenka?
-Piosenka,
która świetnie opisuje to co stało się ostatnio w moim życiu. Tylko słowo
„przyjdzie” zamieniłabym na „przyszło”.
Marysia
zaczęła nucić, a potem śpiewać piosenkę
,,Moje wielkie szczęście”, którą w filmie „Książątko” wykonała Karolina
Lubieńska. Rzeczywiście, Feliks, jej wielkie szczęście (wpisane nawet w
znaczenie jego imienia), przyszło do niej w jasnej godzinie, jak w piosence,
jak w kinie, tak jak w bajce sprzed lat... Była ogromnie szczęśliwa i nie
potrafiła tego wyrazić inaczej jak tylko przez tą piosenkę. Zaraz po tym jak
Marysia skończyła śpiewać, przeszczęśliwy Feliks czule ją ucałował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz