Już taki jestem zimny drań
Kronikarz56
Najdroższa Natalio,
W pierwszych słowach mojego listu
muszę Ci powiedzieć, że jestem szczęśliwy, iż już niedługo znów się zobaczymy.
Stęskniłem się za Tobą nad wyraz, dlatego też możesz być pewna, że gdy tylko znowu
będziemy razem, to od razu wezmę Cię w swoje objęcia i już nie wypuszczę z nich
tak szybko, jeśli w ogóle.
Mam jednak dla Ciebie jeszcze
weselsze nowiny niż moje przybycie do naszego ukochanego Lumiose. Wyobraź
sobie, Najdroższa, że dzisiaj właśnie, kiedy szedłem ulicami miasta Santalune
wraz z mym wiernym przyjacielem Chespinem, usłyszałem nagle przemiłe dla mego
ucha dźwięki podwórkowej kapeli (czy może powinienem powiedzieć “ulicznej
kapeli”). Wiesz na pewno, że zawsze miałem wielką słabość do tego rodzaju
muzyki, więc ledwie usłyszałem jej tony, a natychmiast udałem się w kierunku, z
którego ona do mnie doleciała. Bez trudu odnalazłem miejsce przeze mnie
poszukiwane, a wówczas moim oczom ukazał się naprawdę niezwykły widok.
Stanowiła go trójka młodych ludzi. Jednym z nich był młodzieniec o czarnych
włosach, niebieskich oczach oraz delikatnych piegach na twarzy, jak również
władczym nosie i ubiorze skromnym, choć eleganckim. Młodzieniec miał około
dziewiętnastu lat, a w ręku trzymał gitarę, na której grał. Obok niego skakała
grupka Pokemonów - jednym z nich była Aipom z kastanietami przyczepionymi do
tylnych łapek i concertiną w przednich. Skakała ona dookoła swego trenera,
przygrywając na obu tych instrumentach. Tuż przy niej stał Totodile z zawieszonym
na plecach bębenkiem, do którego z kolei przymocowane były talerze oraz
organki, ustawione tak, aby mógł na nich swobodnie grać, co też robił, wyraźnie radując się z tego, gdyż jego
mina wyrażała ogromną wesołość. Do tej niezwykłej gromadki należał też
Charmeloen, wygrywający wesołe takty na trąbce, a także Noctowl, wydający z
siebie dźwięki podobne do dźwięków różnych instrumentów muzycznych. Była tam
też dziewczyna o ciemnej karnacji, czarnych włosach i brązowych oczach, ubrana
w cygański strój. Grała ona na tamburynie, a siedzący na jej ramieniu Aipom z
chustą na głowie i kolczykiem w prawym uchu, co chwila doskakiwał do ludzi z
maciejówką w łapkach, do której to zgromadzeni wokół ludzie wrzucali monety lub
banknoty. Całości obrazu dopełniała dziewczynka - przeurocza blondyneczka o
niebieskich oczach, najwyżej siedmioletnia, ubrana w różową sukienkę i grająca
na ukulele. Skakała ona niczym mały kangurek wokół chłopca, od czasu do czasu
obdarzając go promiennym uśmiechem. Widać bawiła się równie doskonale, co on,
jeśli nie lepiej. Tuż przy niej latała mała Flabebe, piszcząc przy tym
delikatnie.
Krótko mówiąc, widok był po prostu
cudowny i przyjemnie mi się na niego patrzyło, a jeszcze przyjemniej słuchało
mi się ich piosenki, którą był genialny szlagier Eugeniusza Bodo. Uśmiechając
się od ucha do ucha słuchałem, jak młodzieniec z gitarą śpiewa:
Posłuchajcie mej piosenki i o litość błagam was.
Rzewne tony, rzewne dźwięki wzruszą marmur, beton, głaz.
Czy do wyciągniętej ręki wpadnie grosz, czy złotych sto.
Mnie nie zależy, bądźmy szczery: grunt to aby szło.
Już taki jestem zimny drań,
I dobrze mi z tym bez dwóch zdań.
Bo w tym jest rzeczy sedno,
Że jest mi wszystko jedno.
Już taki jestem zimny drań.
Uśmiechnąłem się lekko, słysząc te
słowa. Tak, do niego doskonale pasowały te słowa. Hubert Marey, zwany też
Kronikarzem (bo to właśnie on raczył ludzi tym występem), jest człowiekiem,
który przeżył naprawdę bardzo ciężkie chwile w swoim życiu. Nie udało mu się
zostać Mistrzem Pokemonów, jak oczekiwał tego jego ojciec, a częściowo też i
matka. Przez to wydarzenie ojciec wyrzucił Huberta ze swego życia (choć ponoć
już dawno to zrobił i zachowywał jedynie pozory). Sam Hubert zaś po tym
wydarzeniu uznał, iż najwyższa już pora na to, aby spróbować żyć tak, jak on tego
chce, a on zawsze chciał być artystą. Spróbował swoich sił w kilku teatrach, a
w dodatku napisał kilka sztuk kryminalnych, jednak nie zyskał takiej sławy,
jakiej oczekiwał - tę zdobył znacznie później, dzięki swemu uporowi oraz temu,
iż znalazł ludzi, którzy zaprzyjaźnili się z nim i odpowiednio wypromowali go w
świecie sławy. Dzięki nim stał się sławny, co bynajmniej nie przeszkadzało mu
grać na ulicy jak pospolitemu grajkowi. Kronikarz jednak to lubi i nie traktuje
tego jak pracy - raczej jak przyjemność, a że przy okazji może na tym zarobić,
to chyba dobrze, prawda?
Podczas gdy ja wspominałem przeszłość
mego przyjaciela, on śpiewał dalej:
Moja niania nad kołyską tak śpiewała mi co dzień:
Że zdobędę w życiu wszystko i usunę wszystkich w cień.
No i prawdy była blisko, ale w tym jest właśnie sęk,
Że chodzę sobie, nic nie robię i to jest mój wdzięk.
Już taki jestem zimny drań...
Tak, ta zwrotka również pasuje do
Kronikarza, z tą tylko różnicą, iż to nie niania, ale babcia zawsze
przekonywała Huberta, że jest on w stanie zrealizować wszystkie swoje marzenia,
a jego sława może być tak wielka, iż zepchnie na bok każdą inną sławną osobę,
jeśli tylko zechce tego dokonać. To właśnie ona wpoiła w mego przyjaciela wiarę
w swoje możliwości oraz potęgę determinacji w dążeniu do celu. Ona i jej mąż, a
dziadek Kronikarza (czyli rodzice jego matki), byli mu zawsze oddani i dzięki
nim mój przyjaciel osiągnął swój sukces, gdyż babcia nauczyła go, jak wielka
jest potęga wiary w swoje możliwości, połączonej z ogromną determinacją i
jeszcze większym uporem. Dziadek dołączył do tego jeszcze wiarę w to, iż należy
lekceważyć słowa tych, którzy w nas nie wierzą lub nie rozumieją i próbują nas
zniechęcić do tego, co kochamy, jednak tej ostatniej lekcji Kronikarz długo nie
był w stanie opanować. Na swoje szczęście w końcu to zrobił, dzięki czemu nasz
świat zyskał wielkiego artystę.
Tak więc dziadkowi i babci Hubert
zawdzięcza swój sukces, choć i jego najlepsza przyjaciółka z czasów
dzieciństwa, Candela dołożyła swoją cegiełkę do tego muru sukcesu, gdyż jej
wiara w siły Kronikarza i podzielanie jego pasji do sztuki sprawiły, iż tym
bardziej postanowił się on poświęcić występom artystycznym, za co każdy
pasjonat Melpomeny i innych muz z pewnością jest jej wdzięczny.
Pogrążonych w myślach na temat wpływu
słów piosenki na życie Kronikarza oraz tego, jak odzwierciedla ona jego
uczucia, zadowolony podszedłem bliżej artystów, którzy dopiero wówczas mnie
zauważyli.
- Arthur! - zawołał radośnie Hubert
na mój widok.
Następnie odrzucił gitarę i obaj
objęliśmy się mocno.
- Witaj, Hubercie! - odpowiedziałem
mu radosnym głosem, gdyż moje serce naprawdę przepełniała radość, że go tu
spotkałem - Cieszę się, że cię znowu widzę.
- Ja także - rzekł na to Kronikarz,
po czym spojrzał na swoje towarzyszki - Z pewnością pamiętasz Candelę i
Angelikę, prawda?
- Jakże mógłbym je zapomnieć?! -
parsknąłem śmiechem, patrząc na obie panie.
- Witaj, Arthurze - rzekła Cyganka,
której imię brzmi Candela - Dużo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania.
- Zbyt dużo - stwierdziłem -
Zastanawiało mnie, jak teraz plotą się wasze losy, ale widzę, że robią to tak,
jak zwykle, czyli bardzo dobrze, choć nie spodziewałem się tu spotkać Angeliki.
Witaj, maleńka.
- Witaj, Arthur! - pisnęła
dziewczynka, lekko przede mną dygając.
Jej Flabebe podleciał do mnie i
delikatnie pocałował mnie w policzek.
- Ciebie też miło widzieć -
powiedziałem, uśmiechając się do Pokemona (którego to Hubert wygrał dla
młodszej siostry podczas wyprawy do wesołego miasteczka) - Powiedzcie mi, co wy
tutaj robicie?!
- Jakże to, co robimy? - spytał
Hubert, przyjmując swój słynny, literacki ton, jakim często zwykł mówić -
Spędzamy tutaj wakacje.
- Jako uliczni grajkowie?
- Żadna praca nie hańbi - stwierdziła
Candela.
- Wybacz, ale wydawało mi się, że
Hubert jest obecnie na tyle zamożny, że nie musi grać i śpiewać na ulicy.
Kronikarz uśmiechnął się do mnie
przyjaźnie, po czym rzekł:
- To prawda, jednak podróżujemy
obecnie z wujkiem Candeli, który ma cygański wóz i teatr marionetek, więc ta
atmosfera podróży po świecie w roli wędrownych artystów wszystkim nam się
udzieliła, a jej efektem stało się również granie na ulicy.
To mówiąc Hubert spojrzał na swą
siostrę, która wraz z Aipomem ubranym w cygański strój, liczyła właśnie
zarobione pieniądze.
- A przy okazji, to ile dziś
zebraliśmy, siostrzyczko?
- Trzydzieści dolarów i pięćdziesiąt
centów - odpowiedziała mu dziewczynka.
- Dobrze nam idzie - uśmiechnął się
Hubert, podnosząc z ziemi gitarę - Ale na porządny obiad, jaki nam się marzy,
musimy jeszcze popracować.
- Jak dla mnie, możemy jeść
codziennie chleb z masłem, byleby tylko w tak wesołym gronie - stwierdziła
Candela, głaszcząc swego Aipoma.
- Właśnie! Tu nie chodzi o zarobek -
dodał Kronikarz - Jak sam powiedziałeś, dość mamy pieniędzy na życie. Tu chodzi
o przyjemność. O czystą przyjemność, której moja siostra nie zazna w rodzinnym
domu. Dlatego się cieszę, że ojciec i macocha zostawili mi ją na te wakacje pod
opiekę.
Muszę Ci wyjaśnić (bo wszak nie znasz
historii Kronikarza), że rodzice Huberta rozwiedli się, a ojciec poślubił nową
kobietę, która urodziła mu Angelikę. Oboje jednak nie należą do typów zbyt
rodzinnych, stąd właśnie podrzucenie dziewczynki jej bratu pod opiekę, gdy sami
wybrali się obecnie na Wyspy Oranżowe wypoczywać z dala od swoich
rodzicielskich obowiązków. Paradoksalnie oddają oni w ten sposób Hubertowi
przysługę, który może dzięki temu spędzać czas z siostrą i wpływać na jej
wychowanie. Dzięki niemu dziewczynka jest wesoła, pogodna i urocza pod każdym
względem, a jej oddanie bratu budzi podziw, gdyż chyba nigdy żadna siostra nie
kochała tak swego brata.
- Domyślam się, że twój ojciec i
macocha nie wiedzą, że Angie śpiewa z tobą na ulicy, prawda? - bardziej
stwierdziłem niż spytałem.
- Nie wiedzą też tego, że czasami
występuje ze mną na scenie - odpowiedział mi na to Kronikarz beztroskim tonem.
- A jak się dowiedzą? - zapytałem.
- Gwizdać na to! - zawołała Angelika
równie beztrosko, jak jej brat.
- Oto są słowa mądrości! - zaśmiała
się Candela.
Hubert spojrzał wówczas na ukochaną,
a następnie uderzył dłonią w struny gitary i zaśpiewał wesoło:
Kto mi z państwa tu zazdrości mej rodzinki, wujków, cioć,
Powiem krótko i najprościej: gwiżdżę na nich, do stu kroć!
Choć mnie brak ich uczuć złości, swoje zdanie o nich mam.
I jeśli chcecie, to w komplecie ich odstąpię wam.
Już taki jestem zimny drań...
Dzięki ostatniej zwrotce kompania
Kronikarza zarobiła tyle pieniędzy, że starczyło jej na wyśmienity obiad, na
który oczywiście i mnie zaproszono, z czego ja nie omieszkałem skorzystać. Gdy
już on trwał, to dowiedziałem się czegoś, o czym wspominałem już na początku
listu, a co moim zdaniem Cię ucieszy, Najdroższa... Kronikarz i jego
przyjaciele wystąpią specjalnie dla nas w restauracji Twojego wuja za tydzień,
gdy tu przybędą. Przygotowali oni moc atrakcji, jakie chętnie nam zaprezentują.
Mam nadzieję, że ucieszy Cię ta wieść, gdyż zawsze chciałaś poznać Kronikarza i
zobaczyć na żywo jego występy. Teraz będziesz miała okazję.
Kończę już mój list, gdyż wujek
Candeli szykuje teatrzyk marionetek, a Kronikarz wraz z resztą kompanii
zaprezentują dzieciom kilka swoich uroczych pomysłów. Nie mogę tego przegapić.
Całuję Cię więc i do zobaczenia,
Najdroższa.
Twój Arthur Sycamore.
12 lipca 1937 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz