-->

niedziela, 19 sierpnia 2018

#26 "Koszule z krepdeszynu" Łucja

 
Koszule z krepdeszynu
Łucja 




I


- Coś ciekawego? - zapytałam spoglądając znad filiżanki herbaty na odkładającą gazetę codzienną blondynkę.
- Nic. - odparła wzdychając - zanudzimy się tutaj na śmierć! Żadnych spraw do rozwiąza-nia...
- Pokaż ten dziennik, coś tam przecież musi być!
Podała mi czasopismo i opadła ciężko na fotel.
Przeleciałam wzrokiem część z ogłoszeniami.
- Zaginął kot starej panny Smith.
Polka spojrzała na mnie z politowaniem.
- Nudy. Nie biorę takich spraw mimo, że nie jestem jak Sherlock Holmes albo Hercules Poirot.
- A to? - wskazałam palcem na drobny druk - angielska hrabina poszukuje prywatnego detektywa.
Blondynka poderwała się z fotela i mrucząc pod nosem poczęła spacerować po salonie. Następnie gwałtownie przystanęła przy stoliku kawowym, szepnęła cichym, stanowczym, acz spokojnym głosem coś w stylu "Tak, to coś dla mnie." i wyrwała mi gazetę z zastygniętych ze zdziwienia rąk. Mrużąc oczy przeczytała kilka razy numer pod ogłoszeniem szybkim krokiem ruszyła w kierunku gabinetu, a już po chwili panującą w mieszkaniu ciszę przerwał dźwięk wykręcanego numeru i gwar rozmowy telefonicznej.


II 


- Powinna już tu być piętnaście minut temu!
- Przecież wiesz ile czasu zajmuje przedarcie się do tej dzielnicy Londynu, poczekajmy jeszcze kolejne piętnaście minut.
- To mi dopiero dama! Hrabina w stu procentach!
Nieoczekiwanie rozległo się delikatne, jakby niepewne pukanie.
- Ja otworzę. - Oznajmiłam, a poprawiając sukienkę przemknęłam do przedpokoju i spojrzałam przez wizjer. Moim oczom ukazała się wysoka, szczupła dama w średnim wieku. Włosy jej, częściowo przykryte monstrualnym kapeluszem z piórami, były koloru ciemnej czekolady.
- Witam. Nazywam się Katie Kleeman, a pani to zapewne hrabina...
- Tak, tak, mów mi Charlotte, drogie dziecko. A teraz prowadź to tej kobiety-szpicla.
Być może za mało przebywam z damami, ale nie spodziewałam się takiego dziwnego
zachowania, najwyraźniej bardzo jej się spieszy. Zaprowadziłam kobietę do salonu, stukot jej pantofelków z węża chaotycznie roznosił się po mieszkaniu.
- Charlotte, to Konstancja Smolińska, prywatny detektyw. - przedstawiłam moją serde-czną przyjaciółkę.
- Witam, jak mam szanowną panią tytułować?
- Daruj sobie tytuły. Przejdźmy do rzeczy. Żądam pełnej dyskrecji, czy to zrozumiałe, Constance?
Blondynka zignorowała użycie angielskiej formy swojego imienia. Zimnym, przeszywająco oficjalnym głosem z nieco jeszcze wyraźnym polskim akcentem oznajmiła:
- Oczywiście, jak sobie życzysz. W czym tkwi problem?
- Wczoraj rano, około godziny siódmej rano zauważyłam, że mój brylantowy diadem i płaszcz gronostajowy odziedziczony po babce zniknął, przekopałam cały dom, przepytałam całą służbę i nikt nic nie zauważył.
- W takim wypadku nie jestem w stanie orzec nic bez rzucenia okiem na miejsce zdarzenia.
- Rozumiem, proszę więc wsiąść do pociągu o 7.47 i wysiąść na stacji w Brighton.
- Doskonale.
- Napijesz się herbaty, Charlotte?
- Nie, drogie dziecko, szofer czeka na mnie na dole. Do widzenia!
Po chwili zapanowała cisza. Postanowiłam jednak ją zagłuszyć.
- Wzięłaś sprawę zwykłej kradzieży?
- O nie, Katie, przeczuwam, że za tym kryje się coś o wiele bardziej zawiłego. 


III


- I tym razem przeczucie Cię nie zawiodło, Konstancjo. - powiedziałam przypatrując się zwłokom mężczyzny leżącym na łóżku w sypialni.
Był to raczej wysoki jegomość, około 180 centymetrów wzrostu, o wąskich wargach, torsie atlety, rękach długich i pielęgnowanych, z jedwabistymi włosami opadającymi na zastygłą już twarz.
- Brak jakichkolwiek obrażeń zewnętrznych. - oznajmiła szeptem Smolińska - Trzeba przesłuchać wszystkich domowników.
- Od kogo zaczniemy? - zapytałam lekko podekscytowana.
- Pokojowa.


IV


W pokoiku służby mieściły się 2 łóżka i jeden stolik nocny, oraz ogromna szafa na ubrania. Pomieszczenie przesiąkał zapach potu zmieszany z zapachem stęchlizny. Było tam niezwykle duszno, jednak pokojowa - Nancy - zdawała się w ogóle nie zwracać na to szczególnej uwagi. Siedziała na jednym z łóżek miętosząc w palcach brzeg fartuszka.
- Był tu dziś w nocy doktor jaki. Gadał coś, że pan struty czymś nie żyje. Ale pan był dobry, nie to, co ta cała hrabina. Ona tylko krzyczy całymi dniami! Na mnie i na Alice. Ale na Alice krzyczał też pan, że za dużo soli, tu zaś, że za mało...
- Czy Alice lubiła pana Charlesa?
- Nie bardzo... Ale chyba... Och! Panie myślą, że ona otruła pana! Nie... To niemożliwe! Dałabym sobie rękę uciąć, że to nie ona!
- Dziękuję, to mi wystarczy. - powiedziała Polka, a pokojowa skłoniła się grzecznie i wyszła.
Wstałam, a następnie delikatnie uchyliłam drzwi szafy.
- Spójrz! To dopiero ciekawe… Koszule z krepdeszynu u służby?
- Zaiste, ciekawe… - odpowiedziała blondynka.


V


Charlotte siedziała w swoim fotelu leniwie sącząc herbatę, nie rozpaczała zbytnio po swoim mężu, lecz nie widać było, żeby się nie przejęła.
- Pójdziemy przeszukać sypialnię. - oznajmiła Konstancja, wstając z sofy i wskazując na mnie. Ruszyłam więc za nią. W pokoju nikt nic nie dotykał, na stoliku nocnym leżał talerzyk z okruszkami, które detektyw zaczęła obwąchiwać, a następnie zmarszczyła brwi. Zauważyłam, że coś wystaje spod łóżka.
- Spójrz! A to co?
Blondynka szybko przeniosła wzrok na nowe znalezisko.
Krepdeszyn.
- To przecież jasne, kucharka podała w cieście odpowiednią dawkę trucizny, ukradła koszule hrabinie i podrzuciła skrawek do sypialni w ramach fałszywej poszlaki.
- To jest jakiś pomysł, aczkolwiek uważam, że to trochę zbyt proste.
- Bardzo lubisz kombinować.
Kobieta nie odpowiedziała, a następnie mrucząc pod nosem coś na kształt "Wiem już wszystko." wyszła z pokoju i skierowała swe kroki do salonu.
- Droga Charlotte, co robią u kucharki koszule z krepdeszynu?
- Dostała je w prezencie od rodziny. Mogę za to ręczyć!
- Dziękuję Ci, to bardzo ułatwia sprawę.
Nie miałam zielonego pojęcia, co Polka ma na myśli. Słowa Charlotte zaburzyły całą moją koncepcję wydarzeń. Mimo wszystko uważam, że to Alice ukradła płaszcz i diadem, przyłapał ją na tym Charles, a ona zamknęła mu usta plackiem wiśniowym naszpikowanym cyjankiem potasu, który przecież tak łatwo można kupić w aptece jako środek na osy.
Lakoniczne zeznania fryzjera, masażysty, szofera i ogrodnika nie wniosły nic nowego do śledztwa, chociaż Konstancja chodziła od dłuższego czasu dziwnie zadowolona. 


VI


Była może godzina 6.45 kiedy blondynka obudziła mnie i wyjawiła swój plan pójścia do apteki, a ja - lojalna przyjaciółka - postanowiłam, że przyłączę się do tej eskapady. Szybko ubrałam się i po skończeniu porannej toalety byłam gotowa. Hrabina, która była miłośniczką długiego snu, nie miała w zwyczaju być o takich porach na nogach, więc szybko wymknęłyśmy się niezauważone.
W aptece naszym oczom ukazała się mała, chuda farmaceutka o szczurzej twarzy i czarnych włosach. Konstancja po wyjawieniu swojego zawodu od razu dostała do ręki zeszyt klientów, a ja zaczęłam pogawędkę z aptekarką.
- Wie pani coś o hrabinie... - Nie znałam jej nazwiska, więc nie byłam w stanie dokończyć pytania.
- O Charlotte? Tak, nie jest zbytnio zrównoważoną psychicznie kobietą, krążą o niej w okolicy niemiłe plotki.
- Czy ktoś miałby powód by zabić jej męża?
- Jeżeli miałbym jednoznacznie wskazać, to jej kucharka, Alice, była tu przedwczoraj zakupić cyjanek potasu.
- Dziękuję pani bardzo. - rzuciłam na odchodne i zaraz po tym Konstancja i ja wyszłyśmy i skierowałyśmy swoje kroki do lekarza, który orzekł zgon.  Tam niestety nie dowiedziałyśmy się nic więcej niż to, że Charles zmarł w wyniku zatrucia cyjankiem potasu. Gdy wracałyśmy do rezydencji hrabiny Konstancja zatrzymała się przy skrzynce na listy i wyjęła z niej jakiś bilecik. Uśmiechnęła się triumfalnie i schowała go do torebki. 



VII


Kiedy wszyscy zamieszkujący dom zgromadzili się w salonie i usiedli, Konstancja odchrząknęła i zaczęła swoją mowę.
- Zebraliśmy się tu dziś by wspólnie rozwiązać zagadkę zabójstwa pana Charlesa. Wszystkie poszlaki wskazują na to, że kucharka - panna Alice - ukradła płaszcz i diadem hrabiny, na czym przyłapał ją pan Charles. Ona zręcznie podała mu tego wieczora placek z cyjankiem potasu i zamknęła mu usta raz na zawsze. Potem znika z domu w obawie przed konsekwencjami.
Uśmiechnęłam się, bo moja teoria okazała się być słuszna, ale mina zrzedła mi kiedy Konstancja kontynuowała.
- Prawda jednak wygląda tak, że pan Charles oddał płaszcz do pralni, a diadem do czyszczenia. Charlotte wpadła w furię nie mogąc ich znaleźć i stwierdziła, że to jej własny mąż ukrył jej najcenniejsze skarby. Kobieta kradnie krepdeszynową koszulę Alice i pod jej imieniem i nazwiskiem kupuje w aptece cyjanek potasu. W momencie, w którym do jej sypialni wchodzi Alice aby podać jej mężowi ciasto, ona rozrywa skradzioną koszulę, wrzuca ją pod łóżko i szybko się przebiera. Męża nie ma w tym czasie w sypialni, więc Charlotte nalega aby Alice zostawiła jej ciasto. Kucharka wychodzi, hrabina faszeruje ciasto trucizną, a następnie, gdy ten wróci, podaje mężowi. Następnie odprawia Alice, aby upozorować ucieczkę kucharki.
Mina hrabiny była nadzwyczaj spokojna.
- Gratuluję rozwiązania zagadki nędzny szpiclu. To jednak nic nie zmienia, jesteś teraz na mojej łasce. - powiedziała chłodnym tonem. W tym samym momencie jednak drzwi otworzyły się z hukiem, a inspektor policji zaaresztował hrabinę.


VIII


Siedziałam znowu w salonie naszego mieszkania popijając herbatę i czytając książkę.
- Jesteś jednak trochę jak Herkules Poirot. Obcokrajowiec, detektyw prywatny... - stwierdziłam.
- Czy każdy obcokrajowiec - detektyw jest Herkulesem Poirot? - zapytała blondynka, nie kryjąc rozbawienia.
- Co to był za bilecik, który wyjęłaś ze skrzynki na listy? List miłosny? Czek?
- To bilecik z pralni, Katie! - odpowiedziała szybko Konstancja i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.                                                                                                                                                                                                                                           


                                                                                                                           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo