On nie powróci już
Kinga
Piosenka: Witold Roland - On nie powróci już
Jechaliśmy szybko. Bardzo szybko.
Wiatr sprawiał, że jasne włosy leciały mi na twarz kiedy siedziałam z moim
bratem na rozpędzonym motocyklu. Czułam, że jesteśmy wolni. Zupełnie wolni,
mimo że Al miał 17 lat, a ja byłam od niego dwa lata młodsza. Ale on nigdy nie
traktował mnie z wyższością. I za to go cenię. Jest moim najlepszym
przyjacielem i nawet jak ma własnych znajomych, znajdzie czas by pośmiać się że
na z filmików z kotami na YouTube. Poza tym, z nim nie da się nudzić.
Pędziliśmy... Po prostu przed siebie.
I ani ja ani mój brat nie oglądaliśmy się wstecz. A to okazało się błędne.
Usłyszałam
pisk opon na asfalcie. Nagle okazało się, że ze wszystkich stron byliśmy
otoczeni przez łoskot klaksonów. Al zaczął ostro hamować, a przed jego
pomalowanym na srebrno pojazdem wyrósł jak z pod ziemi inny samochód. Ale
odwrócony przodem.
Ja
przez manewry wykonywane przez Alberta, stoczyłam się za barierkę drogi, aż na
trawę. Potem... usłyszałam tylko nadjeżdżające radiowozy, krzyki i chyba
straciłam przytomność.
Kiedy się obudziłam, byłam w jakimś
białym pomieszczeniu. Leżałam na łóżku. To był sen? Nie, przyszła jako biała
kobieta; pielęgniarka. Jestem w szpitalu. Obróciłam się tak, że jej biała
tunika zafalowała i spojrzała na mnie coś notując.
-Obudziła się.- mruknęła do współpracownicy- Zawołaj
Marka.
Nadal kręciło mi się w głowie. Próbowałam przypomnieć
sobie co się właściwie stało, ale nie umiałam się na niczym konkretnym skupić.
Ujrzałam plastikową rurkę wychodzącą spod mojej kołdry. Podniosłam prawą dłoń
podpiętą do kroplówki. Wyczułam miękkie opatrunki na obu udach i na nadgarstku.
Trochę bolała mnie głowa. Ale im więcej o tym myślę, tym bardziej zastanawia
mnie co się stało z moim bratem.
Postanowiłam
rozejrzeć się po sali, ale kiedy postawiłam nogi na kafelkowej posadzce
poczułam mocne pieczenie w nodze. Zaczęłam rozglądać się siedząc na pierzynie.
Oprócz mnie w pomieszczeniu był chłopak o kruczoczarnych włosach wyróżniających
się na tle sterylnej pościeli oraz mała, ruda dziewczynka. Ta druga aktualnie
śpi.
Moje obserwacje przerwało przybycie lekarza że stetoskopem
na szyi. Jego ubranie zdobiła plakietka głosząca, że nazywa się dr. Hab. Marek
Drzewiecki. Za nim weszła młoda pielęgniarka z notesem. Ten duet podszedł do
mojego łóżka.
-Pamiętasz co się stało?- zapytał prosto z mostu
mężczyzna.
-Mniej więcej...-odparłam cicho, bawiąc się rąbkiem
szpitalnej piżamy.
Pielęgniarka coś szepnęła do doktora, ten potaknął.
-A więc... imię i nazwisko?- powiedział w moim kierunku
-Lidia Pilecka.- rzekłam zgodnie z prawdą i dodałam
uprzedzając kolejne pytania- Piętnaście lat.
Kobieta poprawiła opaskę na włosach i zanotowała szybko
coś.
-Nie odniosłaś poważnych obrażeń, ale...-zawahał się przez
chwilę- Twój brat nie miał tyle szczęścia co ty.
-C-co?- powiedziałam zdezorientowana. -C-coś mu jest?
-Na razie nie możemy powiedzieć ci więcej, bo jest w
operacyjnym skrzydle, ale tak, jego stan niestety jest poważny. Powinnaś
odpocząć.
-Ale...-Nie byłam w stanie powiedzieć niczego więcej
I zostawili mnie oniemiałą w pokoju. Nie chciałam o tym
myśleć. Nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, że coś mu się stało? Oby z
tego wyszedł, przecież...
Opadłam
na poduszki, zamknęłam oczy i odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
Do moich uszu doszedł krzyk. Płacz. Kroki.
Otworzyłam powoli moje bursztynowe oczy i zobaczyłam
zapłakaną mamę oraz wyglądającego na załamanego tatę. Oboje mieli na sobie
zielonkawe, szpitalne płachty oraz ochraniacze na buty.
-To niemożliwe...-szepnęła mama- Mój syn...
-Naprawdę nie da się już nic zrobić? -zapytał lekarza
ojciec.
-Niestety, miał poważne operacje głowy i płuc, ale nawet
jeśli by się udały, to nie byłoby pewności czy będzie mógł mówić, poruszać się
i tak dalej. -powiedział z wyraźnym żalem Drzewiecki. -Ale pańska córka...
-Co się stało? -nie wytrzymałam i krzyknęłam ze łzami w
oczach.
Mama natychmiast podeszła i mnie przytuliła.
-Skarbie...-zaczęła, ale domyśliłam się, że nie da rady
wyrzucić tego z siebie.
Kiwnęła tylko głową i oddała głos doktorowi.
-Niestety, że względu na odniesione urazy głowy,
kręgosłupa i żeber oraz przy okazji złamany nadgarstek, przeprowadziliśmy
skomplikowaną operację, ale nie dała ona pożądanego efektu. Pani brat... nie ma
już dla niego nadziei.- rzekł profesjonalnie, ale jego przygnębiona mina, zdradzała,
że nie jest bez serca. -Naprawdę, strasznie mi przykro -zwrócił się do nas
wszystkich.
Poczułam pierwszą, drugą i trzecią łzę. Nie ocierałam już
następnych. Po prostu zaczęłam płakać. Mój najlepszy przyjaciel, nieodłączny
członek naszej rodziny... nie żyje? NE potrafiłam i nie potrafię sobie tego
wyobrazić. Jak to możliwe?! Czułam złość na tych wszystkich pseudo-lekarzy.
-Można coś zrobić, na pewno! Przecież to ich wina, on...
da się coś zrobić, musi się dać! -zaczęłam krzyczeć jak małe dziecko.
Ale to było dwa lata temu. Już mam
siedemnaście lat. Tyle co Al w dniu wypadku...
Nadal nie potrafię... nie mogę zrozumieć....wybaczyć im...
wszystkim! Nienawidzę tego nietrzeźwego kierowcy, który spowodował całą
kolizję. Nic mi po odszkodowaniu! Pieniądze nie oddadzą mi brata!
Rodzice chyba całkiem zapomnieli już jaka to strata, a
mnie jak jakąś wariatka ciągają do psychologa. Nie tnę się, nie biorę dragów,
nie próbuję się zabić, ale siedzę całe dnie pod kołdrą i płaczę. Musiałam
stosować przez to jakieś głupie krople, a tata wynajął przydatnego nauczyciela.
Ale co to da?
Nie chcę na święta nowych słuchawek czy modnej bluzy jak
każda, przeciętna nastolatka. Zawsze pragnę cofnięcia czasu, żeby to był tylko
idiotyczny sen. Tylko sen...
Nie uczyłam się nigdy bardzo słabo, ale korepetycje
przypominają mi o naszym wspólnym siedzeniu nad książkami wieczorem. A to
wspomnienie doprowadza do załamania i... nie jestem
Nie jest jakoś masakrycznie, depresja
nie pogrążyła mnie jeszcze tak jak to możliwe. Jednak nie jest dobrze.
Zapukałam i weszłam niechętnie do gabinetu.
Ku mojemu zdziwieniu, przy hebanowym biurku nie siedziała
ta niby doświadczona staruszka, ale młoda pani psycholog z krótkimi
kasztanowymi włosami do ramion.
-Dzień dobry- powiedziała kiedy usiadłam niechętnie w
fotelu z ciemnej skóry.
-Yhymm- pokiwałam głową. Zaczyna się.
-Niestety pani Aldona- wiedziałam, że tu mowa o tej niby
doświadczonej- zachorowała na grypę i ja jestem na zastępstwo.- uśmiechnęła
się, ja zauważyłam w jej głosie delikatny szkocki akcent.- Mam na imię Claire,
mów mi Klara. Ty jesteś pewnie Lidia.
-Tak.
-Jak się czujesz?- zapytała z troską, ja jednak nie miałam
zamiaru odpowiadać.
-A jak radzisz sobie z nauką?- pyta ponownie
Cisza.
Kobieta zadała jeszcze parę pytań, a ja dalej nie chciałam
na żadne odpowiedzieć. Jednak czułam bijące w jakiś sposób od niej ciepło,
empatię. Klara westchnęła, i po zastanowieniu znowu zaczęła mówić, ale
innym tonem.
-Posłuchaj, wiem, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać,
ale nie martw się. Wiem co czujesz.
-Ach, tak?- odparłam cicho z powątpiewaniem
-Sama byłam w podobnej sytuacji. Moje starsze siostry
wyleciały do Polski do znajomego i kiedy wracały, zginęły w katastrofie
lotniczej. Też nie mogłam sobie z tym poradzić, uwierz. Ale kiedy
przeleciałam do tego kraju- westchnęła patrząc przez pokaźne okno -zrozumiałam,
że po pierwsze: cieszę się, że przed tragedią zobaczyły tak cudowny kraj i...
Pauza.
-I, że nie chciałyby żebym całe życie spędziła w czterech
ścianach atakowany przez wspomnienia i depresję. Podniosłam się i postanowiłam
pomagać ludziom w sytuacji w jakiej sama się swego czasu znalazłam.
Nie wiedziałam co powiedzieć.
-Nie żebym nie tęskniła za nimi. Tęsknię za nimi każdego
dnia, ale staram się być szczęśliwa, one też by tego chciały.- spojrzała
w stronę sufitu i wstała.- Ty też powinnaś żyć dalej. Stawić czoła i zrozumieć
smutną prawdę. Niestety, ale on już nie powróci.
Poczułam ni stąd i ni zowąd jakąś Iskierka nadziei.
Nadzieję na normalne życie takie jak przed wypadkiem. Wreszcie ktoś kto mnie
naprawdę rozumie. Wreszcie ktoś, kto nie słodzi tylko, ale zna się na tym co
robi. Ktoś z empatią i zrozumieniem.
Podniosłam swoje cztery litery z
fotela i podeszłam do Claire. Bez słowa przytuliłam ją.
-Nie martw się, razem damy radę. Zobaczysz, możesz jeszcze
zobaczyć piękno i kolory tego świata.
Na kolejnych spotkaniach, tym razem
umówionych z Klarą, starałam się być bardziej otwarta i chyba zaczęło być
lepiej. Rodzice cieszyli się poprawą w nauce, a ja z dnia na dzień; tygodnia i
miesiąca, czułam się coraz lepiej. Jak nowo narodzona. Zapisałam się na kurs
prawa jazdy i zaczęłam poznawać przyjaciół i wreszcie wyszłam z domu.
Co prawda, nadal mam czasem takie chwile że rozważam jakby
to było gdyby nie ten koszmarny wypadek i duża część terapia przede mną, to
myślę, że już najdłuższy krok i najtrudniejsze mam za sobą.
Życie jest piękne, a Albert jest gdzieś, o tam na górze
szczęśliwy i pewnie cieszy się też moim szczęściem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz