-->

niedziela, 19 sierpnia 2018

#30 "On nie powróci już" Kinga

 
On nie powróci już
Kinga


Jechaliśmy szybko. Bardzo szybko. Wiatr sprawiał, że jasne włosy leciały mi na twarz kiedy siedziałam z moim bratem na rozpędzonym motocyklu. Czułam, że jesteśmy wolni. Zupełnie wolni, mimo że Al miał 17 lat, a ja byłam od niego dwa lata młodsza. Ale on nigdy nie traktował mnie z wyższością. I za to go cenię. Jest moim najlepszym przyjacielem i nawet jak ma własnych znajomych, znajdzie czas by pośmiać się że na z filmików z kotami na YouTube. Poza tym, z nim nie da się nudzić.

Pędziliśmy... Po prostu przed siebie. I ani ja ani mój brat nie oglądaliśmy się wstecz. A to okazało się błędne.

            Usłyszałam pisk opon na asfalcie. Nagle okazało się, że ze wszystkich stron byliśmy otoczeni przez łoskot klaksonów. Al zaczął ostro hamować, a przed jego pomalowanym na srebrno pojazdem wyrósł jak z pod ziemi inny samochód. Ale odwrócony przodem.                                                           Ja przez manewry wykonywane przez Alberta, stoczyłam się za barierkę drogi, aż na trawę. Potem... usłyszałam tylko nadjeżdżające radiowozy, krzyki i chyba straciłam przytomność.

Kiedy się obudziłam, byłam w jakimś białym pomieszczeniu. Leżałam na łóżku. To był sen? Nie, przyszła jako biała kobieta; pielęgniarka. Jestem w szpitalu. Obróciłam się tak, że jej biała tunika zafalowała i spojrzała na mnie coś notując.

-Obudziła się.- mruknęła do współpracownicy- Zawołaj Marka.

Nadal kręciło mi się w głowie. Próbowałam przypomnieć sobie co się właściwie stało, ale nie umiałam się na niczym konkretnym skupić. Ujrzałam plastikową rurkę wychodzącą spod mojej kołdry. Podniosłam prawą dłoń podpiętą do kroplówki. Wyczułam miękkie opatrunki na obu udach i na nadgarstku. Trochę bolała mnie głowa. Ale im więcej o tym myślę, tym bardziej zastanawia mnie co się stało z moim bratem.                                                                                                   Postanowiłam rozejrzeć się po sali, ale kiedy postawiłam nogi na kafelkowej posadzce poczułam mocne pieczenie w nodze. Zaczęłam rozglądać się siedząc na pierzynie. Oprócz mnie w pomieszczeniu był chłopak o kruczoczarnych włosach wyróżniających się na tle sterylnej pościeli oraz mała, ruda dziewczynka. Ta druga aktualnie śpi.

Moje obserwacje przerwało przybycie lekarza że stetoskopem na szyi. Jego ubranie zdobiła plakietka głosząca, że nazywa się dr. Hab. Marek Drzewiecki. Za nim weszła młoda pielęgniarka z notesem. Ten duet podszedł do mojego łóżka.
-Pamiętasz co się stało?- zapytał prosto z mostu mężczyzna.
-Mniej więcej...-odparłam cicho, bawiąc się rąbkiem szpitalnej piżamy.
Pielęgniarka coś szepnęła do doktora, ten potaknął.
-A więc... imię i nazwisko?- powiedział w moim kierunku
-Lidia Pilecka.- rzekłam zgodnie z prawdą i dodałam uprzedzając kolejne pytania- Piętnaście lat.
Kobieta poprawiła opaskę na włosach i zanotowała szybko coś.
-Nie odniosłaś poważnych obrażeń, ale...-zawahał się przez chwilę- Twój brat nie miał tyle szczęścia co ty.
-C-co?- powiedziałam zdezorientowana. -C-coś mu jest?
-Na razie nie możemy powiedzieć ci więcej, bo jest w operacyjnym skrzydle, ale tak, jego stan niestety jest poważny. Powinnaś odpocząć.
-Ale...-Nie byłam w stanie powiedzieć niczego więcej
I zostawili mnie oniemiałą w pokoju. Nie chciałam o tym myśleć. Nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, że coś mu się stało? Oby z tego wyszedł, przecież...                                                                                Opadłam na poduszki, zamknęłam oczy i odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
Do moich uszu doszedł krzyk. Płacz. Kroki.
Otworzyłam powoli moje bursztynowe oczy i zobaczyłam zapłakaną mamę oraz wyglądającego na załamanego tatę. Oboje mieli na sobie zielonkawe, szpitalne płachty oraz ochraniacze na buty.
-To niemożliwe...-szepnęła mama- Mój syn...
-Naprawdę nie da się już nic zrobić? -zapytał lekarza ojciec.
-Niestety, miał poważne operacje głowy i płuc, ale nawet jeśli by się udały, to nie byłoby pewności czy będzie mógł mówić, poruszać się i tak dalej. -powiedział z wyraźnym żalem Drzewiecki. -Ale pańska córka...
-Co się stało? -nie wytrzymałam i krzyknęłam ze łzami w oczach.
Mama natychmiast podeszła i mnie przytuliła.
-Skarbie...-zaczęła, ale domyśliłam się, że nie da rady wyrzucić tego z siebie.
Kiwnęła tylko głową i oddała głos doktorowi.
-Niestety, że względu na odniesione urazy głowy, kręgosłupa i żeber oraz przy okazji złamany nadgarstek, przeprowadziliśmy skomplikowaną operację, ale nie dała ona pożądanego efektu. Pani brat... nie ma już dla niego nadziei.- rzekł profesjonalnie, ale jego przygnębiona mina, zdradzała, że nie jest bez serca. -Naprawdę, strasznie mi przykro -zwrócił się do nas wszystkich.
Poczułam pierwszą, drugą i trzecią łzę. Nie ocierałam już następnych. Po prostu zaczęłam płakać. Mój najlepszy przyjaciel, nieodłączny członek naszej rodziny... nie żyje? NE potrafiłam i nie potrafię sobie tego wyobrazić. Jak to możliwe?! Czułam złość na tych wszystkich pseudo-lekarzy.
-Można coś zrobić, na pewno! Przecież to ich wina, on... da się coś zrobić, musi się dać! -zaczęłam krzyczeć jak małe dziecko.
Ale to było dwa lata temu. Już mam siedemnaście lat. Tyle co Al w dniu wypadku...
Nadal nie potrafię... nie mogę zrozumieć....wybaczyć im... wszystkim! Nienawidzę tego nietrzeźwego kierowcy, który spowodował całą kolizję. Nic mi po odszkodowaniu! Pieniądze nie oddadzą mi brata!
Rodzice chyba całkiem zapomnieli już jaka to strata, a mnie jak jakąś wariatka ciągają do psychologa. Nie tnę się, nie biorę dragów, nie próbuję się zabić, ale siedzę całe dnie pod kołdrą i płaczę. Musiałam stosować przez to jakieś głupie krople, a tata wynajął przydatnego nauczyciela. Ale co to da?
Nie chcę na święta nowych słuchawek czy modnej bluzy jak każda, przeciętna nastolatka. Zawsze pragnę cofnięcia czasu, żeby to był tylko idiotyczny sen. Tylko sen...
Nie uczyłam się nigdy bardzo słabo, ale korepetycje przypominają mi o naszym wspólnym siedzeniu nad książkami wieczorem. A to wspomnienie doprowadza do załamania i... nie jestem
Nie jest jakoś masakrycznie, depresja nie pogrążyła mnie jeszcze tak jak to możliwe. Jednak nie jest dobrze. Zapukałam i weszłam niechętnie do gabinetu.
Ku mojemu zdziwieniu, przy hebanowym biurku nie siedziała ta niby doświadczona staruszka, ale młoda pani psycholog z krótkimi kasztanowymi włosami do ramion.
-Dzień dobry- powiedziała kiedy usiadłam niechętnie w fotelu z ciemnej skóry.
-Yhymm- pokiwałam głową. Zaczyna się.
-Niestety pani Aldona- wiedziałam, że tu mowa o tej niby doświadczonej- zachorowała na grypę i ja jestem na zastępstwo.- uśmiechnęła się, ja zauważyłam w jej głosie delikatny szkocki akcent.- Mam na imię Claire, mów mi Klara. Ty jesteś pewnie Lidia.
-Tak.
-Jak się czujesz?- zapytała z troską, ja jednak nie miałam zamiaru odpowiadać.
-A jak radzisz sobie z nauką?- pyta ponownie
Cisza.
Kobieta zadała jeszcze parę pytań, a ja dalej nie chciałam na żadne odpowiedzieć. Jednak czułam bijące w jakiś sposób od niej ciepło, empatię. Klara westchnęła, i po zastanowieniu znowu zaczęła mówić,  ale innym tonem.
-Posłuchaj, wiem, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać, ale nie martw się. Wiem co czujesz.
-Ach, tak?- odparłam cicho z powątpiewaniem
-Sama byłam w podobnej sytuacji. Moje starsze siostry wyleciały do Polski do znajomego i kiedy wracały, zginęły w katastrofie lotniczej. Też nie mogłam sobie z tym poradzić,  uwierz. Ale kiedy przeleciałam do tego kraju- westchnęła patrząc przez pokaźne okno -zrozumiałam, że po pierwsze: cieszę się, że przed tragedią zobaczyły tak cudowny kraj i...
Pauza.
-I, że nie chciałyby żebym całe życie spędziła w czterech ścianach atakowany przez wspomnienia i depresję. Podniosłam się i postanowiłam pomagać ludziom w sytuacji w jakiej sama się swego czasu znalazłam.
Nie wiedziałam co powiedzieć.
-Nie żebym nie tęskniła za nimi. Tęsknię za nimi każdego dnia, ale staram się być szczęśliwa,  one też by tego chciały.- spojrzała w stronę sufitu i wstała.- Ty też powinnaś żyć dalej. Stawić czoła i zrozumieć smutną prawdę. Niestety, ale on już nie powróci.
Poczułam ni stąd i ni zowąd jakąś Iskierka nadziei. Nadzieję na normalne życie takie jak przed wypadkiem. Wreszcie ktoś kto mnie naprawdę rozumie. Wreszcie ktoś, kto nie słodzi tylko, ale zna się na tym co robi. Ktoś z empatią i zrozumieniem.
Podniosłam swoje cztery litery z fotela i podeszłam do Claire. Bez słowa przytuliłam ją.
-Nie martw się, razem damy radę. Zobaczysz, możesz jeszcze zobaczyć piękno i kolory tego świata.
Na kolejnych spotkaniach, tym razem umówionych z Klarą, starałam się być bardziej otwarta i chyba zaczęło być lepiej. Rodzice cieszyli się poprawą w nauce, a ja z dnia na dzień; tygodnia i miesiąca, czułam się coraz lepiej. Jak nowo narodzona. Zapisałam się na kurs prawa jazdy i zaczęłam poznawać przyjaciół i wreszcie wyszłam z domu.
Co prawda, nadal mam czasem takie chwile że rozważam jakby to było gdyby nie ten koszmarny wypadek i duża część terapia przede mną, to myślę, że już najdłuższy krok i najtrudniejsze mam za sobą.
Życie jest piękne, a Albert jest gdzieś, o tam na górze szczęśliwy i pewnie cieszy się też moim szczęściem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo