Batycka
Kazimierz Juno
Po przyjeździe do Lwowa w październiku 1931 roku Tadeusz De Trojan
Junosza postanowił się skupić na nauce i adaptacji do nowego środowiska.
Podbój serca poznanej w lecie urodziwej Żydówki - Marzenki Oberlenderówny
postanowił odłożyć na później. „Przecież
ona ma najwyżej piętnaście lat - jest jeszcze dużym dzieckiem” – myślał o
dziewczynie, której ojciec był znanym lekarzem, a rodzina matki zarabiała
krocie w przemyśle naftowym.
O wejściu
do jej ekskluzywnego świata, De Trojan Junosza zaczął marzyć od czasu wizyty w jaślańskiej
rafinerii Gartenberg & Schreier. Znalazł się tam towarzysząc w służbowej
delegacji szwagrowi, który pośredniczył w sprzedaży cystern kolejowych do
transportu produktów ropopochodnych. Zielonooką nastolatkę zauważył, kiedy
wjechała na podjazd biurowca rafinerii nową amerykańską limuzyną Studebaker na
wiedeńskiej rejestracji. Siedziała koło prowadzącego auto, ubranego w nieskazitelnie
biały strój do gry w tenisa, głównego akcjonariusza spółek naftowych –
Schreiera. Marzena sama podeszła do Tadeusza i nawiązała rozmowę. „Musiałem się
jej spodobać” – pomyślał. Rzucającej na niego zalotne spojrzenia dziewczynie mówił
o swoich rozterkach, co do wyboru studiów. Zaczęła go namawiać, aby studiował
na lwowskiej politechnice chemię, bo rafineria akuratnie potrzebowała inżynierów
chemików.
- Jeśli
pan się zdecyduje przyjechać na studia do Lwowa, zaproszę pana do mojego domu –
obiecała.
Później,
już zdecydowany by podjąć studia we wschodniej polskiej metropolii, nie raz marzył
o rozkochaniu w sobie Żydówki o iskrzących się oczach. On zazwyczaj spędzał wakacje
na obozach przysposobienia wojskowego, gdzie od dziecka lokowała go matka, by
zaoszczędzić pieniędzy – Marzenka jeździła na Riwierę Francuską, lub do
zakupionego przez ojca letniskowego domu w Bad Zoppot[1].
Zaledwie
parę miesięcy wcześniej życiową szansą dla Tadeusza – biednego maturzysty –
stało się zamążpójście najstarszej siostry Róży za pochodzącego z magnackiej
rodziny Władysława Wielołomskiego. Przyszły szwagier, zafundował mu przed
ślubem drogie ubrania, przeobrażając go w szykownego młodzieńca. Obiecał także sfinansować
jego studia.
Tadeuszowi
znakomity wydał się pomysł siostry Amelii, aby wspólnie podnosić kunszt
taneczny: „Może przytulając zielonooką Oberlenderównę w rytmie tanga, rozbudzę
w niej zmysłowe pożądanie”? – błysnęła w głowie nadzieja.
Ekscytującą propozycję podsunęła Amelia nazajutrz po wyjeździe Róży z
Władysławem w podróż poślubną do Rzymu i Neapolu. O dwa lata starsza od
Tadeusza siostra także marzyła o korzystnym zamążpójściu, o osiągnięciu pozycji
materialnej nie gorszej niż starsza Róża. Szukając odpowiedniego kandydata na
narzeczonego, starała się pokazywać w dodającym jej prestiżu towarzystwie.
Dwukrotnie uprosiła Różę, aby namówiła męża na fundowanie dancingów w
krakowskim Grand Hotelu.
Dziedzic wielkiej fortuny na parkiecie poruszał się niezgrabnie i
nerwowo. Był usztywniony, gubił rytm. Zdarzyło się, że tańcząc mazura, wskoczył
piętą na pantofel Róży, aż zapiszczała z bólu. Zwinny i szczupły Tadeusz radził
sobie w tańcu znacznie lepiej. Kątem oka obserwował jak dwaj zawodowi
fordanserzy perfekcyjnie prowadzili swoje partnerki. Jednak jego próby poruszania
się jak oni, raziły nieudolnym naśladownictwem.
Szczęśliwie w mieszkaniu na Batorego pojawił się nowoczesny patefon. Na
jego kupno oraz zestawu płyt z najmodniejszymi melodiami Róża namówiła
Władysława, chcąc go podszkolić w tanecznych umiejętnościach.
Tadeusz
z Amelią, ćwicząc kroki argentyńskich tang, slowfoxów i foxtrotów, ignorowali
zgorszone spojrzenia matki. Kiedyś wybuchli śmiechem, gdy rodzicielka złowrogo
sapiąc, trzykrotnie zrobiła znak świętego krzyża i zbliżyła się z wiadrem
zimnej wody.
-
Dość! – krzyknęła, zamierzając ich oblać lodowatą wodą. – Wyglądacie jakbyście
mieli się zaraz szczepić jak pies z suką, w ciężkim grzechu kazirodczej
rozpusty!
-
Ależ mamo. Tak się teraz tańczy – wyrzuciła z siebie, Amelia, próbując
zapanować nad chichotem, jednocześnie odskoczyli z bratem na bezpieczną
odległość.
* * *
Kwota stuzłotowych przekazów pieniężnych, wysyłanych regularnie na
początku każdego miesiąca przez szwagra, poza zakwaterowaniem w bursie
akademickiej i wyżywieniem, wystarczała Tadeuszowi na skromne kawalerskie
rozrywki. Parę razy udał się z rówieśnikami z wydziału chemii do winiarni.
Zademonstrował też kolegom wyćwiczone z Amelią umiejętności, tańcząc na
parkietach paru dancingowych lokali. Jednak obszerny program studiów oraz
wewnętrzny imperatyw nakazywały mu solidną naukę. Większość sobotnich wieczorów
spędzał nad skryptami, podręcznikami i notatkami z wykładów. Dopiero podczas
karnawału, po zaliczeniu dwóch egzaminów sesji zimowej, nadarzyła się Tadeuszowi
niezwykła okazja na relaks:
-
Czy chciałby któryś z was zatańczyć z Miss Polonia Zofią Batycką? – odezwał się
do kolegów z roku kędzierzawy brunet Apfelbaum.
Trzymał w dłoni dwie przypominające laurki kartki. Studenci stali na
korytarzu głównego gmachu politechniki, w czasie przerwy między wykładami.
„Zatańczyć ze słynną z urody Lwowianką”? – zaciekawił się Tadeusz.
-
Coś ty Żydku znowu wymyślił? – usłyszał głos pokaźnej postury studenta. – Chyba
będę ci musiał znowu nakopać do dupy – dodał członek endeckiej bojówki, noszący
w klapie marynarki mały metalowy znaczek, przedstawiający miecz owinięty szarfą
biało czerwonej flagi.
Tadeusz zdenerwował się. Już od jakiegoś czasu miał uraz do
zarozumiałego nacjonalisty. „Tych parchów, to wypaliłbym żywcem, a w najlepszym
razie to zapakował na statki i wysłał do Palestyny albo na Madagaskar” –
pamiętał jego tubalnym głosem wypowiedziany pogląd.
-
A co oni ci takiego zrobili? – zaprotestował wtedy, przed paroma tygodniami.
-
Znalazł się obrońca Żydłaków?! – zaatakował endek Tadeusza. Doskoczył wtedy do
Trojana Junoszy i złapał go za krawat – chcesz żebym cię udusił?
-
Puść mnie, bo… – oburzył się De Trojan.
-
Bo co? – warknął drżący ze złości napastnik i jeszcze mocniej pociągnął za
krawat.
Od owego doznanego na oczach innych studentów upokorzenia, na widok, czy
nawet myśl, o chodzącym dumnie z wypiętą piersią antysemicie, doznawał z
bezsilnej złości drżenia na całym ciele.
Teraz, jakby ignorując groźbę wypowiedzianą przez członka
nacjonalistycznej bojówki, podszedł do Lonka Apfelbauma.
-
Wytłumacz mi, o co chodzi z tym balem i słynną Miss Polonia?
-
Mam do sprzedania zaproszenia na bal do hotelu George’a, a tam będzie polska
królowa piękności – cichszym głosem, niespokojnie zerknąwszy na endeka,
wytłumaczył Apfelbaum.
-
Nooo, wiadomo… Żydek robi lewy interes, sprzedaje zaproszenia, które tate
wydrukował w swojej drukarni – skomentował skrajny prawicowiec, nadstawiając
ucho.
-
Gówno ci do tego – nie wytrzymał Tadeusz.
-
Coś ty powiedział koguciku? – zbliżył się endek.
W
tym momencie stało się coś, co na pewien czas uczyniło Tadeusza słynnym w całej
politechnice: wyskoczył z przygiętych jak napięte sprężyny nóg i trzasnął z
byka w usta znacznie cięższego od siebie przeciwnika. Ku zaskoczeniu palących
na korytarzu papierosy studentów, pod endekiem ugięły się nogi i jak popchnięty
wór z mąką, przewrócił się na posadzkę. Tadeusz jednym susem doskoczył do
powalonego, zamierzył się nogą, chciał kopnąć go w twarz.
-
Daj spokój! – krzyknął Apfelbaum.
De Trojan z trudem wyhamował rozpędzoną nogę, but zatrzymał się prawie
na twarzy zamroczonego endeka.
Chwilę później Lonek Apfelbaum podszedł do pogromcy swego ciemiężyciela.
Zostali sami na opustoszałym korytarzu, gdyż bladego endeka z zakrwawionymi
ustami, paru kolegów odprowadziło do ambulatorium.
-
Chciałem ci podziękować. Masz tu ode mnie zaproszenie, to prezent – powiedział
z zatroskanym wyrazem twarzy. – Narobiłeś sobie kłopotu, endecy ci tego płazem
nie puszczą.
*
* *
Stojąc przed ogromnym kryształowym lustrem, oprawionym w świecącą złotem
ramę, Tadeusz podziwiał własną prezencję. Wyszedł właśnie z obszernej
luksusowej toalety koło szatni hotelu „George”. Frak z wypożyczalni leżał na
nim idealnie. Przygładził dłonią błyszczące od brylantyny, zaczesane do góry
blond włosy. Nieistotne, że zamiast widocznej z przodu białej, pikowanej
bawełnianej kamizelki i wykrochmalonej koszuli z zagiętymi rogami zaprasowanego
kołnierzyka, miał ściągniętą sznurowaniem na plecach jedynie ich tanią frontową
atrapę. Spod rękawów, na prawidłową długość dwóch centymetrów, wystawały zawieszone
na sznurkach śnieżno białe mankiety.
-
Wyglądasz jak Książę Walii – ocenił wygląd kolegi, czekający na Trojana Junoszę
również odziany we frak Lonek Apfelbaum.
-
A ty, też nie gorzej, przypominasz mi pięknego wiedeńczyka Josepha Schreiera.
To właściciel rafinerii Gartenberg und Schreier – wyjaśnił De Trojan, chcąc
obdarzyć Lonka równie miłym komplementem. Nie było to do końca szczere, bo
przypomniał sobie, że poznany wraz z Marzenką Oberlenderówną elegant miał blond
włosy i nordycką fizjonomię.
-
Skąd ci przyszła do głowy rafineria Gartenberg i Schreier? – zdziwił się
kolega.
-
Tak mi się powiedziało. Chodź napić się szampana, za darmo można go brać z tac
od kelnerów.
Lonek i Tadeusz podeszli do bufetu. Przy barowej ladzie, obok
wyfraczonych mężczyzn, stali jeszcze dwaj inni studenci z wydziału chemii. Oni
także uczestniczyli w słynnym na cały Lwów balu u Georges’a – cała ich czwórka
dzięki podrobionym zaproszeniom.
-
Patrz. Ona jest rzeczywiście piękna – odezwał się jeden ze studentów,
wpatrujący się w Miss Polonia Zofię Batycką wirującą na parkiecie do taktów
wiedeńskiego walca. – Jest znacznie ładniejsza niż na fotografiach.
Mimo wypicia paru kieliszków szampana Tadeusz czuł napięcie, podobne do
tego, jakie ogarnęło go chwilę przed zadaniem ciosu głową w twarz
znienawidzonego nacjonalisty. Dyskretnie dotknął w kieszonce atrapy kamizelki
odziedziczony po ojcu zegarek Schafhauzen w szczerozłotej kopercie, poprawił także
gruby, przyczepiony do koperty złoty łańcuszek.
-
Co, dalej podtrzymujesz, że będziesz miał odwagę poprosić ją do tańca? –
zwrócił się do Tadeusza jeden z kolegów. – Jak z tobą zatańczy, funduję ci
jutro tu u George’a obiad.
Kilka minut później konferansjer zapowiedział znanego z radiowych nagrań
wokalistę.
- Patrz, sam Antoni Aston. Ja to kręcę –
nie mógł wyjść z podziwu kolega Tadeusza.
-
Tango „Nie wierzę ci” – ciemnowłosy wokalista o zabójczym spojrzeniu
zapowiedział mocnym tenorem.
Dźwięk zagranej z werwą linii melodycznej,
zaintonowanej rytmicznie przez skrzypka, akordeonistę, perkusistę i kontrabas
wywołał w plecach Tadeusza dreszcz. Zerwał się i ruszył energicznymi krokami do przodu.
Ku zaskoczeniu księcia Radziwiłła, towarzyszącego wraz z obwieszoną biżuterią
starszą damą najpiękniejszej w Polsce Lwowiance, Tadeusz wykonał głęboki ukłon.
-
Czy jaśnie książę pozwoli porwać młodą panią na parkiet? – zapytał uroczystym
głosem. – Oczywiście, jeśli dama wyrazi chęć – pokłonił się następnie Miss
Polonia.
Ku zdziwieniu kolegów, z których jeden z wrażenia uszczypnął Apfelbauma
w satynowy lampas spodni, Batycka patrząc na Junoszę uśmiechnęła się i
podniosła z fotelika. Piękność okazała się znakomitą tancerką, poruszała się
lekkimi sprężystymi krokami po parkiecie. Tadeusz prowadził ją jakby w
natchnieniu.
Nie wierzę ci, że kochasz znowu
Nie
wierzę już twym czułym słowom
– śpiewał
przejmującym głosem Adam Aston.
Inni
tancerze z respektem utworzyli wolną przestrzeń wokół swobodnie, z gracją i
nienagannym wyczuciem rytmu, poruszającej się słynnej piękności. Miss Polonia nie wzbraniała się, kiedy Tadeusz
pod wpływem zmysłowej melodii parokrotnie mocniej przyciągał do siebie jej
nieskazitelnie uformowane przez naturę ciało, okryte delikatną jedwabną
kreacją. Odurzał go aromat znakomitych paryskich perfum i pachnących
włosów. Parę razy zwalniał w trakcie zbliżeń, przytulał partnerkę stosując
taneczny trick zaobserwowany jeszcze u fordanserów w krakowskim Grand Hotelu, w
tych chwilach czuł ogarniającą go erotyczną błogość.
-
Przyjemnie mi się z panem tańczyło – powiedziała, gdy przestali grać muzycy. –
Teraz muszę pana przeprosić, nie mogę zaniedbywać swego towarzystwa.
Rozczarowany Tadeusz chciał jeszcze ją zatrzymać, bo skrzypek
energicznym pociągnięciem smyczka zaintonował następne tango.
-
Proszę mnie odprowadzić do stolika – usłyszał jej łagodny, acz zdecydowany
głos.
De Trojan wpił się pocałunkiem w dłoń partnerki, po czym spojrzał jej w
oczy.
-
Byłbym zaszczycony, gdyby pozwoliła się pani zaprosić jutro na kawę.
Miss Polonia spojrzała na Tadeusza zalotnie. Jej błyszczące oczy i
emanujący blask, rozniecany iskrzącymi kolczykami i naszyjnikiem ze szmaragdami
oraz otaczającymi klejnoty brylancikami, ponownie przyspieszyły u studenta
bicie serca. Z delikatnej, trzymanej jeszcze, ciepłej kobiecej dłoni spłynęła na
niego kolejna fala erotycznego podniecenia.
-
Niestety nie mogę. Jutro z Paryża
przyjeżdża Jasiu, mój narzeczony.
- Kim jest ów szczęśliwiec? – zapytał z
teatralną intonacją w głosie.
- Nie czyta pan kroniki towarzyskiej? Na
pewno pan go zna z gazet i ze słyszenia w radio – to Jan Kiepura.
*
* *
Rok
później na gimnazjalnym balu Tadeusz oczarował Marzenkę kunsztem tanecznym.
Niestety, kiedy ją odwiedził, ubranie w którym poznała go w Jaśle robiło już wrażenie
jakby wyjętego z lamusa. Na inne zużyte części jego garderoby zwróciła uwagę
rywalizująca z nią o pozycję najpiękniejszej w klasie koleżanka. Został więc przez
Marzenkę odprawiony.
De
Trojan Junosza dziewczynę swoich marzeń spotkał po siedmiu latach w okupowanym
Krakowie. Tym razem on dobrze zarabiał, a Marzenka była dla Niemców i
szmalcowników „tropioną zwierzyną łowną”. Tadeusz postanowił ją ratować. Zaryzykował,
ożenił się z nią w 1942 roku. Do końca wojny przeżyli parę mrożących krew w
żyłach niebezpieczeństw, jednak udało mu się ochronić żonę i siebie[2]
przed holokaustem.
O
wydarzeniu jakim był taniec z Batycką, Tadeusz pochwalił się po latach swoim
synom. Jednym z synów jestem ja – autor tej opowieści.
Kazimierz Junosza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz