-->

niedziela, 19 sierpnia 2018

#6 "Batycka" Kazimierz Juno



Batycka
Kazimierz Juno



      Po przyjeździe do Lwowa w październiku 1931 roku Tadeusz De Trojan Junosza postanowił się skupić na nauce i adaptacji do nowego środowiska. Podbój serca poznanej w lecie urodziwej Żydówki - Marzenki Oberlenderówny postanowił odłożyć na później. „Przecież ona ma najwyżej piętnaście lat - jest jeszcze dużym dzieckiem” – myślał o dziewczynie, której ojciec był znanym lekarzem, a rodzina matki zarabiała krocie w przemyśle naftowym.

     O wejściu do jej ekskluzywnego świata, De Trojan Junosza zaczął marzyć od czasu wizyty w jaślańskiej rafinerii Gartenberg & Schreier. Znalazł się tam towarzysząc w służbowej delegacji szwagrowi, który pośredniczył w sprzedaży cystern kolejowych do transportu produktów ropopochodnych. Zielonooką nastolatkę zauważył, kiedy wjechała na podjazd biurowca rafinerii nową amerykańską limuzyną Studebaker na wiedeńskiej rejestracji. Siedziała koło prowadzącego auto, ubranego w nieskazitelnie biały strój do gry w tenisa, głównego akcjonariusza spółek naftowych – Schreiera. Marzena sama podeszła do Tadeusza i nawiązała rozmowę. „Musiałem się jej spodobać” – pomyślał. Rzucającej na niego zalotne spojrzenia dziewczynie mówił o swoich rozterkach, co do wyboru studiów. Zaczęła go namawiać, aby studiował na lwowskiej politechnice chemię, bo rafineria akuratnie potrzebowała inżynierów chemików.

    - Jeśli pan się zdecyduje przyjechać na studia do Lwowa, zaproszę pana do mojego domu – obiecała.

    Później, już zdecydowany by podjąć studia we wschodniej polskiej metropolii, nie raz marzył o rozkochaniu w sobie Żydówki o iskrzących się oczach. On zazwyczaj spędzał wakacje na obozach przysposobienia wojskowego, gdzie od dziecka lokowała go matka, by zaoszczędzić pieniędzy – Marzenka jeździła na Riwierę Francuską, lub do zakupionego przez ojca letniskowego domu w Bad Zoppot[1].

    Zaledwie parę miesięcy wcześniej życiową szansą dla Tadeusza – biednego maturzysty – stało się zamążpójście najstarszej siostry Róży za pochodzącego z magnackiej rodziny Władysława Wielołomskiego. Przyszły szwagier, zafundował mu przed ślubem drogie ubrania, przeobrażając go w szykownego młodzieńca. Obiecał także sfinansować jego studia.

     Tadeuszowi znakomity wydał się pomysł siostry Amelii, aby wspólnie podnosić kunszt taneczny: „Może przytulając zielonooką Oberlenderównę w rytmie tanga, rozbudzę w niej zmysłowe pożądanie”? – błysnęła w głowie nadzieja.

      Ekscytującą propozycję podsunęła Amelia nazajutrz po wyjeździe Róży z Władysławem w podróż poślubną do Rzymu i Neapolu. O dwa lata starsza od Tadeusza siostra także marzyła o korzystnym zamążpójściu, o osiągnięciu pozycji materialnej nie gorszej niż starsza Róża. Szukając odpowiedniego kandydata na narzeczonego, starała się pokazywać w dodającym jej prestiżu towarzystwie. Dwukrotnie uprosiła Różę, aby namówiła męża na fundowanie dancingów w krakowskim Grand Hotelu.

      Dziedzic wielkiej fortuny na parkiecie poruszał się niezgrabnie i nerwowo. Był usztywniony, gubił rytm. Zdarzyło się, że tańcząc mazura, wskoczył piętą na pantofel Róży, aż zapiszczała z bólu. Zwinny i szczupły Tadeusz radził sobie w tańcu znacznie lepiej. Kątem oka obserwował jak dwaj zawodowi fordanserzy perfekcyjnie prowadzili swoje partnerki. Jednak jego próby poruszania się jak oni, raziły nieudolnym naśladownictwem.

      Szczęśliwie w mieszkaniu na Batorego pojawił się nowoczesny patefon. Na jego kupno oraz zestawu płyt z najmodniejszymi melodiami Róża namówiła Władysława, chcąc go podszkolić w tanecznych umiejętnościach.

      Tadeusz z Amelią, ćwicząc kroki argentyńskich tang, slowfoxów i foxtrotów, ignorowali zgorszone spojrzenia matki. Kiedyś wybuchli śmiechem, gdy rodzicielka złowrogo sapiąc, trzykrotnie zrobiła znak świętego krzyża i zbliżyła się z wiadrem zimnej wody.

      - Dość! – krzyknęła, zamierzając ich oblać lodowatą wodą. – Wyglądacie jakbyście mieli się zaraz szczepić jak pies z suką, w ciężkim grzechu kazirodczej rozpusty!

      - Ależ mamo. Tak się teraz tańczy – wyrzuciła z siebie, Amelia, próbując zapanować nad chichotem, jednocześnie odskoczyli z bratem na bezpieczną odległość.

   

* * *

      Kwota stuzłotowych przekazów pieniężnych, wysyłanych regularnie na początku każdego miesiąca przez szwagra, poza zakwaterowaniem w bursie akademickiej i wyżywieniem, wystarczała Tadeuszowi na skromne kawalerskie rozrywki. Parę razy udał się z rówieśnikami z wydziału chemii do winiarni. Zademonstrował też kolegom wyćwiczone z Amelią umiejętności, tańcząc na parkietach paru dancingowych lokali. Jednak obszerny program studiów oraz wewnętrzny imperatyw nakazywały mu solidną naukę. Większość sobotnich wieczorów spędzał nad skryptami, podręcznikami i notatkami z wykładów. Dopiero podczas karnawału, po zaliczeniu dwóch egzaminów sesji zimowej, nadarzyła się Tadeuszowi niezwykła okazja na relaks:

      - Czy chciałby któryś z was zatańczyć z Miss Polonia Zofią Batycką? – odezwał się do kolegów z roku kędzierzawy brunet Apfelbaum.

      Trzymał w dłoni dwie przypominające laurki kartki. Studenci stali na korytarzu głównego gmachu politechniki, w czasie przerwy między wykładami.

      „Zatańczyć ze słynną z urody Lwowianką”? – zaciekawił się Tadeusz.

      - Coś ty Żydku znowu wymyślił? – usłyszał głos pokaźnej postury studenta. – Chyba będę ci musiał znowu nakopać do dupy – dodał członek endeckiej bojówki, noszący w klapie marynarki mały metalowy znaczek, przedstawiający miecz owinięty szarfą biało czerwonej flagi.

      Tadeusz zdenerwował się. Już od jakiegoś czasu miał uraz do zarozumiałego nacjonalisty. „Tych parchów, to wypaliłbym żywcem, a w najlepszym razie to zapakował na statki i wysłał do Palestyny albo na Madagaskar” – pamiętał jego tubalnym głosem wypowiedziany pogląd.

      - A co oni ci takiego zrobili? – zaprotestował wtedy, przed paroma tygodniami.

      - Znalazł się obrońca Żydłaków?! – zaatakował endek Tadeusza. Doskoczył wtedy do Trojana Junoszy i złapał go za krawat – chcesz żebym cię udusił?

      - Puść mnie, bo… – oburzył się De Trojan.

      - Bo co? – warknął drżący ze złości napastnik i jeszcze mocniej pociągnął za krawat.

      Od owego doznanego na oczach innych studentów upokorzenia, na widok, czy nawet myśl, o chodzącym dumnie z wypiętą piersią antysemicie, doznawał z bezsilnej złości drżenia na całym ciele.

      Teraz, jakby ignorując groźbę wypowiedzianą przez członka nacjonalistycznej bojówki, podszedł do Lonka Apfelbauma.

      - Wytłumacz mi, o co chodzi z tym balem i słynną Miss Polonia?

      - Mam do sprzedania zaproszenia na bal do hotelu George’a, a tam będzie polska królowa piękności – cichszym głosem, niespokojnie zerknąwszy na endeka, wytłumaczył Apfelbaum.

      - Nooo, wiadomo… Żydek robi lewy interes, sprzedaje zaproszenia, które tate wydrukował w swojej drukarni – skomentował skrajny prawicowiec, nadstawiając ucho.

      - Gówno ci do tego – nie wytrzymał Tadeusz.

      - Coś ty powiedział koguciku? – zbliżył się endek.

      W tym momencie stało się coś, co na pewien czas uczyniło Tadeusza słynnym w całej politechnice: wyskoczył z przygiętych jak napięte sprężyny nóg i trzasnął z byka w usta znacznie cięższego od siebie przeciwnika. Ku zaskoczeniu palących na korytarzu papierosy studentów, pod endekiem ugięły się nogi i jak popchnięty wór z mąką, przewrócił się na posadzkę. Tadeusz jednym susem doskoczył do powalonego, zamierzył się nogą, chciał kopnąć go w twarz.

      - Daj spokój! – krzyknął Apfelbaum.

      De Trojan z trudem wyhamował rozpędzoną nogę, but zatrzymał się prawie na twarzy zamroczonego endeka.

      Chwilę później Lonek Apfelbaum podszedł do pogromcy swego ciemiężyciela. Zostali sami na opustoszałym korytarzu, gdyż bladego endeka z zakrwawionymi ustami, paru kolegów odprowadziło do ambulatorium.

      - Chciałem ci podziękować. Masz tu ode mnie zaproszenie, to prezent – powiedział z zatroskanym wyrazem twarzy. – Narobiłeś sobie kłopotu, endecy ci tego płazem nie puszczą.

*       *       *

      Stojąc przed ogromnym kryształowym lustrem, oprawionym w świecącą złotem ramę, Tadeusz podziwiał własną prezencję. Wyszedł właśnie z obszernej luksusowej toalety koło szatni hotelu „George”. Frak z wypożyczalni leżał na nim idealnie. Przygładził dłonią błyszczące od brylantyny, zaczesane do góry blond włosy. Nieistotne, że zamiast widocznej z przodu białej, pikowanej bawełnianej kamizelki i wykrochmalonej koszuli z zagiętymi rogami zaprasowanego kołnierzyka, miał ściągniętą sznurowaniem na plecach jedynie ich tanią frontową atrapę. Spod rękawów, na prawidłową długość dwóch centymetrów, wystawały zawieszone na sznurkach śnieżno białe mankiety.

      - Wyglądasz jak Książę Walii – ocenił wygląd kolegi, czekający na Trojana Junoszę również odziany we frak Lonek Apfelbaum.

      - A ty, też nie gorzej, przypominasz mi pięknego wiedeńczyka Josepha Schreiera. To właściciel rafinerii Gartenberg und Schreier – wyjaśnił De Trojan, chcąc obdarzyć Lonka równie miłym komplementem. Nie było to do końca szczere, bo przypomniał sobie, że poznany wraz z Marzenką Oberlenderówną elegant miał blond włosy i nordycką fizjonomię.

      - Skąd ci przyszła do głowy rafineria Gartenberg i Schreier? – zdziwił się kolega.

      - Tak mi się powiedziało. Chodź napić się szampana, za darmo można go brać z tac od kelnerów.

      Lonek i Tadeusz podeszli do bufetu. Przy barowej ladzie, obok wyfraczonych mężczyzn, stali jeszcze dwaj inni studenci z wydziału chemii. Oni także uczestniczyli w słynnym na cały Lwów balu u Georges’a – cała ich czwórka dzięki podrobionym zaproszeniom.

      - Patrz. Ona jest rzeczywiście piękna – odezwał się jeden ze studentów, wpatrujący się w Miss Polonia Zofię Batycką wirującą na parkiecie do taktów wiedeńskiego walca. – Jest znacznie ładniejsza niż na fotografiach.

      Mimo wypicia paru kieliszków szampana Tadeusz czuł napięcie, podobne do tego, jakie ogarnęło go chwilę przed zadaniem ciosu głową w twarz znienawidzonego nacjonalisty. Dyskretnie dotknął w kieszonce atrapy kamizelki odziedziczony po ojcu zegarek Schafhauzen w szczerozłotej kopercie, poprawił także gruby, przyczepiony do koperty złoty łańcuszek.

      - Co, dalej podtrzymujesz, że będziesz miał odwagę poprosić ją do tańca? – zwrócił się do Tadeusza jeden z kolegów. – Jak z tobą zatańczy, funduję ci jutro tu u George’a obiad.

      Kilka minut później konferansjer zapowiedział znanego z radiowych nagrań wokalistę.

    - Patrz, sam Antoni Aston. Ja to kręcę – nie mógł wyjść z podziwu kolega Tadeusza.

   - Tango „Nie wierzę ci” – ciemnowłosy wokalista o zabójczym spojrzeniu zapowiedział mocnym tenorem.  

    Dźwięk zagranej z werwą linii melodycznej, zaintonowanej rytmicznie przez skrzypka, akordeonistę, perkusistę i kontrabas wywołał  w plecach Tadeusza dreszcz. Zerwał się i ruszył energicznymi krokami do przodu. Ku zaskoczeniu księcia Radziwiłła, towarzyszącego wraz z obwieszoną biżuterią starszą damą najpiękniejszej w Polsce Lwowiance,  Tadeusz wykonał głęboki ukłon.

      - Czy jaśnie książę pozwoli porwać młodą panią na parkiet? – zapytał uroczystym głosem. – Oczywiście, jeśli dama wyrazi chęć – pokłonił się następnie Miss Polonia.

      Ku zdziwieniu kolegów, z których jeden z wrażenia uszczypnął Apfelbauma w satynowy lampas spodni, Batycka patrząc na Junoszę uśmiechnęła się i podniosła z fotelika. Piękność okazała się znakomitą tancerką, poruszała się lekkimi sprężystymi krokami po parkiecie. Tadeusz prowadził ją jakby w natchnieniu.

    Nie wierzę ci, że kochasz znowu

    Nie wierzę już twym czułym słowom

    – śpiewał przejmującym głosem Adam Aston.

    Inni tancerze z respektem utworzyli wolną przestrzeń wokół swobodnie, z gracją i nienagannym wyczuciem rytmu, poruszającej się słynnej piękności. Miss Polonia nie wzbraniała się, kiedy Tadeusz pod wpływem zmysłowej melodii parokrotnie mocniej przyciągał do siebie jej nieskazitelnie uformowane przez naturę ciało, okryte delikatną jedwabną kreacją. Odurzał go aromat znakomitych paryskich perfum i pachnących włosów. Parę razy zwalniał w trakcie zbliżeń, przytulał partnerkę stosując taneczny trick zaobserwowany jeszcze u fordanserów w krakowskim Grand Hotelu, w tych chwilach czuł ogarniającą go erotyczną błogość.

      - Przyjemnie mi się z panem tańczyło – powiedziała, gdy przestali grać muzycy. – Teraz muszę pana przeprosić, nie mogę zaniedbywać swego towarzystwa.

      Rozczarowany Tadeusz chciał jeszcze ją zatrzymać, bo skrzypek energicznym pociągnięciem smyczka zaintonował następne tango.

      - Proszę mnie odprowadzić do stolika – usłyszał jej łagodny, acz zdecydowany głos.

      De Trojan wpił się pocałunkiem w dłoń partnerki, po czym spojrzał jej w oczy.

      - Byłbym zaszczycony, gdyby pozwoliła się pani zaprosić jutro na kawę.

      Miss Polonia spojrzała na Tadeusza zalotnie. Jej błyszczące oczy i emanujący blask, rozniecany iskrzącymi kolczykami i naszyjnikiem ze szmaragdami oraz otaczającymi klejnoty brylancikami, ponownie przyspieszyły u studenta bicie serca. Z delikatnej, trzymanej jeszcze, ciepłej kobiecej dłoni spłynęła na niego kolejna fala erotycznego podniecenia.

      - Niestety nie mogę. Jutro z Paryża przyjeżdża Jasiu, mój narzeczony.

      - Kim jest ów szczęśliwiec? – zapytał z teatralną intonacją w głosie.

      - Nie czyta pan kroniki towarzyskiej? Na pewno pan go zna z gazet i ze słyszenia w radio – to Jan Kiepura.

*  *  *

      Rok później na gimnazjalnym balu Tadeusz oczarował Marzenkę kunsztem tanecznym. Niestety, kiedy ją odwiedził, ubranie w którym poznała go w Jaśle robiło już wrażenie jakby wyjętego z lamusa. Na inne zużyte części jego garderoby zwróciła uwagę rywalizująca z nią o pozycję najpiękniejszej w klasie koleżanka. Został więc przez Marzenkę odprawiony.

     De Trojan Junosza dziewczynę swoich marzeń spotkał po siedmiu latach w okupowanym Krakowie. Tym razem on dobrze zarabiał, a Marzenka była dla Niemców i szmalcowników „tropioną zwierzyną łowną”. Tadeusz postanowił ją ratować. Zaryzykował, ożenił się z nią w 1942 roku. Do końca wojny przeżyli parę mrożących krew w żyłach niebezpieczeństw, jednak udało mu się ochronić żonę i siebie[2] przed holokaustem.

    O wydarzeniu jakim był taniec z Batycką, Tadeusz pochwalił się po latach swoim synom. Jednym z synów jestem ja – autor tej opowieści.



                                                               Kazimierz Junosza





[1] Wówczas do niemieckiego Sopotu. 
[2] Osoby pomagające w czasie okupacji ludności żydowskiej były skazywane na śmierć. Restrykcja ta odnosiła się wyłącznie do terenów Polski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo