-->

niedziela, 19 sierpnia 2018

#8 "Wielkie odkrycie Fleamonta P." Wilhemia Prewett

 
Wielkie odkrycie Fleamonta P.
Wilhemina Prewett


Mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie TEGO...

Co prawda pracował nad eliksirem ujarzmiającym nieujarzmione kosmyki od kilku miesięcy, ale nie spodziewał się, że dodanie mugolskiej wazeliny sprawi, że płyn przestanie nadawać się do spożycia, ale sprawi, że włosy, na które wylała mu się mieszanka, kiedy próbował wynieść kociołek do piwnicy, przykleją mu się do czoła; co najmniej, jakby jakaś niewidzialna ręka uzbrojona w różdżkę rzuciła na Fleamonta zaklęcie trwałego przylepca. Minęło naprawdę kilka godzin zanim udało mu się przeczesać nieposkromioną, niesforną do tej pory grzywkę tak, że w końcu widział cokolwiek innego niż własne czarne włosy.

Od razu sięgnął po pióro i znalazłszy kilka czystych rolek pergaminu zaczął pisać. Najpierw krótki, ale rzeczowy list do producenta magicznych środków pielęgnacyjnych do włosów, z którym podpisał smoczą krwią śmieszny kontrakt opiewający na kilka tysięcy galeonów; miał otrzymać całą kwotę, jeśli zdoła stworzyć coś, co ujarzmi nieujarzmione kosmyki i chociaż nie był to eliksir, Fleamont wiedział już, że wygrał zakład z tym starym durniem, któremu wydawało się, że ogołoci młodego mężczyznę z rodzinnej fortuny Potterów. Kolejny list, jeszcze krótszy, naskrobał bardzo szybko; musiał donieść o swoim wynalazku jak najszybciej Eufrozynie, młodej czarownicy, z którą spotykał się od kiedy ukończył SMiC Hogwart.

„...udało się! Stworzyłem płyn, który poskromił moje własne włosy! Wyobrażasz to sobie? Przyjdź razem z Juliuszem do pubu ‘pod Ryczącym Lwem’ — musimy to uczcić!

Fleamont

– dopisał na końcu i spojrzał w stronę klatki, w której siedziała śpiąca teraz płomykówka. Podszedł i szturchnąwszy ptaka kilka razy różdżką, wymamrotał:

- Wiem, że jest dzień, ale musisz zanieść to do Eufrozynie. To blisko, więc nie dąsaj się..., proszę... – Widział spojrzenie sowy, które wyrażało oburzenie mieszające się z litościwą pogardą, ale nie chciał spędzić tego wieczoru w samotności; miał powody do świętowania! Przywiązał liścik do nóżki płomykówki, która rozwinęła majestatycznie skrzydła i wyleciała przez otwarte okno. Przez kilka minut Fleamont przyglądał się ptakowi, a potem zamknął okno i przeszedłszy przez pokój, stanął przed lustrem; powinien był się przebrać, bo prawą połę granatowej kamizelki haftowanej w czarne kwiaty i liście miał pobrudzoną resztkami płynu do włosów.

Dwadzieścia minut później był gotowy do wyjścia, chociaż zastanawiał się czy nie spróbować przeczesać jeszcze bardziej grzywki; miał na włosach zdecydowanie za dużo płynu, który stworzył, więc poprawienie uczesania zajęłoby mu przynajmniej godzinę...

- Normalnie powinno wystarczyć kilka kropel – mruknął sam do siebie, wychodząc z domu. Przeszedł kilka kroków i poklepawszy się po kieszeni, żeby upewnić się czy zabrał ze sobą list do producenta środków pielęgnacyjnych, ruszył w stronę poczty; zanim zajdzie ‘pod Ryczącego Lwa’ nada najszybszą sowę. Jego płomykówka była już stara, ale Fleamont był do niej bardzo przywiązany i nie chciał urazić ptaka kupując nową sowę. Wysyłał nią listy do mieszkających w pobliżu znajomych albo do rodziny, ale na dłuższe dystanse zawsze wybierał te pocztowe. Dzisiaj do wyboru miał dwa puchacze i małą pójdźkę, która wydała mu się najodpowiedniejsza.

Zadowolony z siebie wyszedł z poczty i skierował się prosto do pubu ‘pod Ryczącym Lwem’. Wszedł do środka, rozglądając się uważnie; Eufrozyny i Juliusza nie było jeszcze na miejscu. Odesłał płaszcz na wieszak w rogu i uśmiechnąwszy się do starego pana Stevensona, Mugolaka, podszedł do baru, przy którym usiadł.

- Hej, moim gościom wina dać! [...] płacę wszystko – zawołał do barmana, który machał różdżką, polerując szklanki na Ognistą Whisky. – Naprawdę, zapraszam wszystkich, dziś mnie stać!

Czarodzieje i czarownice siedzący najbliżej baru zaśmiali się, wołając „Potter, Ciebie było stać zawsze!”, na co Fleamont zaczął się śmiać.

- Oj, nie byłbym tego taki pewny! – Wszyscy wiedzieli, że to żarty, bo chociaż Potterowie byli jedną z bogatszych rodzin w Dolnie Godryka, nie byłoby ich stać, żeby upić wszystkich gości ‘pod Ryczącym Lwem’, w którym przewijały się dziesiątki czarodziejów i czarownic.  Co ciekawsi podeszli do Fleamonta wypytując o powód jego rozbawienia i wesołości, a on opowiadał jednym tchem o wynalazku, co jakiś czas pokazując na swoje przygładzone włosy.

- ..., nazwę ten płyn... – zastanowił się chwilę. – ‘Ulizanna’ na cześć panny Marianny! – Wskazał na siedzącą pod ścianą kobietę w średnim wieku, która machnęła ręką i uśmiechnęła się, zakrywając usta; panna Marianna była tak samo, jak pan Stevenson, Mugolaczką zaręczoną z czarodziejem, który zginął w 1916 roku podczas ostatniej wielkiej wojny Mugoli na froncie we Francji. Nie było na sali nikogo, kto nie znałby jej i nie lubił, więc wszyscy zaczęli bić brawo.

- Niech każdy z was pije, niech każdy je! – Brawa wzmogły się jeszcze bardziej, kiedy Fleamont machnął różdżką i z półek za plecami barmana poszybowało po butelce Ognistej Whisky i po kilkanaście butelek kremowego piwa na każdy ze stołów. Barman pokręcił głową i odwróciwszy się w stronę otwartych drzwi prowadzących na zaplecze, zawołał:

- Bet, rozpal ogień w drugim dodatkowym piecu. Musimy nakarmić tych ludzi!

- Już, już niuchaczku! – Z kuchni na tyłach pubu dało się słyszeć piskliwy, kobiecy głos; większość stałych bywalców ‘pod Ryczącym Lwem’ mogło rozpoznać w nim głos korpulentnej i energicznej czterdziestokilkuletniej czarownicy Beatrycze Firespell, żony barmana. I właśnie ta większość wybuchła śmiechem w momencie, w którym Fleamont i kilku siedzących najbliżej mężczyzn zaintonowało piosenkę, a do pubu weszli Eufrozyna z Juliuszem.

- „..., tylko miłość, wino i śpiew,

zbudzą serce, ożywią krew!

Szczęście znajdziesz na świecie przy winie,

przy piosence, przy pięknej dziewczynie!...” O!, Thicknesse! – Fleamont poderwał się ze stołka, na którym siedział. – Eufi, mówiłaś mu? – dopytywał, próbując pocałować dziewczynę w policzek, podczas gdy reszta czarodziejów przy barze dalej wyśpiewywała wesołą piosenkę. W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na zmieszanie Eufrozyny, ale spojrzawszy na Julusza, spoważniał i spytał:

- Co się stało? Nie cieszycie się? Wygrałem ten zakład i stworzyłem TEN eliksir..., no, może to nie jest eliksir, ale na pewno środek pielęgnujący włosy. Popatrzcie. – Fleamont cały czas mówił, nie pozwalając sobie przerwać. Dopiero, kiedy dziewczyna złapała go za ramię i pociągnąwszy w stronę drzwi, powiedziała:

- Juliusz i ja... Zaręczyliśmy się. – Fleamont popatrzył na nią, a potem na Thicknesse’a. Zamrugał, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał przed chwilą. Miał wrażenie, że ta sama niewidzialna ręka, która musiała rzucić na jego niesforne włosy zaklęcie trwałego przylepca, teraz wylała mu na głowę kubeł lodowato zimnej wody.

- Żartujesz, prawda? Żartujecie?

- Monty... – zaczął Juliusz. – Eufi jest w ciąży.

- Co? – Teraz Fleamont krzyknął nie zwracając uwagi na nikogo; kilku mężczyzn przestało śpiewać jeszcze raz „...tylko wino, miłość i śpiew...”. – Nie, nieprawda..., prawda?

- Myśleliśmy, że się ucieszysz. – Głos Eufrozyny drżał żalem. Popatrzyła na Juliusza. – Nie wiem, po co przyszliśmy. Chodź stąd – powiedziała, ciągnąć Thicknesse’a za ramię. Jeszcze przez chwilę mężczyzna wahał się, wpatrując się we Fleamonta, ale kiedy ten odwrócił się z powrotem w stronę baru, nałożył kapelusz i otworzywszy drzwi przed Eufrozyną, wyszedł z nią na zimne jesienne powietrze.

Czarodzieje przy barze śpiewali dalej; „..., i nie wiesz dlaczego, i skąd nagle płonie ci twarz a wiesz tylko, że dziś szczęście masz!”, kiedy Fleamont napełnił sobie kieliszek Wodą Pieprzową, którą wypił jednym haustem.

- „..., dziś szczęście masz...”, dobry dowcip – mruknął pod nosem i nalał sobie jeszcze jeden kieliszek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo