Wielkie odkrycie Fleamonta P.
Wilhemina Prewett
Blog autorki: http://wilhelminas-story.blogspot.com/
Piosenka: Maryla Karwowska - Muzyka, wino i śpiew
Mógł
spodziewać się wszystkiego, ale nie TEGO...
Co prawda
pracował nad eliksirem ujarzmiającym nieujarzmione kosmyki od kilku miesięcy,
ale nie spodziewał się, że dodanie mugolskiej wazeliny sprawi, że płyn
przestanie nadawać się do spożycia, ale sprawi, że włosy, na które wylała mu
się mieszanka, kiedy próbował wynieść kociołek do piwnicy, przykleją mu się do
czoła; co najmniej, jakby jakaś niewidzialna ręka uzbrojona w różdżkę rzuciła
na Fleamonta zaklęcie trwałego przylepca. Minęło naprawdę kilka godzin zanim
udało mu się przeczesać nieposkromioną, niesforną do tej pory grzywkę tak, że w
końcu widział cokolwiek innego niż własne czarne włosy.
Od razu
sięgnął po pióro i znalazłszy kilka czystych rolek pergaminu zaczął pisać.
Najpierw krótki, ale rzeczowy list do producenta magicznych środków
pielęgnacyjnych do włosów, z którym podpisał smoczą krwią śmieszny kontrakt
opiewający na kilka tysięcy galeonów; miał otrzymać całą kwotę, jeśli zdoła
stworzyć coś, co ujarzmi nieujarzmione kosmyki i chociaż nie był to eliksir,
Fleamont wiedział już, że wygrał zakład z tym starym durniem, któremu wydawało
się, że ogołoci młodego mężczyznę z rodzinnej fortuny Potterów. Kolejny list,
jeszcze krótszy, naskrobał bardzo szybko; musiał donieść o swoim wynalazku jak
najszybciej Eufrozynie, młodej czarownicy, z którą spotykał się od kiedy
ukończył SMiC Hogwart.
„...udało się! Stworzyłem płyn, który poskromił moje własne włosy!
Wyobrażasz to sobie? Przyjdź razem z Juliuszem do pubu ‘pod Ryczącym Lwem’ —
musimy to uczcić!
Fleamont”
– dopisał na końcu i spojrzał w stronę
klatki, w której siedziała śpiąca teraz płomykówka. Podszedł i szturchnąwszy
ptaka kilka razy różdżką, wymamrotał:
- Wiem, że
jest dzień, ale musisz zanieść to do Eufrozynie. To blisko, więc nie dąsaj
się..., proszę... – Widział spojrzenie sowy, które wyrażało oburzenie
mieszające się z litościwą pogardą, ale nie chciał spędzić tego wieczoru w
samotności; miał powody do świętowania! Przywiązał liścik do nóżki płomykówki,
która rozwinęła majestatycznie skrzydła i wyleciała przez otwarte okno. Przez
kilka minut Fleamont przyglądał się ptakowi, a potem zamknął okno i
przeszedłszy przez pokój, stanął przed lustrem; powinien był się przebrać, bo prawą
połę granatowej kamizelki haftowanej w czarne kwiaty i liście miał pobrudzoną
resztkami płynu do włosów.
Dwadzieścia
minut później był gotowy do wyjścia, chociaż zastanawiał się czy nie spróbować
przeczesać jeszcze bardziej grzywki; miał na włosach zdecydowanie za dużo
płynu, który stworzył, więc poprawienie uczesania zajęłoby mu przynajmniej
godzinę...
- Normalnie
powinno wystarczyć kilka kropel – mruknął sam do siebie, wychodząc z domu.
Przeszedł kilka kroków i poklepawszy się po kieszeni, żeby upewnić się czy
zabrał ze sobą list do producenta środków pielęgnacyjnych, ruszył w stronę
poczty; zanim zajdzie ‘pod Ryczącego Lwa’ nada najszybszą sowę. Jego płomykówka
była już stara, ale Fleamont był do niej bardzo przywiązany i nie chciał urazić
ptaka kupując nową sowę. Wysyłał nią listy do mieszkających w pobliżu znajomych
albo do rodziny, ale na dłuższe dystanse zawsze wybierał te pocztowe. Dzisiaj
do wyboru miał dwa puchacze i małą pójdźkę, która wydała mu się
najodpowiedniejsza.
Zadowolony z
siebie wyszedł z poczty i skierował się prosto do pubu ‘pod Ryczącym Lwem’.
Wszedł do środka, rozglądając się uważnie; Eufrozyny i Juliusza nie było
jeszcze na miejscu. Odesłał płaszcz na wieszak w rogu i uśmiechnąwszy się do
starego pana Stevensona, Mugolaka, podszedł do baru, przy którym usiadł.
- Hej, moim gościom wina dać! [...] płacę wszystko – zawołał
do barmana, który machał różdżką, polerując szklanki na Ognistą Whisky. –
Naprawdę, zapraszam wszystkich, dziś
mnie stać!
Czarodzieje
i czarownice siedzący najbliżej baru zaśmiali się, wołając „Potter, Ciebie było
stać zawsze!”, na co Fleamont zaczął się śmiać.
- Oj, nie
byłbym tego taki pewny! – Wszyscy wiedzieli, że to żarty, bo chociaż Potterowie
byli jedną z bogatszych rodzin w Dolnie Godryka, nie byłoby ich stać, żeby upić
wszystkich gości ‘pod Ryczącym Lwem’, w którym przewijały się dziesiątki
czarodziejów i czarownic. Co ciekawsi
podeszli do Fleamonta wypytując o powód jego rozbawienia i wesołości, a on
opowiadał jednym tchem o wynalazku, co jakiś czas pokazując na swoje
przygładzone włosy.
- ..., nazwę
ten płyn... – zastanowił się chwilę. – ‘Ulizanna’ na cześć panny Marianny! –
Wskazał na siedzącą pod ścianą kobietę w średnim wieku, która machnęła ręką i
uśmiechnęła się, zakrywając usta; panna Marianna była tak samo, jak pan
Stevenson, Mugolaczką zaręczoną z czarodziejem, który zginął w 1916 roku podczas
ostatniej wielkiej wojny Mugoli na froncie we Francji. Nie było na sali nikogo,
kto nie znałby jej i nie lubił, więc wszyscy zaczęli bić brawo.
- Niech każdy z was pije, niech każdy je!
– Brawa wzmogły się jeszcze bardziej, kiedy Fleamont machnął różdżką i z półek
za plecami barmana poszybowało po butelce Ognistej Whisky i po kilkanaście
butelek kremowego piwa na każdy ze stołów. Barman pokręcił głową i odwróciwszy
się w stronę otwartych drzwi prowadzących na zaplecze, zawołał:
- Bet,
rozpal ogień w drugim dodatkowym piecu. Musimy nakarmić tych ludzi!
- Już, już niuchaczku! – Z kuchni na tyłach pubu
dało się słyszeć piskliwy, kobiecy głos; większość stałych bywalców ‘pod
Ryczącym Lwem’ mogło rozpoznać w nim głos korpulentnej i energicznej
czterdziestokilkuletniej czarownicy Beatrycze Firespell, żony barmana. I
właśnie ta większość wybuchła śmiechem w momencie, w którym Fleamont i kilku
siedzących najbliżej mężczyzn zaintonowało piosenkę, a do pubu weszli Eufrozyna
z Juliuszem.
- „...,
tylko miłość, wino i śpiew,
zbudzą serce, ożywią krew!
Szczęście znajdziesz na świecie przy winie,
przy piosence, przy pięknej dziewczynie!...” O!,
Thicknesse! – Fleamont poderwał się ze stołka, na którym siedział. – Eufi,
mówiłaś mu? – dopytywał, próbując pocałować dziewczynę w policzek, podczas gdy
reszta czarodziejów przy barze dalej wyśpiewywała wesołą piosenkę. W pierwszej
chwili nie zwrócił uwagi na zmieszanie Eufrozyny, ale spojrzawszy na Julusza,
spoważniał i spytał:
- Co się
stało? Nie cieszycie się? Wygrałem ten zakład i stworzyłem TEN eliksir..., no,
może to nie jest eliksir, ale na pewno środek pielęgnujący włosy. Popatrzcie. –
Fleamont cały czas mówił, nie pozwalając sobie przerwać. Dopiero, kiedy
dziewczyna złapała go za ramię i pociągnąwszy w stronę drzwi, powiedziała:
- Juliusz i
ja... Zaręczyliśmy się. – Fleamont popatrzył na nią, a potem na Thicknesse’a.
Zamrugał, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał przed chwilą. Miał wrażenie, że
ta sama niewidzialna ręka, która musiała rzucić na jego niesforne włosy
zaklęcie trwałego przylepca, teraz wylała mu na głowę kubeł lodowato zimnej
wody.
- Żartujesz,
prawda? Żartujecie?
- Monty... –
zaczął Juliusz. – Eufi jest w ciąży.
- Co? –
Teraz Fleamont krzyknął nie zwracając uwagi na nikogo; kilku mężczyzn przestało
śpiewać jeszcze raz „...tylko wino,
miłość i śpiew...”. – Nie, nieprawda..., prawda?
-
Myśleliśmy, że się ucieszysz. – Głos Eufrozyny drżał żalem. Popatrzyła na
Juliusza. – Nie wiem, po co przyszliśmy. Chodź stąd – powiedziała, ciągnąć
Thicknesse’a za ramię. Jeszcze przez chwilę mężczyzna wahał się, wpatrując się
we Fleamonta, ale kiedy ten odwrócił się z powrotem w stronę baru, nałożył
kapelusz i otworzywszy drzwi przed Eufrozyną, wyszedł z nią na zimne jesienne
powietrze.
Czarodzieje
przy barze śpiewali dalej; „..., i nie
wiesz dlaczego, i skąd nagle płonie ci twarz a wiesz tylko, że dziś szczęście
masz!”, kiedy Fleamont napełnił sobie kieliszek Wodą Pieprzową, którą wypił
jednym haustem.
- „..., dziś szczęście masz...”, dobry
dowcip – mruknął pod nosem i nalał sobie jeszcze jeden kieliszek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz