Mnie wystarczy słówko
Izabela
Piosenka: Lidia Wysocka - Mnie wystarczy słówko
Budzik dzwonił wyjątkowo długo.
Podniosłam jedną powiekę – 9:00. Po krótkiej walce wewnętrznej uderzyłam ręką w
to ustrojstwo i przekręciłam się ostentacyjnie na drugi bok. W końcu jestem
studentką i wiem, że „obligatoryjna obecność na wykładzie” w rzeczywistości
jest kwestią względną. Kwiecień w pełni, do sesji daleko, więc zdążę nadrobić
zaległości.
Kiedy już zapadałam w głęboki sen,
mój mózg przypomniał mi coś strasznego – nie mam dziś zajęć z podstaw
rachunkowości, prowadzonych przez wesołego staruszka, profesora Żukowskiego,
ale w wyniku zmiany czekają mnie dwie godziny wykładu o handlu międzynarodowym
z największym postrachem uniwersytetu, doktorem habilitowanym Spozem. Jego
podłość była wprost proporcjonalna do wiedzy. Na każdym roku pozbawiał nadziei
na spokojną sesję co najmniej 20% studentów. W związku z tym, lepiej byłoby
znaleźć się na jego liście.
W pośpiechu wypełzłam spod koca i
włączyłam czajnik. Umyłam się i ubrałam, chwyciłam termos z herbatą, torbę na
zeszyt i ruszyłam! Kraków to piękne miasto i uwielbiam po nim spacerować,
jednak ze względu na sytuację krytyczną, spowodowaną moją opieszałością,
wsiadłam do tramwaju. Nieco spokojniejsza wyjęłam notatki i zaczęłam je
przeglądać, ponieważ pan Spoz ma nawyk robienia powtórek i ośmieszania
studentów przed całym rocznikiem. Do
dziś pamiętam zajęcia, kiedy wyrwał do analizy wykresu biednego Andrzeja.
- Panie Andrzeju, co przedstawia ten
wykres? – zapytał tym swoim barytonem, który huczał w całej sali.
Student nerwowo przybliżył do siebie
kartkę z zadaniem, jakby miało znaleźć się na nim rozwiązanie. Minęła minuta,
która wydawała się wiecznością. W ciszy słyszeliśmy bicie własnych serc. Spoza
także znudziło oczekiwanie.
- Proszę pana, czy miał pan kiedyś
robiony test na inteligencję? – zapytał, tym razem nieco delikatniej.
- Tak…- wydukał rozmówca
- I jak panu poszło?
Andrzej nie wiedział, co ma
powiedzieć, natomiast wykładowca skwitował:
- Tak myślałem. Proszę oddać mi
kartkę. Zapamiętam, aby na egzaminie warunkowym nie pytać pana o wykresy.
Z zamyślenia wyrwał mnie radosny
ton.
- Marysia, co ty tu robisz? Chyba mi
nie powiesz, że idziesz na zajęcia?
Po drugiej stronie autobusu
zobaczyłam Anetę, moją koleżankę z roku. Podeszła do mnie, przeciskając się przez
grupę nastolatków, którzy zawsze zajmują centralną część autobusu, po czym
usiadła obok mnie.
- No jasne, że miałam nie iść, ale
przypomniało mi się, że dziś jest wykład ze Spozem…
- Słucham? – Zaśmiała się Aneta –
Ten wykład był wczoraj, w czasie zajęć z rynków finansowych. Mamy rachunkowość,
Żukowski zadał nam kilka zadań.
Oczywiście, jak zwykle nie ogarnęłam
rzeczywistości. Nie dość, że idę na nudne zajęcia, nie zrobiłam nic w kierunku
odrobienia pracy domowej. Niby mogłam wrócić do domu, ale skoro już się
zebrałam na ten wykład, przynajmniej posiedzę.
- Gdzie są te zadania, w
podręczniku? – nie wiem sama, po co o to spytałam, skoro i tak nie posiadam
zbioru zadań.
- Proszę cię, żyjemy w XXI wieku,
wszystko jest na mailu naszego roku. Pamiętasz login i hasło?
- No jasne! Wobec tego szybko skoczę
do jakiegoś punktu ksero i wydrukuję zadania, przynajmniej będę wiedziała,
czego nie mam!
Chwilę później tramwaj podjechał na
nasz przystanek. Aneta skierowała się w stronę uczelni, a ja odbiłam do punktu
druku. Żeby jakoś umilić sobie podróż, postanowiłam w drodze posłuchać muzyki.
Wyjęłam słuchawki z kieszeni. Przypominały włoskie spaghetti. Zaczęłam je
rozplątywać, równocześnie idąc w dobrze znane mi miejsce, po kilku metrach
poczułam uderzenie. Przewróciłam się i upuściłam torebkę.
Nade mną stał oszołomiony blondyn
średniego wzrostu. Jego mina nie ujawniała żadnych oznak inteligencji, ale
zawsze miałam słabość do mężczyzn. Z natury jestem bardzo kochliwa. Nie byłam w
związku od czasów liceum, więc obecnie włączył mi się syndrom kobiet, które
nawet na widok przypadkowych facetów planują z nimi małżeństwo, dzieci i domek
w górach. Nie inaczej było w moim przypadku. Moje zachowanie świetnie oddaje pewna przedwojenna piosenka Lidii
Wysockiej. Kiedy tylko odezwie się do mnie osoba płci przeciwnej, od razu
szaleję.
Powoli wstałam, gdyż nieznajomy nie raczył mi pomóc, za to
pierwszy się spytał:
- Hej, wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się zalotnie na tyle,
na ile pozwalał mi ból nogi i odparłam, może nieco opresyjnie:
- Tak, nic mi nie będzie.
Mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął
do mnie rękę:
- Jestem Bogdan, a ty?
Bogdan? Serio? Kto go tak nazwał? No
nic, najwyżej na przysiędze ślubnej przy słowach „ja, Bogdan” głośniej kaszlnę.
- Maria. Możesz mi mówić „Marysia”.
Możesz mi mówić Marysia? A jak
miałby mi mówić, Klaro? Czułam, że coraz bardziej się denerwuję i pewnie widać
to na mojej twarzy. Bogdan, podobnie jak ja speszony sytuacją, zapytał:
- Może chciałabyś wybrać się ze mną
na kawę?
No nie wierzę, zaprosił mnie!
Jednak! Zawsze myślałam, że takie sztampowe historie mają miejsce tylko w
książkach skierowanych do 40-letnich kobiet sfrustrowanych swoimi związkami.
Tam oczywiście głównych bohaterów poznajemy już na pierwszej stronie. Okazuje
się, że się nienawidzą, ale dzięki kolejnym czterystu stronom stają się sobie
najbliżsi i wszystko kończy się happy endem. Taki Sienkiewicz, ale kilka klas
niżej.
Bardzo chciałam pójść na, nie bójmy
się tego słowa, randkę, ale nie chciałam być łatwa. Położyłam dłoń pod brodę,
przybrałam zadumaną minę, wydałam z siebie kilka dźwięków pokroju „hmmmm…”, gdy
w końcu, od niechcenia powiedziałam:
- No dobrze, możemy gdzieś iść na
godzinkę.
Boguś (zdecydowałam, że ta forma
jest dla mnie do zaakceptowania) zabrał mnie do pobliskiej pizzerii.
Rozmawialiśmy o naszych zajęciach i planach na przyszłość (już od dziecka
wiedziałam, że będę studiować ekonomię, to nie tak, że na prawo mnie nie
przyjęli), zainteresowaniach (literatura, dobry film i koniecznie coś
wyszukanego… kultura Chin), a także rodzinie. Czułam, jakbyśmy się znali od
lat. Ciemne oczy Bogdana kontrastowały z jego jasnymi włosami. Momentami
wyłączałam się na to, co mówił, ale zachowywałam rezon i próbowałam kiwać głową
i uśmiechać się w odpowiednich momentach.
Kiedy rozmawialiśmy o problemach
trzeciego świata do Bogusia zadzwonił telefon. Zrobił zaniepokojoną minę.
- Kto dzwoni?- spytałam, jakbyśmy
byli 5 lat po ślubie.
- Moja siostra, niedawno miała
wypadek, jest teraz w szpitalu.
Było mi głupio. Boguś spytał, czy
może porozmawiać (jakie to słodkie!), więc przytaknęłam. Po kilku minutach
wrócił do sali.
- Bardzo przepraszam, Marysiu, ale
muszę jechać do Jadwigi. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy?
Ja również bardzo tego chciałam,
więc podałam mu mój numer telefonu. Uśmiechnął się i ruszył na spotkanie. Ja
wówczas wodziłam za nim błędnym wzrokiem. Posiedziałam jeszcze chwilę, dopiłam
kawę i skierowałam się w stronę przystanku powrotnego.
Kiedy tylko wsiadłam, odczułam deja
vu. Ponownie spotkałam Anetę tuż po wejściu do środka.
- Coś się chyba popsuło w ksero, co?
- Wyobraź sobie, że nawet tam nie
dotarłam – odparłam rozmarzonym głosem. Chciałam opowiedzieć koleżance, co mnie
spotkało, ale wolałam, żeby sama zapytała.
- Co takiego stanęło ci na przeszkodzie,
jeśli nie mówimy o twoim chronicznym lenistwie?
- No dobrze, skoro tak bardzo cię to
interesuje, to ci powiem… - zrobiłam pauzę, żeby wzmocnić napięcie. – Byłam na
randce!
Aneta zrobiła zdziwioną minę.
- Nie mogłaś od razu powiedzieć, po
co ta historia z zadaniem?
Opowiedziałam Anecie po krótce moją
przygodę. Nie podzielała mojego entuzjazmu.
- Marysia, wyluzuj. Jak cię znam, za
tydzień będziesz się egzaltować opowiadając mi o kimś innym.
Jak widać, Aneta nie była gotowa.
Zawsze powtarzałam to zdanie, kiedy moje koleżanki nie odbierały pewnych
kwestii jak ja.
Wróciłam do domu. Przez cały wieczór
czekałam, aż Boguś napisze. Wtem, równo o 20:43, usłyszałam dźwięk SMS w
komórce. Z bijącym sercem podbiegłam do telefonu. To był Boguś! Pisaliśmy do
późnych godzin nocnych. W międzyczasie Aneta przypomniała mi, że muszę się
jutro wybrać o dziekanatu. To oznaczało, że – o zgrozo! – drugi dzień z rzędu
będę musiała wstać przed 12. Niepocieszona pożegnałam mojego nowego chłopaka
(nasz związek to tylko kwestia czasu, już mogę go tak nazywać, czyż nie?) i
położyłam się spać.
Rano wstałam rześka i wypoczęta.
Stanęłam przed lustrem, poćwiczyłam kilka zestawów min (zalotne, inteligentne i
neutralne), spakowałam potrzebne rzeczy i spojrzałam w wyświetlacz telefonu.
Boguś chciał się ze mną umówić wieczorem! Wszystko działo się szybko i zgodnie
z planem. Odczekałam pół godziny, żeby się nie domyślił, że co minutę sprawdzam
telefon i ustaliliśmy spotkanie na godzinę 20.
Podobnie jak wczoraj ruszyłam do
tramwaju. Tym razem szłam wolnym, majestatycznym krokiem, zachwycałam się
każdym kwiatkiem obok drogi i latającymi motylkami. Nic nie mogło zmącić mojego
doskonałego nastroju!
Stare chińskie przysłowie mówi:
kiedy nie wiesz co powiedzieć, powiedz stare chińskie przysłowie. Do mojej
historii bardziej pasowało nasze rodzime powiedzenie – nie chwal dnia przed
zachodem słońca. Kiedy wysiadłam z pojazdu, aby wyruszyć do jaskini lwa (czyt.
dziekanatu), zobaczyłam z daleka mojego Bogusia. Stał niedaleko głównego
wejścia. Już szłam się przywitać, kiedy zobaczyłam, że jest z jakąś kobietą!
Nie, nie mógłby mnie oszukać, to na
pewno jakaś koleżanka, ewentualnie kuzynka. Postanowiłam stanąć blisko drzewa i
go obserwować. Żeby nie wyglądało to dziwnie, wyjęłam telefon i udawałam, że
rozmawiam – oczywiście wyciszyłam dźwięki, żeby nie zaliczyć wpadki.
Im dłużej czekałam, tym było gorzej.
Po krótkiej rozmowie Boguś złapał ją za rękę! Może to ta siostra? A może ta
dziewczyna jest niepełnosprawna i mój rycerz próbuje jej pomóc?
Wszelkie wątpliwości rozwiał ich
pocałunek. Postanowiłam wkroczyć do akcji. Niby przypadkiem ruszyłam do
wejścia, Boguś był tyłem, więc mnie nie widział.
- Cześć Bogdan! Nasze wieczorne
spotkanie nadal aktualne? – zapytałam niewzruszona. Jego towarzyszka miała
zaskoczoną minę.
- Marysia, co ty tu robisz? Ja… to
jest…
Dziewczyna Bogusia widząc jego
zachowanie puściła jego rękę, uderzyła go w twarz i powiedziała do mnie:
- Mam na imię Jadwiga. Jestem jego
byłą dziewczyną!
Po tych słowach odeszła szybkim krokiem.
Boguś był uroczy masując sobie twarz, ale ja mam swoją godność i nie zamierzam
się na to nabierać! Minęłam go i skierowałam się do windy, by podjechać do
dziekanatu.
Nie ukrywam, byłam zawiedziona.
Mielibyśmy cudowne dzieci! Chciałam, aby całe napięcie ze mnie zeszło, ale nie
mogłam przestać myśleć o tym, co mnie spotkało. Kiedy winda zatrzymała się na
moim piętrze, szybko ruszyłam w kierunku docelowym. Tak się rozpędziłam, że
nawet nie zauważyłam, że znów w kogoś uderzam. Upadłam, lekko oszołomiona, a
nade mną stał wysoki brunet.
- Przepraszam, nic ci nie jest?
Nieco zakręciło mi się w głowie, ale
szybko spojrzałam w górę. Był cudowny, o wiele przystojniejszy niż Boguś! Może
znów zbyt szybko się nastawiam, może ta znajomość zakończy się już za minutę?
Może to kolejny oszust? Niestety, idealnie obrazuje mnie tekst wspomnianej już
piosenki:
„Można mnie nabujać
Zagadać,
zakręcić głowę
Nie
ma na to rady
To
we mnie już tkwi
Wiem,
że nadaremny mój trud
Choćbyś
nawet kłamał jak z nut
Mnie
wystarczy słówko i jestem kaput”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz