-->

niedziela, 19 sierpnia 2018

#9 "Mnie wystarczy słówko" Izabela

 
Mnie wystarczy słówko
Izabela


            Budzik dzwonił wyjątkowo długo. Podniosłam jedną powiekę – 9:00. Po krótkiej walce wewnętrznej uderzyłam ręką w to ustrojstwo i przekręciłam się ostentacyjnie na drugi bok. W końcu jestem studentką i wiem, że „obligatoryjna obecność na wykładzie” w rzeczywistości jest kwestią względną. Kwiecień w pełni, do sesji daleko, więc zdążę nadrobić zaległości.

            Kiedy już zapadałam w głęboki sen, mój mózg przypomniał mi coś strasznego – nie mam dziś zajęć z podstaw rachunkowości, prowadzonych przez wesołego staruszka, profesora Żukowskiego, ale w wyniku zmiany czekają mnie dwie godziny wykładu o handlu międzynarodowym z największym postrachem uniwersytetu, doktorem habilitowanym Spozem. Jego podłość była wprost proporcjonalna do wiedzy. Na każdym roku pozbawiał nadziei na spokojną sesję co najmniej 20% studentów. W związku z tym, lepiej byłoby znaleźć się na jego liście.

            W pośpiechu wypełzłam spod koca i włączyłam czajnik. Umyłam się i ubrałam, chwyciłam termos z herbatą, torbę na zeszyt i ruszyłam! Kraków to piękne miasto i uwielbiam po nim spacerować, jednak ze względu na sytuację krytyczną, spowodowaną moją opieszałością, wsiadłam do tramwaju. Nieco spokojniejsza wyjęłam notatki i zaczęłam je przeglądać, ponieważ pan Spoz ma nawyk robienia powtórek i ośmieszania studentów przed całym rocznikiem.  Do dziś pamiętam zajęcia, kiedy wyrwał do analizy wykresu biednego Andrzeja.

            - Panie Andrzeju, co przedstawia ten wykres? – zapytał tym swoim barytonem, który huczał w całej sali.
            Student nerwowo przybliżył do siebie kartkę z zadaniem, jakby miało znaleźć się na nim rozwiązanie. Minęła minuta, która wydawała się wiecznością. W ciszy słyszeliśmy bicie własnych serc. Spoza także znudziło oczekiwanie.
            - Proszę pana, czy miał pan kiedyś robiony test na inteligencję? – zapytał, tym razem nieco delikatniej.
            - Tak…- wydukał rozmówca
            - I jak panu poszło?
            Andrzej nie wiedział, co ma powiedzieć, natomiast wykładowca skwitował:
            - Tak myślałem. Proszę oddać mi kartkę. Zapamiętam, aby na egzaminie warunkowym nie pytać pana o wykresy.
            Z zamyślenia wyrwał mnie radosny ton.
            - Marysia, co ty tu robisz? Chyba mi nie powiesz, że idziesz na zajęcia?
            Po drugiej stronie autobusu zobaczyłam Anetę, moją koleżankę z roku. Podeszła do mnie, przeciskając się przez grupę nastolatków, którzy zawsze zajmują centralną część autobusu, po czym usiadła obok mnie.
            - No jasne, że miałam nie iść, ale przypomniało mi się, że dziś jest wykład ze Spozem…
            - Słucham? – Zaśmiała się Aneta – Ten wykład był wczoraj, w czasie zajęć z rynków finansowych. Mamy rachunkowość, Żukowski zadał nam kilka zadań.
            Oczywiście, jak zwykle nie ogarnęłam rzeczywistości. Nie dość, że idę na nudne zajęcia, nie zrobiłam nic w kierunku odrobienia pracy domowej. Niby mogłam wrócić do domu, ale skoro już się zebrałam na ten wykład, przynajmniej posiedzę.
            - Gdzie są te zadania, w podręczniku? – nie wiem sama, po co o to spytałam, skoro i tak nie posiadam zbioru zadań.
            - Proszę cię, żyjemy w XXI wieku, wszystko jest na mailu naszego roku. Pamiętasz login i hasło?
            - No jasne! Wobec tego szybko skoczę do jakiegoś punktu ksero i wydrukuję zadania, przynajmniej będę wiedziała, czego nie mam!
            Chwilę później tramwaj podjechał na nasz przystanek. Aneta skierowała się w stronę uczelni, a ja odbiłam do punktu druku. Żeby jakoś umilić sobie podróż, postanowiłam w drodze posłuchać muzyki. Wyjęłam słuchawki z kieszeni. Przypominały włoskie spaghetti. Zaczęłam je rozplątywać, równocześnie idąc w dobrze znane mi miejsce, po kilku metrach poczułam uderzenie. Przewróciłam się i upuściłam torebkę.
            Nade mną stał oszołomiony blondyn średniego wzrostu. Jego mina nie ujawniała żadnych oznak inteligencji, ale zawsze miałam słabość do mężczyzn. Z natury jestem bardzo kochliwa. Nie byłam w związku od czasów liceum, więc obecnie włączył mi się syndrom kobiet, które nawet na widok przypadkowych facetów planują z nimi małżeństwo, dzieci i domek w górach. Nie inaczej było w moim przypadku. Moje zachowanie świetnie oddaje pewna przedwojenna piosenka Lidii Wysockiej. Kiedy tylko odezwie się do mnie osoba płci przeciwnej, od razu szaleję.
Powoli wstałam, gdyż nieznajomy nie raczył mi pomóc, za to pierwszy się spytał:
            - Hej, wszystko w porządku?
            Uśmiechnęłam się zalotnie na tyle, na ile pozwalał mi ból nogi i odparłam, może nieco opresyjnie:
            - Tak, nic mi nie będzie.
            Mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę:
            - Jestem Bogdan, a ty?
            Bogdan? Serio? Kto go tak nazwał? No nic, najwyżej na przysiędze ślubnej przy słowach „ja, Bogdan” głośniej kaszlnę.
            - Maria. Możesz mi mówić „Marysia”.
            Możesz mi mówić Marysia? A jak miałby mi mówić, Klaro? Czułam, że coraz bardziej się denerwuję i pewnie widać to na mojej twarzy. Bogdan, podobnie jak ja speszony sytuacją, zapytał:
            - Może chciałabyś wybrać się ze mną na kawę?
            No nie wierzę, zaprosił mnie! Jednak! Zawsze myślałam, że takie sztampowe historie mają miejsce tylko w książkach skierowanych do 40-letnich kobiet sfrustrowanych swoimi związkami. Tam oczywiście głównych bohaterów poznajemy już na pierwszej stronie. Okazuje się, że się nienawidzą, ale dzięki kolejnym czterystu stronom stają się sobie najbliżsi i wszystko kończy się happy endem. Taki Sienkiewicz, ale kilka klas niżej.
            Bardzo chciałam pójść na, nie bójmy się tego słowa, randkę, ale nie chciałam być łatwa. Położyłam dłoń pod brodę, przybrałam zadumaną minę, wydałam z siebie kilka dźwięków pokroju „hmmmm…”, gdy w końcu, od niechcenia powiedziałam:
            - No dobrze, możemy gdzieś iść na godzinkę.
            Boguś (zdecydowałam, że ta forma jest dla mnie do zaakceptowania) zabrał mnie do pobliskiej pizzerii. Rozmawialiśmy o naszych zajęciach i planach na przyszłość (już od dziecka wiedziałam, że będę studiować ekonomię, to nie tak, że na prawo mnie nie przyjęli), zainteresowaniach (literatura, dobry film i koniecznie coś wyszukanego… kultura Chin), a także rodzinie. Czułam, jakbyśmy się znali od lat. Ciemne oczy Bogdana kontrastowały z jego jasnymi włosami. Momentami wyłączałam się na to, co mówił, ale zachowywałam rezon i próbowałam kiwać głową i uśmiechać się w odpowiednich momentach.
            Kiedy rozmawialiśmy o problemach trzeciego świata do Bogusia zadzwonił telefon. Zrobił zaniepokojoną minę.
            - Kto dzwoni?- spytałam, jakbyśmy byli 5 lat po ślubie.
            - Moja siostra, niedawno miała wypadek, jest teraz w szpitalu.
            Było mi głupio. Boguś spytał, czy może porozmawiać (jakie to słodkie!), więc przytaknęłam. Po kilku minutach wrócił do sali.
            - Bardzo przepraszam, Marysiu, ale muszę jechać do Jadwigi. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy?
            Ja również bardzo tego chciałam, więc podałam mu mój numer telefonu. Uśmiechnął się i ruszył na spotkanie. Ja wówczas wodziłam za nim błędnym wzrokiem. Posiedziałam jeszcze chwilę, dopiłam kawę i skierowałam się w stronę przystanku powrotnego.
            Kiedy tylko wsiadłam, odczułam deja vu. Ponownie spotkałam Anetę tuż po wejściu do środka.
            - Coś się chyba popsuło w ksero, co?
            - Wyobraź sobie, że nawet tam nie dotarłam – odparłam rozmarzonym głosem. Chciałam opowiedzieć koleżance, co mnie spotkało, ale wolałam, żeby sama zapytała.
            - Co takiego stanęło ci na przeszkodzie, jeśli nie mówimy o twoim chronicznym lenistwie?
            - No dobrze, skoro tak bardzo cię to interesuje, to ci powiem… - zrobiłam pauzę, żeby wzmocnić napięcie. – Byłam na randce!
            Aneta zrobiła zdziwioną minę.
            - Nie mogłaś od razu powiedzieć, po co ta historia z zadaniem?
            Opowiedziałam Anecie po krótce moją przygodę. Nie podzielała mojego entuzjazmu.
            - Marysia, wyluzuj. Jak cię znam, za tydzień będziesz się egzaltować opowiadając mi o kimś innym.
            Jak widać, Aneta nie była gotowa. Zawsze powtarzałam to zdanie, kiedy moje koleżanki nie odbierały pewnych kwestii jak ja.
            Wróciłam do domu. Przez cały wieczór czekałam, aż Boguś napisze. Wtem, równo o 20:43, usłyszałam dźwięk SMS w komórce. Z bijącym sercem podbiegłam do telefonu. To był Boguś! Pisaliśmy do późnych godzin nocnych. W międzyczasie Aneta przypomniała mi, że muszę się jutro wybrać o dziekanatu. To oznaczało, że – o zgrozo! – drugi dzień z rzędu będę musiała wstać przed 12. Niepocieszona pożegnałam mojego nowego chłopaka (nasz związek to tylko kwestia czasu, już mogę go tak nazywać, czyż nie?) i położyłam się spać.
            Rano wstałam rześka i wypoczęta. Stanęłam przed lustrem, poćwiczyłam kilka zestawów min (zalotne, inteligentne i neutralne), spakowałam potrzebne rzeczy i spojrzałam w wyświetlacz telefonu. Boguś chciał się ze mną umówić wieczorem! Wszystko działo się szybko i zgodnie z planem. Odczekałam pół godziny, żeby się nie domyślił, że co minutę sprawdzam telefon i ustaliliśmy spotkanie na godzinę 20.
            Podobnie jak wczoraj ruszyłam do tramwaju. Tym razem szłam wolnym, majestatycznym krokiem, zachwycałam się każdym kwiatkiem obok drogi i latającymi motylkami. Nic nie mogło zmącić mojego doskonałego nastroju!
            Stare chińskie przysłowie mówi: kiedy nie wiesz co powiedzieć, powiedz stare chińskie przysłowie. Do mojej historii bardziej pasowało nasze rodzime powiedzenie – nie chwal dnia przed zachodem słońca. Kiedy wysiadłam z pojazdu, aby wyruszyć do jaskini lwa (czyt. dziekanatu), zobaczyłam z daleka mojego Bogusia. Stał niedaleko głównego wejścia. Już szłam się przywitać, kiedy zobaczyłam, że jest z jakąś kobietą!
            Nie, nie mógłby mnie oszukać, to na pewno jakaś koleżanka, ewentualnie kuzynka. Postanowiłam stanąć blisko drzewa i go obserwować. Żeby nie wyglądało to dziwnie, wyjęłam telefon i udawałam, że rozmawiam – oczywiście wyciszyłam dźwięki, żeby nie zaliczyć wpadki.
            Im dłużej czekałam, tym było gorzej. Po krótkiej rozmowie Boguś złapał ją za rękę! Może to ta siostra? A może ta dziewczyna jest niepełnosprawna i mój rycerz próbuje jej pomóc?
            Wszelkie wątpliwości rozwiał ich pocałunek. Postanowiłam wkroczyć do akcji. Niby przypadkiem ruszyłam do wejścia, Boguś był tyłem, więc mnie nie widział.
            - Cześć Bogdan! Nasze wieczorne spotkanie nadal aktualne? – zapytałam niewzruszona. Jego towarzyszka miała zaskoczoną minę.
            - Marysia, co ty tu robisz? Ja… to jest…
            Dziewczyna Bogusia widząc jego zachowanie puściła jego rękę, uderzyła go w twarz i powiedziała do mnie:
            - Mam na imię Jadwiga. Jestem jego byłą dziewczyną!
            Po tych słowach odeszła szybkim krokiem. Boguś był uroczy masując sobie twarz, ale ja mam swoją godność i nie zamierzam się na to nabierać! Minęłam go i skierowałam się do windy, by podjechać do dziekanatu.
            Nie ukrywam, byłam zawiedziona. Mielibyśmy cudowne dzieci! Chciałam, aby całe napięcie ze mnie zeszło, ale nie mogłam przestać myśleć o tym, co mnie spotkało. Kiedy winda zatrzymała się na moim piętrze, szybko ruszyłam w kierunku docelowym. Tak się rozpędziłam, że nawet nie zauważyłam, że znów w kogoś uderzam. Upadłam, lekko oszołomiona, a nade mną stał wysoki brunet.
            - Przepraszam, nic ci nie jest?
            Nieco zakręciło mi się w głowie, ale szybko spojrzałam w górę. Był cudowny, o wiele przystojniejszy niż Boguś! Może znów zbyt szybko się nastawiam, może ta znajomość zakończy się już za minutę? Może to kolejny oszust? Niestety, idealnie obrazuje mnie tekst wspomnianej już piosenki:
            „Można mnie nabujać
                Zagadać, zakręcić głowę
                Nie ma na to rady
                To we mnie już tkwi
                Wiem, że nadaremny mój trud
                Choćbyś nawet kłamał jak z nut
                Mnie wystarczy słówko i jestem kaput”
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo