IV MIEJSCE
Od miłości nikt się nie wykręci
Irma od dziesięciu minut stała przed największym regałem w swojej bibliotece i wpatrywała się w niego ponurym wzrokiem. Od kiedy zaczęła pracę w tym miejscu minęło już kilka ładnych lat, a ona wciąż nie zabrała się za uporządkowanie półek z najstarszymi tomiszczami w księgozbiorze. Omijała je dyskretnie z daleka, udając, że w ogóle nie widzi poutykanych ciasno grzbietów. Ale tego dnia, kiedy tylko przekroczyła próg szkoły, została wezwana do gabinetu dyrektora i poinformowana, że wkrótce w placówce będzie wizytacja, więc każdy kąt biblioteki ma świecić jasnym blaskiem i pięknie się prezentować. Cóż było robić. Bibliotekarka westchnęła ciężko i rozpoczęła ostrożne przeglądanie książek na półkach. Regał ustawiony najdalej od drzwi przez wszystkich był określany mianem Mordoru i nikt nie zwracał na niego uwagi. Do czasu…
Bibliotekarka sprawnym ruchem zdjęła pierwszą partię podniszczonych książek. Kilka spadło na podłogę, a na czarnym sweterku Irmy osiadł wieloletni kurz. Kobieta strzepnęła gniewnie pył i zdjęła sweter, by uchronić go od całkowitego zaprószenia. Kolejne książki powoli lądowały na stoliku, a półki pustoszały od dołu ku górze. W ruch poszła też ściereczka, która szybko zmieniła kolor z wesołej zieleni na bury. Irma zapamiętale szorowała półki i zastanawiała się co zrobić, by te wszystkie papierowe staruszki wyglądały na regale lepiej niż prezentują się w rzeczywistości.
Kiedy minęła kolejna przerwa, a uczniowie wrócili na lekcje, Irma zabrała się do ostatniej, najwyższej, półki stareńkiego regału. Zdecydowała, że dosięgnie jej bez wchodzenia na krzesło, ale w trakcie zgarniania nadszarpniętych zębem czasu tomów zdała sobie sprawę, że to był jednak kiepski pomysł. W efekcie jej działań część książek spadła z regału, rozsypując się z szelestem po podłodze. Kobieta sapnęła niezadowolona i opadła na kolana. Metodycznie zbierała kolejne kartki, oglądała je dokładnie i układała na osobnych kupkach, by później poskładać z nich książki, którymi kiedyś były. Całe szczęście, że tylko kilka tomów kompletnie się rozleciało, inaczej Irma musiałaby spędzić na scalaniu ich okrągłą dniówkę. A gdzie reszta porządków? Niby jeden regał, a jednak pracy przy nim więcej niż przy reszcie pomieszczenia… Nagle spośród rozsypanych kartek bibliotekarka wyciągnęła niecodzienne znalezisko. Ni to książka, ni to zeszyt. Stara okładka, jakby skórzana, z ozdobnymi tłoczeniami, była tu i ówdzie trochę poprzecierana, ale wciąż imponująca. Rogi chroniły delikatne metalowe okucia. Irma przysiadła na chwilę na piętach, by dokładniej obejrzeć przedmiot. Zdążyła zaledwie zajrzeć do środka i dostrzec kartki zapełnione pięknym charakterem pisma, gdy drzwi biblioteki otworzyły się. Do środka wtargnęła grupa drugoklasistów. O zapoznaniu się z tajemniczymi notatkami nie mogło być mowy w tej sytuacji. Bibliotekarka westchnęła zawiedziona, zgarnęła kilka ostatnich kartek z podłogi i podniosła się szybko, by zająć się najmłodszymi czytelnikami. Zanim wpadła w ferwor szkolnych działań, obiecała sobie w duchu, że zabierze znaleziony zeszyt do domu i w spokoju przejrzy go wieczorem.
***
- Jeszcze tylko jeden rozdział i idę spać… - mruknęła pod nosem Irma, przewracając kolejną kartkę znalezionego zeszytu. Wiedziała, że jej szkoła obchodziła niedawno stulecie istnienia, ale mimo wszystko nie spodziewała się takich odkryć w swojej bibliotece. Po dokładnym obejrzeniu przedmiotu zorientowała się, że to zapiski jakiejś kobiety, która musiała mieszkać w tym mieście w międzywojniu. Jakim cudem zeszyt trafił na półkę w jej bibliotece? Nie miała pojęcia, ale zamierzała przeprowadzić śledztwo, jak tylko przeczyta tę historię. Właśnie dochodziła północ, a Irma nie mogła oderwać wzroku od starannego pisma.
- Kiedyś to się pisało… - westchnęła rozmarzona i pogładziła ostrożnie datę wypisaną w prawym górnym rogu kartki, czerwiec 1935. To dopiero odkrycie! Przeleżało na jej regale ponad osiemdziesiąt lat! I do tego, osobliwa sprawa, wychodzi na to, iż autorka wspomnień miała na imię Irmina. Przynajmniej takie imię widnieje wypisane fantazyjną czcionką na stronie tytułowej. Irmina. Bibliotekarka zamyśliła się próbując wyobrazić sobie, jak mogli wyglądać bohaterowie czytanej przez nią opowieści…
***
- Co też panna wyprawia? Kto to widział, myśleć o niebieskich migdałach w pracy! – rozejrzałam się w poszukiwaniu właściciela zrzędliwego głosu. Za wielkim biurkiem, całkowicie zawalonym papierami, dostrzegłam starszego mężczyznę w eleganckim garniturze. W ręku trzymał teczkę pełną akt, które skrupulatnie liczył.
- Ale… ja nie rozumiem… - próbowałam się tłumaczyć, jednak nie dane mi było dokończyć.
- Nie rozumiem?! Cóż to za brewerie! – mężczyzna gwałtownie machnął rękami, przez co wszystkie dokumenty wypadły z teczki, a i te leżące na biurku sfrunęły na podłogę. – No i co panna narobiła? – urzędnik złapał się za głowę zafrasowany. - Teraz będę musiał zacząć wszystko od początku!
- Ale to przecież nie moja wina! – zawołałam zrozpaczona i zaczęłam pospiesznie zbierać kartki z podłogi. Urzędnik, trochę już spokojniejszy, odbierał je ode mnie i układał według sobie tylko wiadomego klucza.
- Potrzeba panu jeszcze czego? – zapytałam cicho, kiedy wszystkie dokumenty trafiły już w jego ręce.
- Spokoju! – odrzekł stanowczo mężczyzna i opadł na krzesło obdarzając mnie słabym uśmiechem. Pewnie czekało go sporo pracy, a ja również miałam już w ręku kwiecistą szmatkę i miotełkę do kurzu. Odpowiedziałam więc uśmiechem i zdecydowanym krokiem wymaszerowałam z gabinetu. Lubiłam radcę Mączyńskiego. Tylko on z całej obsady kancelarii traktował mnie uprzejmie, a czasami ucinaliśmy sobie nawet sympatyczne pogawędki na niezobowiązujące tematy. Tylko on znał prawdę o moim pochodzeniu i sytuacji osobistej, przez którą musiałam zatrudnić się jako panna sprzątająca. I obiecał zachować tę wiedzę dla siebie. Widocznie dzisiaj czekał go wyjątkowo trudny dzień, skoro już od rana był podenerwowany. Na korytarzu przystanęłam i rozejrzałam się wokół. Czekał mnie cały dzień pracy. Zawsze rozpoczynałam porządki od gabinetu radcy Mączyńskiego, ale dzisiaj urzędnik przyszedł wcześniej i wytrącił mnie zupełnie z ustalonego wcześniej rytmu. Ruszyłam więc szybko w stronę gabinetu mecenasa Karwata. Miałam nadzieję, że zdążę uprzątnąć wszystko przed jego przybyciem. Wiedziałam, że mecenas nie jest rannym ptaszkiem, więc bez zastanowienia nacisnęłam klamkę wielkich dębowych drzwi i weszłam do gabinetu.
- Co to ma znaczyć?! – w głosie, który usłyszałam w następnej sekundzie, pobrzmiewał gniew. - Wchodzisz tutaj, jak do obory!
Znieruchomiałam i rozejrzałam się niepewnie. Na pierwszy rzut oka gabinet był… pusty. Już zamierzałam powoli wycofać się na korytarz, kiedy dostrzegłam podnoszącego się z kanapy mężczyznę. Nie rozpoznałam go, a i zaskoczyła mnie ta niecodzienna sytuacja.
- Najmocniej przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś tu jest… - zaczęłam się cicho tłumaczyć, równocześnie wycofując się w kierunku drzwi.
- Najpierw dwa dni w raju, tak cudowne i niezapomniane, a teraz… - odkaszlnął i podrapał się powoli po głowie. - Migrena, migrena mnie zabija… - wyjęczał nieznajomy. Byłam pewna, iż nie patrzę na mecenasa Karwata. Tamten to postawny, przystojny mężczyzna, w zawsze nienagannej fryzurze i najdroższym garniturze, jaki można było dostać w mieście. A ten tutaj, no cóż… Wyraźnie nie był to jego najlepszy dzień…
- Dzień dobry panu – przywitałam się więc już pewniej i podeszłam bliżej kanapy. – Czy mogę w czymś panu pomóc?
Mężczyzna spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem, usiłując przypomnieć sobie, co tu robi. Rozejrzał się wokół i stęknął próbując usiąść.
- Królestwo za szklankę wody, moja miła – wycharczał z trudem.
Sięgnęłam do stojącego pod oknem stolika, nalałam do szklanki wody z niedużego dzbanka i podałam mężczyźnie. Wypił duszkiem i zwrócił naczynie z prośbą o drugą porcję, którą wychylił równie szybko i opadł z westchnieniem ulgi na poduszkę. Nie trwało to jednak długo, gdyż spływające na niego orzeźwienie równocześnie przywróciło mężczyźnie zdolność myślenia. Zerwał się więc czym prędzej z kanapy, choć widziałam ile wysiłku kosztował go ten nagły ruch.
- Dzień dobry szanownej pannie – szurnął obcasami i skłonił się lekko. – Anatol Wtorek jestem, do usług.
Zachichotałam cicho i dygnęłam. Nie wiedziałam, co mam robić w tak niecodziennej sytuacji. Porządek sam się nie zrobi, a czas mijał. Obcy facet w gabinecie mecenasa, gdzie przecież znajdują się poufne dokumenty, to nie był dobry pomysł...
- Czy pan jest może znajomym pana mecenasa? – zapytałam ostrożnie.
- Owszem, a o co chodzi? – odpowiedział wciąż odrobinę skołowany mężczyzna.
- Bo… pana mecenasa jeszcze nie ma – zauważyłam zgodnie z prawdą.
- Przecież widzę dziewczyno, nie jestem ślepy! – gość zirytował się, po czym spojrzał przeciągle na mnie i akcesoria w moich dłoniach. Zarumieniłam się od tego przenikliwego spojrzenia. Intensywnie myślałam nad tym, z kim rozmawiam, ale ten rozczochrany mężczyzna w wymiętoszonym stroju z nikim mi się nie kojarzył. I w dodatku ten przykry zapach, który roztaczał…
- Czemuż ja tak cierpię? – mruczał pod nosem niecodzienny gość. - Za winy niepopełnione, to pewne. I jeszcze za te ostatnie manewry miłosne, zapewne. Taki los tego, który postanawia spędzić wieczór w nieodpowiednim towarzystwie… - mamrotał bardziej do siebie Wtorek, usiłując doprowadzić się do jako takiego porządku. Zerknęłam na stojący w rogu gabinetu zegar i już wiedziałam, że ten dzień nie będzie należał do najlepszych. I kiedy właśnie zbierałam się na odwagę, by wyprosić tego człowieka, a samej zająć się sprzątaniem, drzwi otworzyły się i stanął w nich mecenas Karwat, który wyjątkowo przyjechał dziś znacznie wcześniej niż zwykle.
- A co tu się wyprawia? – zagrzmiał od progu. Czym prędzej zamknął za sobą drzwi i otworzył szeroko okno. – Anatol! Co ty tu robisz?!
Odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej prawdą było to, że panowie się znali. W takim wypadku może nie będzie awantury i nie oberwie mi się za to, że pozwoliłam obcemu przebywać w gabinecie. Mecenas podszedł do gościa, ale poprzestał jedynie na podaniu mu ręki, dając do zrozumienia, że nieświeży wygląd mężczyzny nie zachęca do większej wylewności.
- Ach, mój drogi przyjacielu, przyjechałem cię odwiedzić! – zawołał z uśmiechem Wtorek. Ewidentnie jednak było widać, że bardziej sili się na tę wesołość niż faktycznie jest w dobrym nastroju.
- Nie zatelefonowałeś, by mnie uprzedzić o swoim przyjeździe – zauważył Karwat. – Czy coś się stało?
Przyglądałam się mężczyznom przycupnąwszy nieopodal ogromnego zegara, stojącego w kącie gabinetu. Automatycznie przecierałam ramę wiszącego na ścianie obrazu szmatką, lecz co i rusz zerkałam w stronę mężczyzn.
- Bo widzisz, Jerzy, jest taka sprawa… - zaczął powoli Wtorek. Nie dane mu było jednak dokończyć nawet pierwszego zdania, gdy w gabinecie rozległo się niespodziewanie bicie zegara. Przy pierwszym uderzeniu aż podskoczyłam i pisnęłam ze strachu. Wtedy właśnie Karwat z Wtorkiem zorientowali się, iż jeszcze nie opuściłam gabinetu i przysłuchiwałam się ich rozmowie.
- Panno Irmino, proszę przejść do innego pomieszczenia i tam sobie sprzątać – odezwał się Karwat tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Dobrze, panie mecenasie – potulnie skierowałam się w stronę wyjścia. Żałowałam, że zegar chodził tak punktualnie. Zza drzwi chyba już nie usłyszę, po co Wtorek przyjechał do przyjaciela. A może jednak usłyszę? Przecież klamkę i dziurkę od klucza również należałoby wypolerować… Bezszelestnie zbliżyłam się do drzwi, które przed chwilą zamknęłam, i rozejrzałam się po korytarzu. O tej porze nikt się jeszcze nie kręcił, a interesanci zaczynali pojawiać się po godzinie dziewiątej, więc miałam szansę poznać dalszy ciąg ciekawiącej mnie rozmowy. Mecenas Karwat od dawna budzi we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony podoba mi się taki przystojny i szarmancki, a z drugiej wiem, że w mojej sytuacji raczej nie mam co liczyć na to, by zwrócił na mnie uwagę. Ale pomarzyć zawsze można…
Zbliżyłam oko do dziurki od klucza i zastygłam w tej pozycji na dłuższą chwilę, dziękując losowi za ozdobny mechanizm, przez który idealnie widziałam wielkie biurko mecenasa i siedzących przy nim mężczyzn. Wtorek znów pił wodę, a Karwat zaciągał się papierosem, czekając na dalszy ciąg opowieści gościa.
- Posłuchaj, Jerzy… Ja wiem, jesteś człowiekiem na stanowisku i nie możesz pozwolić sobie na skandal… Rozumiem cię w całej rozciągłości… - kluczył Wtorek.
- No wyduśże wreszcie, o co chodzi! – przerwał tę przedłużającą się wypowiedź mecenas. Nagle Wtorek wstał z fotela i szybko okrążył biurko, za którym siedział Karwat.
- Bądź łaskaw uderzyć – powiedział, nadstawiając przyjacielowi własny podbródek.
- Jak to uderzyć? Dlaczego? – mecenas wstał zaskoczony.
- No, proszę cię bardzo – Wtorek nalegał.
- W to?
- Tak!
- Nie, nie. Po co, drogi Anatolu?
- No, proszę cię bardzo!
- Skoro sobie życzysz… Proszę – po tych słowach Karwat zamachnął się i przyłożył Wtorkowi w szczękę. Z wrażenia prawie krzyknęłam, ale na czas zasłoniłam sobie usta dłonią. Przybliżyłam się jeszcze do dziurki od klucza i w napięciu obserwowałam rozwój sytuacji.
Wtorek masował bolącą szczękę. Powoli wrócił na drugą stronę biurka i ponownie usadowił się w fotelu. Karwat również usiadł i czekał na wyjaśnienie, z trudem przebierając palcami, które bolały go po uderzeniu.
- Może wreszcie dowiem się, o co chodzi?! – zapytał w końcu zniecierpliwiony. Wtorek westchnął i spojrzał na przyjaciela.
- I tak w końcu się dowiesz, więc lepiej teraz niż później – odparł zrezygnowany. – Otóż, drogi przyjacielu, zdaje się, że…
- A cóż panna tutaj robi?! – odskoczyłam od drzwi jak oparzona. Za mną stał zaskoczony radca Mączyński, tupiąc nogą w perfekcyjnie wyglancowanym bucie.
- Och, panie radco, ależ mnie pan wystraszył! – zagrałam na zwłokę, myśląc jak się tu wyłgać z tego podsłuchiwania. – Serce mi stanęło z nerwów, a to tak niezdrowo… Polerowałam klamkę, jak co poniedziałek…
- Akurat panience uwierzę! – prychnął ubawiony mężczyzna. Najwyraźniej nie miał zamiaru wracać do siebie, a to znaczyło, że nie usłyszę dalszego ciągu interesującej mnie rozmowy. Cóż było robić, postanowiłam przyznać się…
- Panie radco kochany, u mecenasa jest jakiś podejrzany typ – zaczęłam szeptem tłumaczyć. – Ja… chciałam tylko mieć ich na oku, na wypadek, gdyby ten gość chciał zrobić krzywdę mecenasowi. Niech pan sam zobaczy – zakończyłam robiąc Mączyńskiemu miejsce przy drzwiach. Radca rozejrzał się po pustym jeszcze korytarzu, westchnął i powoli nachylił się do dziurki od klucza. Przyłożyłam ucho do drzwi i wsłuchałam się w trwającą w gabinecie rozmowę…
- Daleko nie zajedziemy z tą Florą, a już w szczególności na ślubny kobierzec – westchnął mecenas, a Wtorek pokiwał głową na znak, że całkowicie się zgadza.
- Przecież to jak uśmiech losu. W końcu kocha się, bo los tak chce, jak mówi ta znana piosenka, ale, mój drogi przyjacielu, wciąż nie jestem przekonany! – wyrzucał z siebie kolejne zdania Anatol. Nagle gwałtownie nachylił się do przodu i oparł obie dłonie o blat biurka. - Właśnie taki człowiek, jak ty, jest tu teraz potrzebny. Nie odmawiaj, proszę! – zawołał zrozpaczony.
Radca sapnął cicho skonfundowany i powoli odsunął się od drzwi.
- Panno Irmino, czas wracać do pracy – zarządził krótko. – Nie przystoi tak sterczeć pod czyimiś drzwiami i słuchać prywatnych rozmów.
- Pan też słuchał… – odparłam niepewnie.
- Owszem, ale moje zachowanie podyktowane było troską o pana mecenasa, a pani zwykłą ciekawością! – rzucił starszy pan ojcowskim tonem.
Zrobiłam kilka kroków w stronę etażerki, na której stały bibeloty, a na niższych półkach ułożono czasopisma dla czekających w korytarzu interesantów. Mebel zdecydowanie wymagał przetarcia z kurzu i wypolerowania go, o porządnym ułożeniu gazet nie wspominając. Odwróciłam się jednak jeszcze do radcy.
- Rozumie pan?...
- Nie rozumiem – wpadł mi w słowo Mączyński. Wyglądał na zafrasowanego i cokolwiek zaskoczonego sytuacją. Miałam wrażenie, że chce coś powiedzieć, skomentować zasłyszaną rozmowę, ale ostatecznie westchnął tylko i założywszy ręce na plecy wrócił zamyślony do swojego gabinetu. Odprowadziłam starszego mężczyznę wzrokiem i przecierając etażerkę rozmyślałam nad jego reakcją. Sama też byłam zaskoczona wieścią o ewentualnym ślubie mecenasa. Czyżby ten zatwardziały kawaler z krwi i kości naprawdę zamierzał zmienić błogi stan wolny na… obrączkę? I to z kim? Z tą pustą i interesowną Florą? Nie do uwierzenia! Przecież ona liczy tylko na łatwe życie u boku przystojnego, bogatego mężczyzny. Z nadmiaru emocji aż usiadłam na chwilę w jednym z foteli w poczekalni, którą właśnie sprzątałam. Dochodziła godzina dziewiąta, więc należało szybko się uwinąć. Machnęłam jeszcze kilka razy miotełką, ściągając pajęczyny z kątów, i zniknęłam w malutkim pokoiku, który miałam do swojej dyspozycji. Nie mieściło się tam wiele, ale to co było, w zupełności mi wystarczało. Mały stolik, przy którym jadałam posiłki będąc w pracy, jedno krzesło i szafka na rzeczy osobiste. Ach, jeszcze wieszak na ubrania za drzwiami. I to wszystko. Przysiadłam teraz na tym swoim jedynym krześle i zamyśliłam się obserwując park za oknem. Tyle już wydarzyło się tego poranka. Aż strach pomyśleć, co przyniosą kolejne godziny…
Kiedy minęła godzina dziewiąta, w korytarzu zaczęli pojawiać się pierwsi klienci. Za elegancką ladą z biureczkiem zasiadła panna Jadzia, sekretarka, która uśmiechała się uprzejmie do wchodzących i odpowiadała cierpliwie na ich pytania. Słuchałam prowadzonych rozmów jednym uchem.
- Już sprawdzam… Jak najbardziej, mamy wolny termin. Czy zapisać pana?...
Chwila ciszy potrzebna na odnotowanie w kalendarzu.
- Bardzo mi przykro, że musi pan zrezygnować z wizyty. A może poszukać innej wolnej daty?... Dobrze, rozumiem. W takim razie czekam na pańską decyzję. Miłego dnia życzę.
Od początku pracy tutaj podziwiałam cierpliwość tej kobiety. W kółko te same pytania, podobne problemy i częste zmiany ustalonych wcześniej wizyt. I tak cały dzień. Już chyba wolę to swoje sprzątanie, chociaż z drugiej strony na sekretarkę przynajmniej patrzono z uśmiechem, a na mnie, pospolitą z wyglądu sprzątaczkę, nikt nie zwracał uwagi. No chyba, żeby parsknąć na widok moich wygibasów podczas sięgania w najdalsze kąty za meblami lub cmoknąć z niesmakiem, kiedy przewróciłam niechcący jakąś dekorację lub upuściłam czasopismo. Ot i całe zainteresowanie moją osobą…
Nagle drzwi do gabinetu mecenasa otworzyły się szeroko i stanął w nich Wtorek. Pożegnał się z przyjacielem i szybko ruszył do wyjścia. Nie chciał, by klienci poczuli od niego przykry zapach. Patrzeć też nie było na co. Wymięta koszula, poplamiony krawat, niewidoczny już prawie kant spodni i brudne buty. Zdecydowanie nie prezentował się dobrze. Zważywszy zaś na to, jak wczesna była godzina, wniosek nasuwał się jeden. Imprezowicz! Wtorek nie zamierzał stać się pośmiewiskiem, dlatego uciekł czym prędzej przed ewentualnymi komentarzami.
Karwat zaś siedział jeszcze przez chwilę zamyślony za biurkiem. Obserwowałam go zza niedomkniętych drzwi. Niespodziewany gość wyraźnie zaskoczył go i zostawił w znacznym osłupieniu. Chyba nie przypuszczał, że w jego życiu mogą nadejść tak nagłe zmiany. W ogóle się tego nie spodziewał. I wyglądał, jakby kompletnie nie wiedział, co powinien teraz zrobić.
- Czy znalazłby się drugi taki szalony człowiek, jak ja? – mruknął pod nosem kręcąc głową z niedowierzaniem. – Dziedzicznie obciążony jestem. Nie inaczej.
- Przepraszam, panie mecenasie… - mimo zasłyszanych słów zajrzałam do gabinetu. – Nie zdążyłam posprzątać wszystkiego. Czy mogłabym, ewentualnie, teraz…?
Karwat spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ale jak… teraz? – rozejrzał się po gabinecie, po czym spojrzał na zegar. – A, właściwie, niech będzie. Pierwszego klienta mam dopiero za pół godziny, więc proszę, byle szybko i bez hałasu – zdecydował. Weszłam do pomieszczenia i cicho zamknęłam za sobą drzwi. Zaczęłam od miejsca, w którym wystraszył mnie bijący zegar. Szybko przecierałam przykurzone powierzchnie, kiedy Karwat odezwał się do mnie z roztargnieniem…
- Zechce pani zdjąć tam z półki akty numer 103, 104…
W pierwszej chwili nie byłam pewna, czy zwrócił się do mnie. Ale nikogo poza nami w gabinecie przecież nie było. Podeszłam więc do wskazywanej przez mecenasa ściany.
- Tu nie ma półek, panie mecenasie – dotknęłam gładkiej powierzchni ściany.
- Niech pani tam naciśnie. No tam, na lewo – wskazał niecierpliwie konkretne miejsce mecenas. Znów dotknęłam niepewnie ściany, która nagle poruszyła się i jakimś cudem znalazłam się… za nią! W pierwszej chwili wpadłam w panikę.
- Tu nie ma żadnych akt, panie mecenasie. Tu jest ciemno, ja się boję!
- Cóż za niedołęga z pani, no! – rzucił Karwat zniecierpliwiony. - No, gdzie pani jest? – podszedł szybko do ściany i zajrzał do wnęki.
- O, tutaj są akta! – wyprowadził mnie zza ruchomego regału i wskazał półki pełne teczek. Zawstydzona posłałam mu nieśmiały uśmiech, bo cóż innego mogłam zrobić, ale Karwat już wrócił za biurko, nie zaszczyciwszy mnie nawet jednym spojrzeniem.
- Ja nie mogę dosięgnąć, panie mecenasie – po raz kolejny spróbowałam zwrócić jego uwagę.
- Niech pani wejdzie na krzesło. Stoi obok – odpowiedział z nosem w dokumentach.
- To by było na tyle, jeśli chodzi o budzenie zainteresowania u przystojnych mężczyzn… – mruknęłam pod nosem i bez dalszych ceregieli przystawiłam krzesło do regału. Zdjęłam potrzebne akta i prawie rzuciłam je na biurko mecenasa. Nie doczekałam się żadnej reakcji. Prychnęłam urażona i postanowiłam zakończyć na dzisiaj porządki w gabinecie Karwata. Nie zdążyłam jednak nacisnąć klamki, kiedy drzwi gwałtownie otworzyły się i do środka wpadła z furią wystrojona i ufryzowana jak na bal kobieta. Karwat podniósł wzrok znad papierów.
- Flora? – otworzył szeroko oczy. – Co tu robisz, moja droga?
Kobieta oddychała szybko, zupełnie jakby, zamiast wejść dystyngowanie, wbiegła po schodach. Teraz dopadła fotela i opadła na niego wykończona.
- Jerzy, musisz mnie wysłuchać! – zapiszczała zaaferowana. – Jeśli tego nie zrobisz, ja… ja po prostu się zabiję!
- O czym ty mówisz? Co się stało? – dopytywał Karwat równocześnie nalewając wody do szklanki i podając ją Florze. Kobieta wypiła do dna i oddała mu pustą szklankę. Obserwowałam wszystko zza wciąż otwartych szeroko drzwi. Flora powoli się uspokajała i była szansa na to, że wreszcie powie, jaki jest cel jej nagłej wizyty. Nie było mi jednak dane dowiedzieć się tego, ponieważ mecenas szybko zbliżył się do drzwi i zamknął je. Rozczarowana wróciłam do swoich obowiązków. Tym razem nie mogłam swobodnie podsłuchiwać pod drzwiami, ponieważ wciąż ktoś kręcił się po korytarzu. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie spróbowała… Ujęłam w dłoń miotełkę do kurzu i ruszyłam na podbój niewidocznych pajęczyn w otoczeniu gabinetu Karwata. Nie było trudno usłyszeć, co swoim piskliwym głosem tłumaczy mecenasowi Flora.
- Kochany, no jak to? Ja nie rozumiem! To wprost niedorzeczne! – niski głos mężczyzny nie przebijał się już tak łatwo przez grube dębowe drzwi, więc nie słyszałam udzielanych kobiecie odpowiedzi.
- Ale Anatol na wszystko się zgadza! – perorowała dalej zdenerwowana do granic wytrzymałości dama. Znów dał się słyszeć zaledwie szmer odpowiedzi.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! – zawołała Flora tupiąc pantofelkiem na wysokiej szpilce w błyszczący parkiet. – Ja po prostu nie rozumiem!
Pajęczyny, nawet te niewidoczne, w końcu zostały uprzątnięte, a co za tym idzie, zmuszona byłam zaprzestać tego sposobu podsłuchiwania. Szybko okazało się jednak, że nic nie tracę, ponieważ drzwi do gabinetu mecenasa znów stanęły otworem, a Flora wypadła z pokoju jak pocisk z karabinu i pognała wściekła w kierunku schodów. Karwat stał jeszcze chwilę w progu pocierając dłonią czoło, aż w końcu zamknął powoli drzwi. Zaczęłam mu nawet trochę współczuć. Jeśli zamierza ożenić się z tą pannicą, to nie będzie miał łatwego życia… Zamyśliłam się korzystając z chwilowego zastoju. Jak to byłoby pięknie, gdyby tak któregoś dnia, na przykład dzisiaj, mecenas wyjrzał ze swojego gabinetu i zaprosił mnie na kawę i drożdżowe rogaliki z konfiturą różaną… Moglibyśmy porozmawiać, poznać się bliżej. Może nawet wyjawiłabym mu moją tajemnicę. Wtedy dostrzegłby z pewnością, że za wielkimi okularami i śmiesznym koczkiem, w który czesałam się dla wygody, kryje się miła i sympatyczna dziewczyna. Na pewno uznałby mnie za interesującą, jestem o tym przekonana, tylko jak to zrobić, żeby zwrócił na mnie uwagę? Zastanawiałam się nad różnymi wariantami zainteresowania Karwata swoją osobą i nawet nie zauważyłam, że znów powróciłam pod dębowe drzwi. Polerowałam zapamiętale metalowe ozdobniki i okucia, gdy nagle drzwi się otworzyły, a zza nich wprost na mnie wypadł mecenas we własnej osobie. Ułamki sekund zbyt krótkie, by wykonać jakiś ruch sprawiły, że szmatka umoczona w specjalnym płynie do polerowania wylądowała na nieskazitelnym garniturze mężczyzny. Sytuacja była co najmniej niezręczna. Zamarłam z mokrą szmatką w dłoni, a Karwat zastygł wpatrując się w wielką tłustą plamę na ciemnej marynarce i śnieżnobiałej koszuli.
- Cóż pani wyprawia, na litość boską?!
- Najmocniej przepraszam, panie mecenasie, nie spodziewałam się, że będzie pan wychodził zaraz po tym, jak panna Flora… - spąsowiałam w jednej chwili i przerażona wpatrywałam się w czubki własnych butów.
- Co panna Flora?! – przerwał mi wściekły mężczyzna. – Co panna Flora?!
- …wyszła! – dokończyłam zrozpaczona. Dopiero co snułam marzenia o tym, jak miło byłoby poznać bliżej mecenasa, a tu taki klops. Teraz to już nie miałabym co liczyć na wspólną kawę czy ciasteczko. Jak pech, to pech! – Proszę przynieść mi jutro tę marynarkę i koszulę, zaniosę do pralni, na swój koszt, oczywiście…
- Chyba nie sądzi pani, że powierzę jej swoją garderobę?! – zapytał mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. Poczułam się fatalnie. Miałam świadomość tego, że nie wyglądam jak Flora czy jej podobne damy, ale nie był to powód do posyłania mi takich spojrzeń.
- Jak pan sobie życzy – odpowiedziałam urażona. – W każdym razie jeszcze raz przepraszam. Wrócę do swoich obowiązków.
Po tych słowach przeszłam szybko korytarzem do ostatniego gabinetu, który czekał na sprzątanie. Byłam już pewna tego, że moje marzenia o bliższym poznaniu mecenasa nie ziszczą się, a nawet wcale już tego nie chciałam. Jednak kiedy przecierałam półki z kurzu, przyszedł mi do głowy pewien pomysł…
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc szanownej pani? – zapytała sekretarka uśmiechając się zachęcająco. Stanęłam przy kontuarze całkowicie odmieniona. Nieskromnie uważałam, że wyglądam wyjątkowo pięknie. Moje lśniące włosy układały się w idealne fale, a kobiece kształty podkreśliłam najmodniejszą w tym sezonie suknią w kolorze wschodzącej trawy. Całości dopełniały odpowiednio dobrane pantofelki i niewielka torebka.
- Chciałabym widzieć się z którymś z prawników… W sprawach spadkowych… – odpowiedziałam. Specjalnie przyszłam punktualnie o dziewiątej, by mieć szansę spotkania mężczyzny, dla którego tak się wystroiłam. Zaciągnęłam poważny dług u przyjaciółki, która pożyczyła mi strój i dodatki. Zanim sekretarka sprawdziła, do kogo mogłaby mnie umówić, do hallu wkroczył mecenas Karwat, w nowym prążkowanym garniturze i błękitnej koszuli. Natychmiast zwrócił na mnie uwagę. Miałam wrażenie, że próbuje sobie przypomnieć, gdzie mnie spotkał…
- Przepraszam bardzo, czy my się przypadkiem nie znamy? – zagadnął z uśmiechem amanta filmowego.
Spojrzałam na niego spod długich rzęs i poprawiłam niesforny lok opadający mi na twarz.
- Nie sądzę – odpowiedziałam chłodno, ale grzecznie. – Jestem tu po raz pierwszy.
- A może jednak? Z jakiegoś innego miejsca? – dociekał Karwat, gotowy na wiele, by poznać mnie bliżej. Zaśmiałam się lekko.
- Zabiega pan tak o każdą kobietę? – zapytałam zalotnie.
- Ależ skąd! – odpadł natychmiast. – Wyłącznie o te najpiękniejsze!
- Rozumiem… A co z tymi mniej urodziwymi? – zapytałam uważnie obserwując reakcję mężczyzny.
- No cóż, każda potwora znajdzie swego amatora, jak to mówią – zaśmiał się Karwat, zadowolony z udanego żartu.
- Skoro tak pan uważa… - uśmiechnęłam się lekko. Spodziewałam się odpowiedzi w takim stylu. – Czy może radca Mączyński jest u siebie? – zapytałam sekretarkę.
- Owszem, przyszedł kwadrans temu i chwilowo nie ma żadnego klienta – odpowiedziała szybko. – Zaanonsuję panią, jeśli pani sobie życzy…
- Tak, proszę – odpowiedziałam, kompletnie ignorując stojącego wciąż obok mecenasa.
- A może ja mógłbym w czymś pani pomóc? – zapytał mężczyzna. – Zapraszam do mojego gabinetu.
- Dziękuję, ale już zdecydowałam – odpowiedziałam stanowczo i ruszyłam za sekretarką, zostawiając osłupiałego Karwata na środku hallu. Jeszcze żadna kobieta tak go nie potraktowała.
Kiedy znalazłam się w gabinecie Mączyńskiego, staruszek uśmiechnął się uprzejmie i z galanterią zaprosił mnie do biurka. Spoczęłam w wygodnym fotelu i odwzajemniłam uśmiech.
- Zatem… czym mogę pani służyć? – zapytał zasiadając za biurkiem i składając dłonie przed sobą.
- To ja, panie radco, Irmina – zaśmiałam się, zadowolona z udanej mistyfikacji.
- Jak to… Irminka? – mężczyzna przetarł okulary i przyjrzał mi się dokładniej. - Ja wiele rzeczy widziałem, ale coś takiego widzę po raz pierwszy! Co jest powodem tej odmiany? Czyżbyś się zakochała, moja droga?
Westchnęłam i uśmiechnęłam się ponownie. Znów poprawiłam niesforny lok.
- Tak mi się wydawało, panie radco, ale chyba jednak jeszcze nie… - odpowiedziałam po namyśle. – Chciałam jednak sprawdzić, co się stanie, kiedy nagle wypięknieję!
- I cóż takiego się stało, jeśli można wiedzieć? - radca podkręcił wąsa.
- Ano, muszę przyznać, że nie pomyliłam się co do mecenasa Karwata – nachyliłam się w stronę rozmówcy i zniżyłam głos. – Jak tylko zobaczył mnie w takim wydaniu, natychmiast zainteresował się moją osobą i zaczął mi nadskakiwać, gdy tymczasem zaledwie wczoraj nawet raz na mnie nie spojrzał, a w dodatku zrugał za niechcący pobrudzone ubrania…
- No cóż, taki to typ człowieka, na piękno wrażliwy – próbował wytłumaczyć zachowanie kolegi Mączyński.
- Na zewnętrzne piękno, panie radco, tylko i wyłącznie – odparłam z pełnym przekonaniem. – Teraz rozumiem już, dlaczego zainteresowała go ta cała Flora…
Radca wzruszył ramionami, niepewny jak się zachować. Poprawiłam fryzurę i skontrolowałam w małym lusterku makijaż.
- Na mnie już czas, panie radco – powiedziałam wstając z fotela. – Muszę zwrócić sukienkę przyjaciółce przed południem.
- Rozumiem, dziecko, znikaj, jeśli musisz – Mączyński zaśmiał się z całej tej sytuacji. – Ciekawe, czy Jerzy zechce zaprosić cię gdzieś na dancing?
- Zaraz się o tym przekonamy – odpowiedziałam równie rozbawiona i wyszłam z gabinetu na korytarz. Nie pomyliłam się, Karwat czekał cierpliwie aż opuszczę pokój radcy.
- Przepraszam, że się ośmielam, ale czy nie zechciałaby pani może wybrać się ze mną w piątek wieczorem na dancing? – zapytał podchodząc bliżej. Zatrzymałam się w pół kroku i zlustrowałam go wzrokiem bez słowa, sprawiając wrażenie, jakbym się zastanawiała.
- Panie mecenasie… – zaczęłam w końcu.
- Tak? – Karwat podszedł bliżej i w skupieniu czekał na odpowiedź.
- Przemyślę pańską propozycję i dam panu znać – zakończyłam.
- Ale w jaki sposób przekaże mi pani wiadomość? – pozwoliłam, by mężczyzna pocałował moją dłoń i zajrzał mi głęboko w oczy.
- Nic prostszego – uśmiechnęłam się ciepło. – Jutro, jak tylko posprzątam ostatni gabinet, zajrzę do pana… na chwilę.
Po tych słowach odwróciłam się i z uniesioną głową wyszłam na klatkę schodową, zostawiając Karwata w bezbrzeżnym zdumieniu.
Nazajutrz, kiedy porządkowałam etażerkę w korytarzu, mecenas Karwat wszedł do hallu z kwaśną miną. Powiedział głośno „dzień dobry” i przeszedł obok mnie bez słowa, wyraźnie urażony.
- Panno Jadziu, proszę o filiżankę kawy! – zawołał jeszcze w stronę biureczka sekretarki i zniknął za drzwiami swojego gabinetu. Kobieta zerwała się i szybko udała w kierunku zmyślnie ukrytego zaplecza gospodarczego, a ja cieszyłam się, że skończyłam już dzisiaj porządkować gabinet Karwata. Zdaje się, iż panna Jadzia wyjątkowo długo parzyła zamówioną kawę, jak na gust pana mecenasa, bo po chwili drzwi znów się otworzyły i stanął w nich zniecierpliwiony prawnik z plikiem papierów w dłoniach.
- Długo jeszcze mam czekać? – zapytał w przestrzeń kierując się do gabinetu radcy Mączyńskiego. Wiedział, że za chwilę przyjdzie pierwszy klient i szansa na spokojne wypicie kawy przepadnie. Starałam się nie rzucać w oczy, ale okazało się to zbyteczne, ponieważ mężczyzna był tak wpatrzony w trzymane dokumenty, że potknął się o stojącą przy ścianie szczotkę, a następnie wpadł w kubeł z wodą. Oczywiście, zawartość wiaderka natychmiast się wylała, więc musiałam czym prędzej zabrać się za zebranie jej, by zdążyć przed pojawieniem się klientów. Mecenas już, już miał krzyknąć na mnie z pretensją, kiedy zdał sobie sprawę, że tym razem wypadek to wina jego nieuwagi. Z opresji wybawił go Wtorek, który właśnie wszedł do hallu, tym razem elegancko ubrany i pachnący dobrą wodą kolońską.
- Witaj, przyjacielu! – zawołał od progu i podszedł szybko do mecenasa. – I cóż zdecydowałeś w naszej sprawie?
Karwat spojrzał na Anatola.
- W jakiej…? – zapytał ten zaskoczony. Przestałam na chwilę zbierać wodę, aby lepiej widzieć gościa i słyszeć rozmowę.
- Zapewne chodzi o pannę Florę – wymsknęło mi się w ferworze porządkowania podłogi.
- Otóż to, szanowna pani, otóż to – przytaknął skwapliwie Wtorek. – Ale skąd panna orientuje się w temacie? Przecież to miała być sprawa całkowicie poufna! – dodał zaskoczony.
- Och, proszę się nie martwić, w tej kancelarii poufność to najważniejsza zasada – zaśmiałam się korzystając z tego, że Karwat stał chwilowo oniemiały. – A zaraz za nią jest inna, mówiąca o tym, że sprawy osobiste mecenasa zawsze mają pierwszeństwo i obowiązkowo dotyczą płci pięknej. I mam tu na myśli pewną określoną damę.
Obaj panowie spojrzeli na siebie i znów na mnie, więc dodałam jeszcze swoje trzy grosze.
- Panna Flora z pewnością będzie szczęśliwa u boku mecenasa Karwata, bez dwóch zdań!
W tym momencie zarówno Jerzy, jak i Anatol, chwycili się za serca i spojrzeli na siebie zmrużonymi oczyma.
- Ach, więc to tak! Ja do ciebie przybywam z błaganiem o pomoc, a ty taki numer wywijasz mi za plecami! – krzyknął Wtorek, nie zwracając uwagi na to, że wciąż stoją na korytarzu.
- Nie wiem o czym mówisz, przyjacielu, ani nie mam pojęcia, o co chodzi tej kobiecie! – Karwat był zdecydowany bronić się do upadłego. Krzyki zwabiły na korytarz również radcę Mączyńskiego, który wychylił głowę ze swojego gabinetu, by zaspokoić ciekawość. Teraz podszedł szybko do rozmówców.
- Panowie, czy moglibyśmy, ewentualnie, przenieść tę gorącą dyskusję do mojego gabinetu? Sądzę, że nie jest to najlepsza reklama dla naszej kancelarii.
Po tych słowach zaczął zdecydowanie przemieszczać się w kierunku drzwi i delikatnie kierować w ich stronę również obu panów.
- Panią również zapraszam, panno Irmino – rzekł do mnie, więc szybko zamknęłam swój pokoik i podążyłam za nimi. Zauważyłam, że decyzja ta srodze rozczarowała sekretarkę, która – uwięziona przy biureczku w hallu – miała pewnie nadzieję na ciekawą rozrywkę.
- Skoro przenieśliśmy się już w bardziej odpowiednie miejsce, chętnie wysłucham, co wprawiło panów w tak bojowy nastrój – powiedział radca siadając za swoim biurkiem. Ja oraz Karwat i Wtorek zajęliśmy miejsca z jego drugiej strony, w wygodnych fotelach dla klientów.
- Pamiętam pana Anatola, który kilka dni temu jakimś nieznanym mi sposobem przenocował w gabinecie mecenasa – ciągnął Mączyński uważnie przyglądając się mężczyznom. – Przypominam sobie również rozmowę, jaką panowie wtedy odbyli.
- Tak! – nie wytrzymałam. – Ja również słyszałam. Chodziło o pannę Florę i mecenasa.
- Ależ skąd! Broń Boże! – zawołał oburzony Wtorek. – Chodziło, owszem, o pannę Florę, ale drugim obiektem w tym temacie jestem JA!
Zmarszczyłam brwi i nic nie rozumiejąc spojrzałam najpierw na Wtorka, a następnie na mecenasa Karwata i radcę Mączyńskiego.
- Może panowie nam to jakoś wyjaśnią, jeśli, rzecz jasna, przestaną się na siebie boczyć. Bo zdaje się, że coś nam umknęło z tej rozmowy… - staruszek podrapał się po głowie zafrasowany.
- No, nie da się ukryć – przytaknął mecenas, domyśliwszy się wreszcie, jak to się stało, że jego kolega i panna sprzątająca poznali ich sekret. – W końcu drzwi do mojego gabinetu są dość grube i słabo przenikają przez nie różne dźwięki…
Po tym kąśliwym komentarzu spłonęłam rumieńcem, a radca chrząknął zawstydzony.
- Wszystko to było podyktowane naszą troską o… - zaczął niepewnie tłumaczyć staruszek.
- Dobrze już, dobrze, rozumiem i wybaczam – wspaniałomyślnie zdecydował mecenas. – W takim razie wyjaśnijmy wreszcie te tajemnice. Anatolu, zaczniesz?
Wtorek poprawił się w fotelu i odetchnął głębiej zbierając się do przedstawienia sytuacji.
- W miniony weekend zebrałem się w końcu na odwagę, by poprosić o rękę moją miłość – mówiąc błądził wzrokiem po drobiazgach leżących na biurku radcy. – Nie trudno się domyślić, że panią mego serca jest Flora, prawda? Szkoda tylko, że ona nie postrzega mnie w ten sposób. Jestem dobrym kompanem do zabawy, ale kiedy uklęknąłem przed nią o północy na samym środku parkietu i poprosiłem o rękę, trzasnęła mnie w twarz i uciekła, nie kryjąc wściekłości. Schlałem się zatem koncertowo, na smutno, oczywiście, i przyjechałem do Jurka, prosić o to, by wstawił się za mną u Flory. Przekonałem nocnego stróża, żeby mnie wpuścił do środka i zasnąłem na kanapie, gdzie rano znalazła mnie panna Irmina…
W gabinecie zapadła cisza. Wszyscy przetrawiali usłyszaną przed chwilą opowieść. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś mógł zakochać się we… Florze?
- No dobrze, w takim razie o czym panowie rozmawiali w poniedziałek? – zapytał radca. – Nie trzymajcie nas dłużej w niewiedzy. Co z tym wszystkim ma wspólnego mój młodszy kolega? – starszy pan nie przyznawał się wprawdzie głośno, ale jednak obawiał się mogących nastąpić zmian, których efektem mogłaby być jego… emerytura!
- Nasza rozmowa dotyczyła tego, o czym Anatol marzy, a czego ja nie chciałem mu pomóc osiągnąć… - westchnął zniecierpliwiony już trochę Karwat. – Przyjechał, by prosić mnie o wstawienie się u Flory za nim. Problem w tym, że kiedy próbowałem o tym z nią porozmawiać, zrozumiała, że to JA proszę ją o rękę i… no sami rozumiecie, trochę się zdenerwowała, gdy wyjaśniłem jej tę pomyłkę.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu na samą myśl o wściekłej Florze i chwili, kiedy dotarło do niej, jak bardzo się pomyliła i jej marzenia się nie ziszczą, ponieważ przystojniak, na którego zagięła parol, wcale nie jest nią zainteresowany.
- Efekt jest taki – Wtorek oparł się wygodniej w fotelu i skrzyżował nogi przed sobą – że Flora jest obrażona i na mnie, i na Jurka, przez co nie możemy z nią porozmawiać.
- Ale po co z nią rozmawiać, skoro już dała panom dobitnie do zrozumienia, że jest zainteresowana wyłącznie tym, który z kolei nie zamierza o nią zabiegać? – zapytał zdumiony radca.
- Bo wciąż liczę na to, że jednak zmieni zdanie… - odpowiedział zasępiony Wtorek.
- Obawiam się, że jesteś pan dla niej jak zapomniana melodia, panie Wtorek – pokiwał głową Mączyński i podniósł się zza biurka. – Może poproszę pannę Jadzię, aby zrobiła nam herbaty.
Usiadłam głębiej w wygodnym fotelu i zamyśliłam się nad całą tą sytuacją. To niby zabawne, ale jednak dla kogoś takiego, jak Anatol, to dramat i złamane serce. I wcale nie ma znaczenia, że Flora tak naprawdę nie zasłużyła na związek z prawdziwego zdarzenia, ponieważ nie będzie umiała go docenić. Do gabinetu wrócił radca, a za nim sekretarka z tacą z filiżankami i dzbankiem z gorącą herbatą.
- Proszę postawić tutaj, panno Jadziu. Bardzo dziękujemy.
- Żaden problem, panie radco. Proszę wołać, gdybym jeszcze była potrzebna – kobieta uśmiechnęła się i wróciła do swojego biurka.
Przed chwilę obserwowałam, jak Mączyński z namaszczeniem rozstawia filiżanki i zerwałam się, by wlać do nich parujący płyn z ozdobnego dzbanka.
- I jak powinienem teraz zachować się względem Flory? – zapytał stropiony Wtorek. – Nie zamierzam dać za wygraną, ale jednak byłbym wdzięczny za podpowiedź. Może ona tylko udaje taką niedostępną?
- Od miłości nikt się nie wykręci, przyjdzie sama, mimo twojej chęci. Trafi celną strzałą. Patrzysz, już się stało, jak szalona zakochałaś się… - zanucił cicho Karwat.
Spojrzałam na niego zdumiona. Nie przyszłoby mi do głowy, że ten nieprzyjemny człowiek zna takie szlagiery i do tego jeszcze potrafi tak pięknie śpiewać.
- Pozory czasem mylą, drodzy państwo – dorzucił radca, zerkając to na Karwata, to na mnie.
Nie wiedziałam zupełnie co odpowiedzieć, a mecenas spojrzał na Mączyńskiego zaciekawiony.
- A czego dotyczy ten komentarz, panie kolego? – zapytał nachylając się ku radcy.
- Ach Jerzy, to takie przemyślenia doświadczonego człowieka – westchnął radca przymykając na chwilę oczy. – W każdym razie, panie Anatolu, radzę nie odpuszczać, jeśli naprawdę kocha pan tę kobietę.
- Tak pan sądzi? - Wtorek wyprostował się w fotelu i skinął głową z nadzieją.
- Oczywiście, każda kobieta jest warta tego, by o nią zabiegać – odpowiedział Mączyński i posłał mi ciepły uśmiech. Od dnia, w którym trafiłam do niego po tragicznej śmierci moich rodziców, był dla mnie jak ojciec.
- Chyba nie zalicza pan do tej grupy również kobiet z klasy niższej! – zawołał oburzony Karwat.
- A dlaczego nie? – zapytał radca z uwagą obserwując młodszego kolegę. – Skąd pewność, że kobiety z klasy niższej niż nasza nie są dobre i kochające?
- Tego nie powiedziałem… - zaczął się plątać Karwat.
Z zainteresowaniem słuchałam ich rozmowy, ponieważ byłam ciekawa ostatecznego zdania mecenasa w tym temacie. W końcu znajdowałam się w nietypowej sytuacji. Jeszcze niedawno, bo niecały rok temu, należałam do tej samej klasy, co siedzący obok mnie mężczyźni. Katastrofa kolejowa w Poznaniu zmieniła wszystko. Moi rodzice jechali tym pociągiem i znaleźli się wśród ośmiu ofiar śmiertelnych. W jednej chwili, krótko przed świętami Bożego Narodzenia, zostałam na świecie sama, a cały nasz majątek przejęli dalecy krewni mojego ojca, dla których ja nie byłam już rodziną. Zostałam z niczym i nikt nie chciał mi pomóc. Dopiero radca Mączyński, do którego trafiłam dzięki księdzu z mojej parafii, zdecydował się przyjąć mnie do pracy. Mogłam wynająć pokój niedaleko kancelarii i rozpocząć życie na własny rachunek. O wszystkim wiedzą tylko dwie osoby, radca i moja przyjaciółka Helenka. Może więc czas dopuścić do tej tajemnicy innych? To bardzo trudna decyzja i nie wiem, czy szybko zdecyduję się na wyjawienie wszystkiego komuś jeszcze…
***
Irma z trudem otworzyła jedno oko i zastanowiła się, co za dźwięk wwierca jej się bezpardonowo w czaszkę. Budzik. Przez chwilę leżała bez ruchu, usiłując połapać się, gdzie się znajduje i która jest godzina. Odetchnęła głęboko, przeciągnęła się powoli i przetarła twarz dłonią. Rzut oka na zegarek utwierdził ją w przekonaniu, że niestety jest to pora, o której powinna zwlec się z łóżka. Zanim odrzuciła kołdrę, jej dłoń natrafiła na skórzaną okładkę. Ostrożnie podniosła znaleziony dzień wcześniej w bibliotece zeszyt i przyjrzała mu się dokładnie po raz kolejny. Miała sobie podzielić lekturę na kilka wieczorów, ale tak wciągnęła ją historia Irminy, że nie była w stanie odłożyć zapisków. Efektem była zarwana noc, ale kobieta uznała, że było warto. Wprawdzie wpisy urywały się w ciekawym momencie, ale zapis poczyniony na ostatniej stronie wprawił kobietę w osłupienie. Jeszcze bardziej zaś zszokowało ją niewielkie zdjęcie, które wypadło zza okładki. Było tak głęboko wciśnięte za ozdobne skrzydełko, że wcześniej go nie zauważyła. Wydawało jej się znajome… Na samym dole ostatniej strony zeszytu widniał podpis właścicielki. Irmina. Irmina Karwat. Ze zdjęciem w jednej dłoni i zeszytem w drugiej bibliotekarka wyskoczyła z łóżka i stanęła przed sporych rozmiarów biblioteczką. Z jednej z półek wyciągnęła lekko podniszczony rodzinny album ze zdjęciami, spadek po babci Helenie i dziadku Władysławie. Przerzuciła kilka kartek i zatrzymała się na fotografiach sprzed wojny. Znalezione w notesie zdjęcie położyła przy bliźniaczym portreciku uśmiechniętej pary młodych ludzi. Pod spodem widniał opis: „Moja przyjaciółka Irminka j jej ukochany, Jerzyk. A.D. 1936”.
- Od miłości nikt się nie wykręci, przyjdzie sama, mimo twojej chęci… - zanuciła pod nosem bibliotekarka w drodze do łazienki.
Wspaniłe opowiadanie👏👏👏❤
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :)
Usuń56 year old Financial Analyst Hamilton Marquis, hailing from Chatsworth enjoys watching movies like Cold Turkey and Woodworking. Took a trip to Greater Accra and drives a Town & Country. dlaczego nie sprobowac tego
OdpowiedzUsuń