V MIEJSCE
Dodek na tropie, czyli detektyw zgodnie z wolą
„Dodek
Czwartek - prywatny detektyw“
.
Taki
oto napis zapisany całkiem zgrabnymi literami na niewielkiej
wizytówce, którą to potem umieszczono na drzwiach mieszkania, w
którym rozpoczyna się nasza historia bardzo zaabsorbował pewną
młodą damę. Dama owa była bardzo uroczą blondynką w wieku około
tak dwudziestu lat z niebieskimi oczami i niewielkim noskiem, który
potrafiła wszakże marszczyć, kiedy tylko coś ją zdenerwowało.
Zwykle jednak, jako osoba z natury spokojna daleka była od
złoszczenia się, gdy jednak popadała w złość, wówczas ów
zgrabny nosek, będący tak wielką jej chlubą marszczył się
okrutnie i tracił dużą część swego uroku, przynajmniej w oczach
ludzi, którzy ją zdenerwowali.
-
Adelo, trzymaj się - powiedziała sama do siebie - Jeżeli chcesz
uzyskać całkowitą pewność, to musisz to zrobić.
Po
tych słowach zadzwoniła dzwonkiem do drzwi i dla pewności jeszcze
zapukała. Przez chwilę jednak nic się nie wydarzyło, a już na
pewno nie otwarcie drzwi, czego kobieta się spodziewała, więc ze
złością zadzwoniła jeszcze raz i jeszcze raz zapukała. Tym razem
zza drzwi usłyszała męski głos posiadający w sobie wyraźnie
wielką niechęć do wypełnienia swego obowiązku, jakim było
wpuszczenie gościa. Wreszcie
jednak drzwi się otworzyły i stanął w nich jakiś młokos z dość
tępym wyrazem twarzy, z trudem silącym się na stworzenie choćby
pozorów inteligencji i powagi. Był gładko ogolony, bez
najmniejszych śladów zarostu, a włosy miał zaczesane i ostrzyżone
tak wysoko, że ani jeden kosmyk nie opadał mu na czoło. Adela
pomyślała sobie, że wyraźnie ów człowiek próbuje za sprawą
takiego uczesania wyglądać jak pan z prawdziwego zdarzenia, ale
wyraz jego twarzy uniemożliwiał to całkowicie i czynił jego osobę
bardziej podobną do szewskiego terminatora czy też kogoś w tym
rodzaju zamiast pomocnika szanowanego w całym mieście detektywa.
-
Pani wielmożna czego sobie życzy, pardones-moi? - zapytał,
wyraźnie kalecząc przy tym język francuski.
-
Ja do pana Czwartka - odpowiedziała Adela z dumą i powagą w głosie
- Czy zastałam go może?
-
Istotnie, zastała go pani szanowna. Jest właśnie w swoim gabinecie
i ma właśnie godziny przyjmowania klientów, a zatem z pewnością
panią przyjmnie. Pani raczy wejść.
Pani
raczyła wejść i już po chwili znalazła się w mieszkaniu
słynnego detektywa Dodka Czwartka, które to mieszkanie wyglądało
całkiem schludnie i składało się z pięciu pokoi, to jest
przedpokoju (w którym pan pomocnik zawsze siedział i czekał, aby
wpuścić klientów), małej łazienki, sypialni pomocnika,
niewielkiego saloniku oraz gabinetu (będącego też zarazem
sypialnią pana Czwartka). Każdy z pokoi był urządzony skromnie,
acz schludnie, a do tego w każdym panował porządek i to wzorowy,
gdyż pan Czwartek uważał, że porządek to jest podstawowa cecha
mieszkania każdego porządnego detektywa.
-
Pani raczy zaczekać, pryncypał zostanie niezwłocznie poinformowany
o pani przybyciu - powiedział pomocnik i wszedł do gabinetu.
Korzystając
z nieobecności młodzieńca Adela rzuciła okiem na fotel, na którym
leżała już trochę zużyta (sądząc po stanie okładki) książka.
Dostrzegła po tytule na niej widniejącym, iż jest to powieść
Aleksandra Dumasa ojca. Uśmiechnęła się wówczas lekko i
pomyślała, że choć nie jest detektywem, to odkryła oto powód,
dla którego pomocnik pana Czwartka tak się zachowywał, jakby
chciał ukazać się w jej oczach jako człowiek z klasą. Niestety,
wszelkie jego próby w tej materii zdały się na nic, choć należała
mu się pochwała już za samo to, że w ogóle próbował.
Tymczasem
pan pomocnik wszedł do gabinetu swojego pryncypała, który właśnie
stał przy swoim biurku, trzymając w dłoni słuchawkę telefonu i
prowadził przez niego rozmowę.
-
Tak, oczywiście, szanowna pani. Przez grzeczność nie będę
zaprzeczał, zadanie swoje wykonałem należycie, ale to przecież
nic nadzwyczajnego. Ostatecznie przecież jestem dziedzicznie
obciążony talentem detektywistycznym. Z dziada-pradziada. Więc to
wiadomym jest, że musiałem sobie poradzić. Dziękuję jeszcze raz
z całego serca szanownej pani i życzę miłego dnia.
Po
tych słowach detektyw odłożył słuchawkę i skierował swoją
twarz trzydziestolatka z gładzko ogoloną twarzą i elegancko
uczesanymi włosami, które były efektem dość długiej praktyki w
zawodzie fryzjerskim, jaki to zawód wykonywał pan Czwartek zanim
ostatecznie jego zakład fryzjerski upadł, a on sam objął posadę
detektywa uważając, że dość przeczytał powieści o Sherlocku
Holmesie, aby dać sobie rady jako następca owego wielkiego
śledczego.
-
Cóż tam nowego, Józiek? - zapytał po chwili.
-
Panie szefie, przyszła klientka - odpowiedział Józiek.
Detektyw
z wielką radością spojrzał na swego pomocnika i powiedział:
-
Klientka? Doskonale! A zatem przyprowadź ją tutaj!
-
Przyprowadzić? - zdziwił się Józiek - A czyż sama nie może
wejść do gabinetu, pardonez-mois?
Dodek
Czwartek zmierzył pomocnika ironicznym wzrokiem i powiedział:
-
Józiek, skaranie Boskie czasami z tobą. Ja ciebie próbuję
stworzyć różą,
a ty ciągle chwastem mi wyrastasz. Pomocnik detektywa zawsze
przyprowadza klientkę do swojego pracodawcy, tak było i będzie, a
więc idź i przyprowadź ją.
-
Dobrze, panie szefie - przerwał ten wywód Józiek, wyraźnie bardzo
niezadowolony z faktu, że owo zadanie musi wykonać - Ale ja już
właściwie sam nie wiem, kim jestem. Czy ja jestem pan pomocnik, czy
też odźwierny, czy też może ktoś jeszcze inny. Ale dobrze, już
idę ją tu przyprowadzić. Tylko chcę powiedzieć, że do takich
prac to ja przywykły nie jestem. Bo ja przecie hrabiowskie dziecko
jestem, tylko mnie Cyganie porwali, kiedy byłem jeszcze w kołysce i
teraz to rodzina z pewnością mnie szuka.
-
Dobrze, już dobrze - zachichotał Dodek Czwartek, który słyszał
ten wywód już wiele razy i był nim bardzo ubawiony za każdym
razem, gdy tylko go słyszał - Ale zanim cię twoi rodzice odnajdą,
to ty zdążysz jeszcze drzwi otworzyć i wprowadzić tutaj klientkę.
Dlatego idź już, Józiek.
Pomocnik
zdecydowanie daleki był od okazania radości z tego powodu, ale
polecenie swojego pana szefa wykonał i wyszedł z gabinetu,
skierował swoje kroki ku poczekalni i rzekł bardzo dostojnym
głosem:
-
Pan Czwartek prosi! Voila, madame!
-
Jestem panną - rzekła Adela, bardzo ubawiona tonem, w jakim
wypowiedział swoje słowa Józiek.
-
Pardon, a więc mademoiselle! - poprawił się szybko Józiek -
Proszę za mną. Voila!
Adela
uśmiechając się od ucha do ucha powoli poszła za pomocnikiem i
wraz z nim wkroczyła do gabinetu detektywa.
-
Czy mam przyjemność mówić z panem Czwartkiem? - zapytała po
krótkiej chwili, z uwagą przyglądając się detektywowi.
Trzeba
przyznać, że była zaskoczona, gdyż nie w taki sposób wyobrażała
sobie detektywa słynnego na całą Warszawę. Spodziewała się
raczej wysokiego mężczyzny w średnim wieku, ubranego w szary
płaszcz i czapkę w kratę i z fajką w ustach, czyli raczej kogoś
w rodzaju Basila Rathbone’a, którego miała niedawno okazję
zobaczyć na ekranie w filmie „Pies Baskerville’ów“. Tutaj zaś
ujrzała człowieka o raczej przeciętnej aparycji, który wyglądał
raczej dość przeciętnie, ale zdecydowanie nie dostojnie, a wszakże
dostojność była w jej oczach zawsze cechą prawdziwych detektywów.
Uznała jednak, że pozory często bywają mylące i nawet róża
potrafi często wyglądać niepozornie, a mimo to pokazuje swoją
siłę raniąc kolcem aż do krwi osobę trzymającą ją w palcach.
Zatem więc postanowiła nie przejmować się dosyć niepozorną
aparycją swego rozmówcy i przeszła do sedna sprawy.
-
Jestem do usług - powiedział Dodek Czwartek, odpowiadając tym
samym na zadane przez kobietę pytanie i dodał: - W czym mogę pani
służyć?
-
Przede wszystkim dyskrecją, gdyż bardzo mi na niej zależy -
odparła Adela.
Czwartek
przybrał minę ukazującą, że doskonale wszystko rozumie i rzekł:
-
Proszę się nie bać! W sprawach klientów zawsze jestem dyskretny.
To jest poniekąd moja cecha dziedziczna. Dziadek był dyskretny,
wujek był dyskretny, ojciec, tatuś, mamusia i et cetera, wszyscy
potrafili być bardzo dyskretni. Można zatem powiedzieć, że jestem
wręcz dziedzicznie obciążony dyskrecją.
Adela
uśmiechnęła się zadowolona i jednocześnie ubawioną tą
odpowiedzią, po czym powiedziała:
-
Bardzo mnie to cieszy, panie Piątek.
-
Czwartek, proszę pani - poprawił ją detektyw, bardzo zresztą
czuły na punkcie swojego nazwiska - Dodek Czwartek jestem.
-
Bardzo pana przepraszam, panie Czwartek - poprawiła się kobieta -
To z powodu tych wszystkich obaw, jakie mnie ostatnio dręczą.
-
Na obawy najlepsze jest krzesło, a jeszcze lepsze krzesło u
detektywa - rzekł wesoło Czwartek i wskazał ręką na ów wyżej
wzmiankowany mebel, stojący tuż przed jego biurkiem.
Adela
z ulgą i bardzo zadowolona usiadła na krześle i nerwowo miętoląc
w swojej dłoni rękawiczki powiedziała:
-
Chodzi o mojego narzeczonego, proszę pana.
-
Domyślałem się tego - powiedział przyjaźnie detektyw - Bo cóż
by innego mogło tu sprowadzić tak uroczą i zacną osobę, jaką
jest pani szanowna, droga pani... Pani...
-
Adelo - dopowiedziała młoda kobieta.
-
Droga pani Adelo - rzekł Czwartek, wciąż się przy tym uśmiechając
- Widać od razu po pani twarzy, iż posiada pani problem natury
sercowej połączony z istotą męską, która w jakiś sposób panią
zawiodła.
-
Sęk w tym, że jeszcze nie wiem, czy zawiodła...
-
Ach, naturalnie! To przecież zupełnie zrozumiałe! Gdyby ta istota
męska zawiodła, to przecież wizyta tutaj mijałaby się z celem!
Pani chce uzyskać więc w tej sprawie pewność, czy rzeczywiście
doszło tutaj do zawody!
-
Pan jest doprawdy niesamowity - powiedziała z nieudawanym zachwytem
Adela - Widzę więc, że przyszłam pod właściwy adres.
-
Pod jak najwłaściwszy - uśmiechnął się Czwartek - A więc co ma
pani do zarzucenia swojemu narzeczonemu?
-
Podejrzewam, iż mnie zdradza - odpowiedziała Adela.
Detektyw
był oburzony tymi słowami.
-
Zdradza panią?! Panią?! Taką różę
wyrosłą pośród polnych kwiatów?! To chyba jest niemożliwe.
Byłby chyba głupcem, gdyby tak postąpił!
-
A jednak tak postępuje. To znaczy chyba.
-
Chyba? To znaczy, że nie jest pani pewna?
-
Właśnie dlatego tutaj przyszłam, aby tę pewność uzyskać -
rzekła Adela.
-
Oczywiście! Ależ głupiec ze mnie - zachichotał Czwartek - Wszakże
po to tutaj jestem, aby rozwiać pani wątpliwości. A zatem,
dlaczego podejrzewa pani swojego narzeczonego o tak poważną
przewinę?
-
Ostatnio mój drogi Edmund zaczął zachowywać się bardzo dziwnie -
przeszła do wyjaśnień Adela - Stał się dziwnie skryty, lekko
podenerwowany, a wszystko zaczęło się od tego, że jakiś miesiąc
temu dostał list o tajemniczej treści.
-
Dlaczego tajemniczej?
-
Ponieważ nigdy jej nie odkryłam.
-
Dlaczegóż to?
-
Ponieważ Edmund spalił list zaraz po jego przeczytaniu.
Czwartek
z coraz większym zainteresowaniem zaczął słuchać słów swojej
klientki.
-
A więc spalił list zaraz po tym, jak skończył go czytać?
-
Dokładnie tak - potwierdziła Adela - Wrzucił go do kominka i
spalił. A kiedy go zapytałam, co było w tym liście, to zaczął
się tłumaczyć, że jakieś bzdury niewarte tego, aby się nimi
interesować.
-
I pani mu nie uwierzyła?
-
Początkowo chyba nawet uwierzyłam, ale kiedy zaczął znikać na
całe dnie i czasami także wieczory, a prócz tego jeszcze stał się
bardzo podenerwowany, to już wiedziałam, że coś jest nie tak i
postanowiłam się tego dowiedzieć. Dlatego też przychodzę do pana
w tej sprawie.
Detektyw
pokiwał lekko głową i rzekł:
-
Pojmuję pani obawy i podejrzenia, ale skąd przypuszczenie, że w
grę wchodzi jeszcze jakaś damska istota?
-
Ponieważ wczoraj usłyszałam, jak mój narzeczony rozmawia przez
telefon i zwraca się do tej osoby „kochanie“ oraz „słońce“.
To chyba mówi samo za siebie, czyż nie?
-
Niekoniecznie, droga pani - odparł Czwartek - Ja do Józia często
zwracam się w sposób pieszczotliwy i czasami mówię do niego
„słońce“, a wszak Józiek kobietą nie jest.
-
Ale chyba „kochanie“ już pan do niego nie mówi, prawda? -
spytała Adela.
Detektyw
zmieszał się lekko i odparł:
-
Nie. Faktycznie, w taki sposób ja do niego nie mówię i wątpliwym
jest to, aby i pani narzeczony tak się zwracał do jakiegokolwiek
mężczyzny.
-
Sam więc pan widzi, panie Piątek...
-
Czwartek, proszę szanownej pani.
-
Przepraszam, panie Czwartek. Sam więc pan widzi, panie Czwartek, że
mój Edmund musi potajemnie spotykać się z jakąś kobietą.
-
Istotnie, z całą pewnością musi to robić.
-
Ale przecież wcale to nie musi być jego kochanka.
-
Faktycznie, wcale to nie muszą to być dzieje
grzechu,
a jedynie coś, co da się w bardzo prosty i niewinny sposób
wytłumaczyć.
-
Dokładnie! - zawołała Adela z wyraźną radością w głosie - Być
może to tylko zwykłe nieporozumienie, a ja się niepotrzebnie
przejmuję.
-
Tak też może być - potwierdził detektyw - I dlatego też przyszła
z tym pani do mnie, abym potwierdził lub zaprzeczył pani
podejrzeniom, prawda?
-
Geniusz! Jak Boga kocham, pan jest doprawdy genialny - młoda kobieta
nie ukrywała swojego zachwytu ze słów detektywa - Widać, że
posiada pan prawdziwy talent śledczy.
-
Jestem nim wręcz dziedzicznie obciążony - powiedział wesoło
Dodek Czwartek - I z prawdziwą radością przyjmuję pani zlecenie
wierząc, że już wkrótce wszystkie pani obawy okażą się
nieprawdziwe, a pani już nie będzie szlochać z obawy o zdradę
ukochanego, gdyż jedyne łzy, jakie pani z siebie wyleje, to będą
łzy radości i powodzenia, a pani sama dojdzie przez
łzy do szczęścia.
-
Oby tak było i oby miał pan rację - powiedziała Adela - Bardzo
mnie cieszy pana entuzjazm w tej sprawie. Wierzę, że to wszystko
okaże się być tylko jednym oraz wielkim nieporozumieniem.
-
Szczerze tego pani życzę, droga pani.
-
Ja sobie także tego życzę ale gdyby tak się okazało, że jest
inaczej, to wówczas zerwę z nim wszelkie kontakty.
-
Ale póki co chyba jeszcze pani tego nie zrobi, prawda?
-
Póki co jeszcze nie, ale muszę uzyskać pewność, co do tego, co
się dzieje z Edmundem i czy aby nie oszukuje mnie.
-
Może być pani pewna tego, że dokonam wszystkiego, co tylko w mojej
mocy, aby tylko odkryć prawdę w tej sprawie, a kiedy będę już
wszystko wiedział, wtedy natychmiast panią o tym zawiadomię.
-
Bardzo panu dziękuję, panie Piątek.
-
Czwartek, proszę szanownej pani.
-
Racja, przepraszam, panie Czwartek.
-
Ależ nic się nie stało. Błądzić przecież jest rzeczą ludzką.
A wracając do sedna, czy ma pani przy sobie zdjęcie swojego
narzeczonego?
-
Oczywiście - odpowiedziała Adela i powoli wyjęła z torebki
zdjęcie wyżej wspomnianej osoby i podała je detektywowi - To jest
właśnie on. Mój narzeczony.
Dodek
Czwartek z wielką uwagą przyjrzał się fotografii ukazującej
młodego mężczyznę o ciemnych włosach i jasnych oczach, władczym
nosie i lekkim wąsiku, który znajdował się tuż pod nim.
-
Bardzo poważnie wyglądający młody człowiek - powiedział
detektyw.
-
I szczerze mnie kochający, przynajmniej tak sądzę - rzekła Adela
- W każdym razie ja go bardzo kocham, ale jeśli nie kocha, to wolę
wiedzieć o tym przed ślubem niż po nim.
-
Bardzo słuszna decyzja! Lepiej zawsze wiedzieć takie rzeczy przed
aniżeli po - odparł na to detektyw tonem znawcy.
-
Dlatego proszę pana o pomoc - Adela z uwagą spojrzała na Czwartka
- Proszę go śledzić i dowiedzieć się, czy spotyka się z jakąś
inną kobietą i czy ma z nią romans. Wszelkie koszta w tej sprawie
pokryję, proszę się nie martwić.
-
Słowo klientki gwarancją dla detektywa - powiedział detektyw z
uśmiechem na twarzy - A zatem, gdzie dzisiaj przebywa pani
narzeczony?
-
Pracuje w biurze mecenasa Rostalskiego, jest jego sekretarzem -
wyjaśniła Adela i spojrzała na zegarek - Za jakieś pół godziny
kończy pracę i wybiera się w jakieś ważnej sprawie na miasto.
Obawiam się, że może chcieć wtedy się spotkać z tamtą kobietą.
-
Będziemy go zatem śledzić i spróbujemy ustalić, co się dzieje i
dlaczego - zapewnił klientkę Czwartek.
-
Dziękuję panu bardzo. Wierzę, że pan mnie nie zawiedzie - rzekła
Adela uradowana i podała swoją dłoń detektywowi, który złożył
na niej pełen szacunku pocałunek.
-
Nie zawiodę. Skuteczność to jest moje drugie imię. Można wręcz
śmiało powiedzieć, że jestem dziedzicznie obciążony
skutecznością w swojej pracy. Z dziada-pradziada.
Adela
uśmiechnęła się zadowolona i powoli wyszła z mieszkania
detektywa.
-
Ach, cóż to za kobieta! - zawołał z zachwytem w głosie Dodek
Czwartek - Prawdziwa róża
pośród polnych kwiatów! I taką różę
jakiś chwast miałby zdradzać z innym chwastem? Już sama myśl o
tym jest przerażająca, a co dopiero, gdyby tak ktoś chciał
wprowadzić taką myśl w życie. Ale spokojnie, detektyw Dodek
Czwartek odkryje prawdę i z całą pewnością dowiedzie, że
podejrzeni tej różyczki
są bezpodstawne. Bo przecież pan Edmund byłby chyba ostatnim
głupcem, gdyby coś takiego zrobił, a sądząc po jego fizis
głupcem zdecydowanie nie jest. Zatem spodziewam się pozytywnych
rezultatów swojego śledztwa. Ale wszystko po kolei. Józiek!
Józiek!
Pomocnik
szybko wbiegł do gabinetu, trzymając w ręku wciąż jeszcze
otwartą książkę, z której to lektury został w tak brutalny (dla
siebie) sposób oderwany.
-
Słucham, panie szefie?
-
Czeka nas zadanie do wykonania, Józiek! Za jakieś dwadzieścia
minut musimy być pod gabinetem mecenasa Rostalskiego! Zakładaj więc
płaszcz i buty i ruszajmy w drogę!
Józiek
jęknął załamany, gdy usłyszał polecenie pryncypała.
-
Panie szefie, jak pragnę zakwitnąć! Przecież pan szef sam może
pójść! A jeśli przyjdzie dzisiaj jeszcze jakiś klient, a nikogo
tutaj nie będzie? Któż go wówczas umówi na kolejne spotkanie?
-
Dzisiaj nie przyjmuję żadnych nowych klientów, Józiek - odparł
detektyw, zakładając swój płaszcz i kapelusz - Dzisiaj
rozwiązujemy sprawę panny Adeli. Musimy obserwować jej
narzeczonego.
-
Ale czy pan szef sam nie może iść? - spytał Józiek - Ja w razie
czego czuwałbym tutaj, na naszym posterunku.
-
Zdążysz jeszcze czuwać w towarzystwie swojego przyjaciela Dantesa
- rzekł z lekką ironią w głosie Dodek Czwartek, zerkając na
trzymaną przez Jóźka książkę - A chwilowo jesteś mi potrzebny
na mieście. Ubieraj się więc i ruszajmy w drogę.
Pomocnik
z wielką niechęcią założył buty i płaszcz, nie przerywając
jednak swojego narzekania w tej sprawie.
-
Oczywiście, trzeba znowu iść i kogoś śledzić. Ja to wszystko
doskonale rozumiem, bo taka jest moja praca, ale zobaczy pan, panie
szefie, że to tylko chwilowe i wkrótce moja rodzina mnie odnajdzie,
a wtedy wszyscy się dowiedzą, iż ja jestem hrabiowskie dziecko i
tylko ci podli Cyganie mnie podmienili jeszcze w kołysce.
-
Zgoda, ale dopóki twoi hrabiowscy rodzice cię nie odnaleźli, to
będziesz wykonywać moje polecenia, a teraz polecam ci, abyś już
wyszedł z domu i wraz ze mną ruszył na trop - przerwał ten wywód
Czwartek.
Józio
z jeszcze większą niechęcią niż wcześniej wykonał polecenie
szefa i powoli wyszedł z mieszkania, a Czwartek zrobił to zaraz po
nim, zamykając przed odejściem drzwi na klucz.
***
Dodek
i Józiek czekali z mocno bijącymi w ich piersiach sercami przed
budynkiem, w którym znajdowała się kancelaria mecenasa
Rostalskiego i z uwagą obserwowali wszystkie osoby wchodzące i
wychodzące z tego miejsca. Spodziewali się wkrótce zobaczyć
pośród owych ludzi osobę, na którą tutaj czekali. Dla wszystkich
laików w sprawie bycia detektywem wyjaśnić tutaj musimy, że takie
czuwanie bynajmniej nie jest rzeczą prostą ani łatwą, gdyż jej
wykonanie wymaga prawdziwej precyzji i cierpliwości, a prócz tego
umiejętności wybrania właściwego punktu obserwacji, który jest
tu niezbędny do odpowiedniego obserwowania punktu przeznaczonego do
tejże czynności śledczej. Przydatną cechą jest tutaj także
posiadanie tak pożytecznej cechy jak podzielność uwagi, która
pozwala detektywowi o wiele lepiej skupić się na swojej pracy i
przy okazji także nie stracić całkowicie z oczu punktu obserwacji.
Dzięki podzielności uwagi prawdziwego śledczego nigdy nie
rozprasza, a on sam zawsze skupia się na swojej misji i wykonuje ją
prawidłowo. Ale do tego oczywiście trzeba posiadać prawdziwy
talent, a jeszcze lepiej - być dziedzicznie obciążonym owym
talentem. Dodek Czwartek zaś do takich ludzi należał i teraz miał
okazję tego dowieść i oczywiście zamierzał to zrobić. Z tego
też powodu obserwował drzwi do wejścia budynku z wielką uwagą, a
towarzyszący mu Józiek robił to samo, choć wykazywał przy tym
większą niecierpliwość niż jego pryncypał.
-
Panie szefie, długo to jeszcze potrwa? - zapytał z lekką złością
w głosie - Powinien już chyba dawno wyjść.
-
Powinien czy nie powinien, jaka to różnica? - odpowiedział
ironicznie Czwartek - To jest praca z gatunku tych, w której nigdy
się nie jest niczego pewnym. Dlatego trzeba zawsze być
przygotowanym na każdą sytuację i umieć odpowiednio się do
sytuacji dostosować.
-
Ach! Panu to tak łatwo mówić, panie szefie! - jęknął załamanym
głosem Józiek - Pan jest przecież dziedzicznie obciążony
talentem detektywistycznym.
-
Z dziada-pradziada - dodał wesoło Czwartek - Ale to przecież nie
znaczy, że nie możesz wytrwałością i ciężką pracą zdobyć
choć części takich umiejętności, jakie ja posiadam. Przecież
wszystko jeszcze przed tobą.
-
Czas pokaże, panie szefie. Czas pokaże.
Detektyw
uśmiechnął się lekko i nagle powiedział wesoło:
-
Koniec naszych oczekiwań, Józiek! Pan Edmund właśnie wyszedł.
Józiek
z wielką uwagą spojrzał w kierunku drzwi budynku, od którego to
na chwilę (w przeciwieństwie do swojego pryncypała) oderwał wzrok
i przyjrzał się młodemu mężczyźnie, który rzeczywiście
właśnie wychodził z budynku.
-
Jest pan pewien, że to on, panie szefie?
-
Z całą pewnością - odpowiedział mu Dodek Czwartek i wstał z
krzesła w kawiarni położonej tuż przed obserwowanym budynkiem -
Idziemy, przyjacielu!
Bardzo
zadowolony z tego, że wreszcie coś zaczyna się dziać Józiek
poszedł wraz ze swoim pryncypałem za panem Edmundem, którego to
osobę mieli obaj obserwować na polecenie swojej klientki.
Oczywiście szli za nim w odpowiedniej odległości, zachowując przy
tym wszelkie środki ostrożności oraz udając, że tylko
przypadkiem idą w tym samym kierunku, co młody mężczyzna. Jego
zaś kroki zawiodły do jednej z restauracji, do której wszedł i
gdy tylko się w niej znalazł, to zaraz usiadł przy stoliku i
zamówił posiłek dla dwóch osób oraz butelkę wina.
Restauracja
nie należała do zbyt wykwintnych, w których jadały prawdziwe
elity. Raczej była z tych drugorzędnych, w których stołowali się
ludzie średniozamożni, co oczywiście wydało się bardzo dziwne
naszemu detektywowi, który oczywiście już posiadał w tej sprawie
własną teorię.
-
To dość niezwykłe, że sekretarza najlepszego adwokata w mieście,
zarabiający z racji swego stanowiska raczej niemało stołuje się w
takim miejscu jak to - stwierdził po chwili Dodek Czwartek.
-
Być może zarabia ostatnio mniej - zasugerował Józiek.
-
Albo po prostu chce się tutaj z kimś spotkać potajemnie i w taki
sposób, aby nie zwrócić na siebie uwagi - odparł na to detektyw.
-
Ale jak możemy to sprawdzić? - zapytał Józiek.
-
To będzie bardzo proste - odpowiedział mu wesoło jego pryncypał -
Usiądziemy tam przy jednym ze stolików i będziemy obserwować.
-
Ach! Znowu obserwacja? - jęknął Józiek, który jako człowiek
czynu wolał bardziej ciekawsze zajęcia niż siedzenie i wpatrywanie
się w konkretną osobę - Jak pragnę zakwitnąć! Ja się tego
spodziewałem, panie szefie i dlatego wolałem zostać w domu. Po co
pan szef mnie tutaj zabrał? Przecież równie dobrze pan szef sam
mógł tu przyjść i obserwować.
-
Możliwe, ale zawsze co dwie głowy, to nie jedna - odparł Dodek
Czwartek - Chodź już, Józiek! Weźmiemy sobie stolik.
Kolejny
raz niechętnie młodzieniec poszedł za swoim pryncypałem i obaj
usiedli przy stoliku, po czym zamówili sobie coś do jedzenia i
odrobinę alkoholu do wypicia.
-
Józiek! Tylko pamiętaj, że ty masz słabą głowę. Żebyś ty mi
się nie upił - przestrzegł go lekko Dodek Czwartek.
-
Co pan, panie szefie? Ja przecież zawsze znam, jak pragnę zakwitnąć
- odpowiedział Józiek i nalał sobie trzeci już kieliszek wina.
Detektyw
nie miał jednak czasu go pilnować, ponieważ do restauracji weszła
właśnie jakaś czarnowłosa kobieta o brązowych oczach, będąca
mniej więcej w wieku Edmunda, który wyraźnie ucieszył się na jej
widok, gdyż wstał od stolika, lekko objął kobietę i delikatnie
ucałował ją w policzek.
-
A więc klientka miała rację - powiedział detektyw - Jej
narzeczony spotyka się z jakąś kobietą i to wyraźnie bardzo
ładną. Widzę tu jakieś wyraźne manewry
miłosne.
-
Nie możemy wyciągać pochopnych wniosków, panie szefie - rzekł
Józio, polewając sobie kolejny raz - Ostatecznie przecież jeszcze
nie wiemy wszystkiego, a póki wszystkiego nie wiemy, to nie możemy
wyciągać wniosków. Sam pan tak mówi.
-
Zgadza się - poparł go Czwartek - Szkoda, że siedzimy tak daleko.
Chętnie bym się dowiedział, o czym oni rozmiawają.
Nagle
jego wzrok się skupił na osobie kelnera i przywołał do jego głowy
pewną wizję.
-
Józiek, chyba mam pewien pomysł i nawet nie patrząc w kierunku
swego pomocnika dodał: - Zostań tutaj i nigdzie nie idź.
-
Dobrze, proszę pana szefa - odparł Józio lekko już zalany.
Gdyby
nasz detektyw nie był aż tak przyjęty swoim planem, to z całą
pewnością jego uwadze nie uszedłby ton, w jakim Józiek
wypowiedział te słowa, a wówczas zastanowiłby się dwa razy, czy
to rozsądne zostawiać go samego. Tak się jednak nie stało, a
Dodek Czwartek pognał szybko do starszego kelnera, zarządzającego
całym personelem i ponieważ był to jego przyjaciel, to obaj z
łatwością dogadali się co do planu, jaki posiadał detektyw.
Już
po kilku minutach Czwartek w stroju kelnera podszedł do stolika z
tacą, która zawierała kilka miejscowych przysmaków i gdy już był
blisko Edmunda i jego towarzyszki, to zatrzymał się i ostrożnie w
taki sposób, aby zauważono go jak najpóźniej i zaczął
nasłuchiwać.
-
To jest po prostu nie fair. Musisz jej w końcu to powiedzieć -
rzekła kobieta do swojego rozmówcy.
Ten
zaś lekko się zmieszał i odparł na to:
-
Nie jestem pewien, czy to aby najlepszy moment.
-
A kiedy twoim zdaniem będzie najlepszy? Jak już oboje będziecie po
ślubie?
Edmund
lekko się zmieszał i przez krótką chwilę nic nie mówił, a
potem rzekł:
-
Boję się tylko, że ona tego nie zrozumie. To przecież dość
dziwna sytuacja.
-
Wiem, że dziwna, ale spokojnie. Z pewnością Adela to zrozumie.
Musisz tylko jej bardziej zaufać. Ona zasługuje na to.
-
Tak, wiem - zgodził się z nią Edmund i wtem dostrzegł stojącego
w pobliżu stolika Dodka Czwartka i zapytał: - Słucham pana?
Detektyw
zły, że nie zdołał więcej usłyszeć, ukłonił się lekko
obojgu i powiedział:
-
Proszę, specjalność zakładu dwa razy.
To
mówiąc położył na stoliku talerze z miejscowym specjałem.
-
Nie zamawialiśmy - powiedziała zdumiona kobieta.
-
Pardon, to na koszt firmy - szybko pospieszył z odpowiedzią
Czwartek.
Chwilę
później, gdy już odchodził od stolika zauważył, jak Józiek
staje na krześle i pociągając z kieliszka kolejny łyk winą
zaczął głośno śpiewać:
Co
może być lepszego
Po
pracy, kolego?
Masz
słońce, las, przyrodę
I
swobodę! Tylko żyć!
Gdy
jeszcze jest prócz tego
Dziewczyna
jedyna,
Co
może być lepszego?
Nie
może lepiej byyyyyyć!
Ostatnie
słowo zaśpiewał w sposób tak fałszywy i tak przeciągając
zgłoskę „y“, że aż wszyscy ludzie obecni na sali zatkali
sobie uszy lub wykrzywili się w bolesnym grymasie. Zaraz też
podszedł do Jóźka jeden z kelnerów prosząc go grzecznie, aby
darował sobie takie występy i zachowywał się poprawnie, bo
inaczej zostanie stąd wyproszony. Józiek zareagował na te słowa z
ogromną dawką złości.
-
Mnie wyprosić?! Mnie stąd wyrzucić?! - zaczął krzyczeć ze
złością - A czy wy wiecie, kto ja jestem? Czy wy wiecie, kogo
chcecie wyrzucić? Do mnie się takim tonem nie mówi! Ja jestem
hrabiowskie dziecko, tylko mnie Cyganie podmienili jeszcze w kołysce!
Do mnie się mówi per „jaśnie panie“!
Ludzie
w restauracji, słysząc jego krzyki zaczęli naraz chichotać
złośliwie i pokpiwać z biednego pijanego młodzieńca!
-
Ależ oczywiście! Jaśnie pan zarozumielec!
-
Jaśnie pan wysoko postawione czoło!
-
Jaśnie
pan szofer!
-
Jaśnie pan wyrzucony stąd na zbitą twarz!
Józiek
bez trudu pojął, iż ludzie zaczęli z niego kpić i ze złości
odebrał jednemu z kelnerów ciasto i rzucił nim w twarz
największego żartownisia. Ten zaś, gdy tylko trafił go pocisk
zazgrzytał zębami ze złości i zawołał:
-
Ach tak?! A więc proszę!
Po
tych słowach zabrał ze swego stolika talerz z sałatką i
podbiegając do Jóźka wcisnął mu ów talerz prosto w twarz.
Oczywiście, jak można się było tego domyśleć, rozpoczęło to
regularną walkę i szarpaninę pomiędzy obydwoma panami. Dość
szybko cała sala stała się wręcz pobojowiskiem, gdy obaj
adwersarze szarpiąc się i bijąc odpychali się na boki i wpadali
na kelnerów próbujących realizujących złożone im zamówienia i
przewracali ich oraz to, co mieli na tacach. Prócz tego kilka razy
też upadali na stoliki, co tylko spotęgowało ogólną zawieruchę
i doprowadziło do wezwania policji.
-
Oj, Józiek! Józiek! - jęknął załamany Dodek Czwartek, który z
bezpiecznej dla siebie odległości obserwował całą tę walkę -
Dlaczego akurat dzisiaj odezwać się musiał w tobie duch
hrabiowskich przodków?
***
Policja
szybko przyjechała na miejsce i rozdzieliłą walczących oraz
spisała protokół z całego zajścia. Ponieważ żaden z adwersarzy
nie chciał stawać przed sądem za bójkę ani też właściciel
restauracji wolał nie fatygować swojej osoby do tego przybytku
sprawiedliwości, to całą sprawę załatwiono polubownie.
Właściciel zrobił kosztorys wszystkich doznanych szkód i każdy z
przeciwników zapłacił za pół dokonanych zniszczeń. Co prawda
biedny Józiek nie dysponował taką sumą, ale pryncypał zapłacił
za niego i w ten oto sposób sprawa została w bardzo właściwy i
spokojny sposób zakończona. Dodek Czwartek zaś zabrał swego
pomocnika do domu, solennie sobie przy tym obiecując, że więcej
nie spuści Jóźka z oka w miejscach publicznych.
Następnego
dnia zaś Dodek Czwartek udał się sam obserwować Edmunda,
pozostawiając Jóźka w domu. Uważał że tak będzie bezpieczniej,
a przy okazji też Józiek miał bardzo silnego kaca po wczorajszych
wydarzeniach i zdecydowanie nie nadawał się na jakiekolwiek
wyprawy, zwłaszcza tak poważne jak ta.
Ze
względu jednak na to, że wczorajszy incydent mógł zwrócić uwagę
Edmunda na bohatera nszej historii, ten postanowił tym razem
zastosować przebranie. Z powodu zaś swoich jakże nieprzeciętnych
talentów aktorskich Dodek Czwartek postanowił dowieść sam sobie,
jak dobrym jest śledczym, przebrał się za kobietę, co wbrew
pozorom wcale nie uchybiało jego godności detektywa. Wszak sam
Sherlock Holmes w jednej ze swoich przygód przebrał się za kobietę
i udawał ją bardzo skutecznie - tak bardzo, że pomogło mu to
podejść przestępcę. Skoro więc król detektyw mógłto robić
bez ujmy na honorze, to Dodek Czwartek także. A więc przebrał się
za kobietę i białej sukience, białym kapeluszu i blond peruce
zaczaił się przed biurem, w którym pracował Edmund i gdy tylko go
zobaczył, to zaraz zaczął za nim iść.
Tym
razem obiekt jego zainteresowania udał się na wrotki i to
bynajmniej nie sam, gdyż w budynku przeznaczonym do jazdy na
wrotkach towarzyszyła mu ta sama kobieta, co w restauracji i do tego
jeszcze z dziewczynką w wieku około ośmiu lat, z rudymi włosami
oraz zielonymi oczami. Edmund przywitał się z nimi bardzo czule i
zaraz zabrał je na wesołą jazdę. Dodek Czwartek wiedząc, że
jeśli chce się dowiedzieć czegoś więcej w tej sprawie musi być
bardzo blisko tej trójki, kupił bilet i założywszy wrotki zaczął
wesoło jeździć wzdłuż całego przeznaczonego do tej zabawy
parkietu. Co prawda jeszcze nigdy wcześniej nie jeździł na
wrotkach, ale za to jeździł na łyżwach, a to przecież były tak
podobne do siebie przedmioty, że każdy, kto opanował jazdę na
jednym z nich będzie potrafił poruszać się na drugim. Tak też
było w przypadku Dodka Czwartka. Bez żadnego trudu wykonywał on
piruety i różne figury łyżwiarskie podczas swojej jazdy, starając
się zachować właściwą odległość od Edmunda i towaszyszących
mu pań. Zdołał się zbliżyć na tyle blisko, aby usłyszeć, jak
owa tajemnicza kobieta pyta:
-
Czy rozmawiałeś już z Adelą?
-
Jeszcze nie - odpowiedział jej Edmund - Jakoś nie potrafię się na
to zdobyć.
Kobieta
spojrzała na niego z dezaprobatą i powiedziała:
-
Och, Edziu! Przecież bardzo dobrze wiesz, że tego się nie da
ukrywać bez końca. Kiedyś wreszcie będziesz musiał jej
powiedzieć prawdę i im szybciej to zrobisz, tym łatwiej Adela to
zrozumie.
Edmund
przytaknął jej delikatnym ruchem głowy, zaś jadąca pomiędzy nim
i kobietą dziewczynka spojrzała w jego kierunku i spytała:
-
Tato, pójdziemy dzisiaj na lody?
-
Tato? - spytał zdumiony Czwartek.
Takiego
obrotu spraw się nie spodziewał. Z powodu szoku, w jaki popadł z
powodu odkrycia tego faktu zapomniał o zachowaniu bezpiecznej
odległości i wpadł na śledzoną przez siebie trójkę, wywracając
się przy tym wraz z nimi.
-
Ojej! Nic się pani nie stało? - zapytała przejęta kobieta, gdy
już zdołała się podnieść i zobaczyć, co się święci.
-
Ależ skąd! To tylko lekki upadek - odpowiedział Czwartek,
doskonale imitując piskliwy głos kobiecy.
Edmund
pomógł rzekomej pani podnieść się z ziemi i otrzepał ją z
kurzu, podczas gdy kobieta powoli postawiła na nogi dziewczynkę.
-
Na pewno wszystko w porządku? - spytał po chwili Edmund detektywa.
-
Ależ tak, wszystko dobrze - odparł Dodek Czwartek.
Mężczyzna
tymczasem dostrzegł wreszcie jego twarz i zdumiał się bardzo. Już
bowiem widział tę twarz i to całkiem niedawno.
-
Czy my się przypadkiem nie znamy?
Detektyw
pojął, że jeśli chce uniknąć dekonspiracji, musi szybko
uciekać, dlatego też powiedział pierwsze, co mu przyszło do
głowy:
-
Przepraszać, ja cudzoziemka. Po polsku słabo mówić.
I
już po chwili uciekł, wykonując przy tym klasycznego pirueta.
-
Dziwne - powiedziała kobieta towarzysząca Edmundowi - Przed chwilą
jeszcze mówiła bardzo dobrze po polsku.
***
Dodek
Czwartek zyskał już pewność w sprawie podejrzeń swojej klientki,
choć jego odkrycie okazało się być jeszcze bardziej zatrważające
niż można się było tego spodziewać. Edmund bowiem nie tylko
okazał się zdradzać swoją narzeczoną (tę oto cudowną różę
pośród polnych kwiatów), ale jeszcze posiadał dziecko z ową
kobietą. To już po prostu przechodziło ludzkie pojęcie. Taka
zbrodnia wobec tak uroczej kobiety jak panna Adela? Jakim trzeba było
być łajdakiem, aby coś takiego zrobić? Ale spokojnie, ta
wspaniała i urocza dama zostanie pomszczona, gdyż jej rycerz
udowodni wiarołomność tego łotra Edka, a potem wyzwie go na
pojedynek i niechaj go piorun strzeli, jeśli nie ubije tego
wiarołomcy lub nie zginie próbując tego dokonać! Ale wszystko po
kolei!
Najpierw
zadzwonił do klientki i opowiedział jej o wszystkich swoich
odkryciach w sprawie jej narzeczonego. Ze względu na swoją
taktowność zrobił to jednak bardzo delikatnie i darował sobie
wszelkie swoje podejrzenia w tej sprawie, przekazując jedynie suche
fakty oraz dodając przy tym prośbę, aby panna Adela raczyła nie
wyciągać pochopnych wniosków i była bardzo ostrożna przy ocenie
całej sytuacji. Klientka zaś powiedziała, że chce iść zaraz do
swojego narzeczonego i po drodze wstąpi do detektywów prosząc ich
o to, aby zechcieli jej towarzyszyć podczas rozmowy z Edmundem,
podczas której wreszcie cała prawda wyjdzie na jaw. Dodek Czwartek
obiecał swoją obecność i po zakończeniu rozmowy kazał się
uszykować Jóźkowi do wyjścia. Na całe szczęście młodzieniecowi
zdążył już minąć kac i dzięki temu był wraz ze swoim
pryncypałem zdolny do wyjścia, gdy nadeszła na to pora.
Panna
Adela zjawiła się w ciągu pół godziny u detektywów, po czym
zabrała ich obu ze sobą i poszła do mieszkania swojego
narzeczonego, który był bardzo zdumiony jej obecnością, zwłaszcza
w towarzystwie dwóch mężczyzn.
-
Co się stało, że przyszłaś? - zapytał Edmund Adelę - I to
jeszcze z tymi panami?
-
Przyszłam, żeby poznać wreszcie prawdę - odpowiedziała mu Adela.
-
Jaką prawdę?
-
Nie udawaj. Dobrze wiem, że masz kochankę i potajemnie się z nią
spotykasz i macie razem dziecko. Jak długo chciałeś to przede mną
ukrywać?
Edmund
słysząc słowa o kochance chciał już parsknąć śmiechem, ale
gdy tylko usłyszał słowa o dziecku zaraz spoważniał, po czym
spojrzał na narzeczoną i spytał:
-
Skąd wiesz o mojej córce?
-
Od tych panów. To pan detektyw Piątek i jego pomocnik.
-
Czwartek, proszę łaskawej pani - poprawił ją Dodek Czwartek.
Edmund
przyjrzał mu się z uwagą i powiedział:
-
Znam pana! Pan był tym kelnerem w restauracji! I jeszcze tą damą
na wrotkach!
-
W rzeczy samej, to byłem ja - potwierdził detektyw.
-
A pan był w restauracji i rozpętał tę bijatykę! - dodał Edmund,
spoglądając na Jóźka.
-
O pardon! To nie ja ją rozpętałem, a brak dobrego wychowania ze
strony tamtego pana - odpowiedział Józiek.
-
Mniejsza o to - rzekł Edmund i spojrzał na narzeczoną - W sprawie
mojej córki bardzo głupio postąpiłem, że ci o niej nie
powiedziałem, ale mylisz się sądząc, że mam kochankę.
-
Doprawdy? Więc kim była ta kobieta? - spytała Adela.
-
To moja siostra.
Adela
parsknęła śmiechem i powiedziała:
-
Siostra? Nie potrafiłeś wymyśleć czegoś lepszego?
-
Kiedy to prawda! To jest moja siostra!
-
Mówiłeś, że twoja siostra jest za granicą i dlatego jeszcze jej
nie poznałam.
-
Bo była, ale niedawno wróciła i to razem z moją córką.
-
A skąd u ciebie córka?
-
Z poprzedniego małżeństwa.
-
Weź nie kłam! Przecież ty i twoja była żona nie macie dzieci!
-
Mieliśmy, choć nie wiedziałem o tym wcześniej. Moja żona
rozwiodła się ze mną bardzo prędko i nie powiedziała mi, że
spodziewa się mojego dziecka. Dopiero kilka miesięcy temu
dowiedziałem, że umarła i oboje mamy córkę. Sprawdziłem to
dokładnie i to jest prawda, Łucja jest moim dzieckiem. Sprowadziłem
ją więc tutaj i poprosiłem siostrę, która przyleciała razem z
nią, aby się nią zajęła do czasu, aż wyznam ci prawdę.
-
Ale jej nie wyznałeś. Okłamałeś mnie i teraz spodziewasz się,
że tak po prostu ci w to wszystko uwierzę?
Edmund
spojrzał swojej narzeczonej głęboko w oczy i powiedział:
-
To wszystko prawda. Przysięgam.
Adela
wpatrywała się w jego oczy z uwagą, jakby szukając w nich choćby
cień kłamstwa, a ponieważ go nie odnalazła, to przytuliła się
do niego mocno i powiedziała:
-
Och, Edziu! Wierzę ci! Wierzę, tylko proszę, już nigdy więcej
mnie nie okłamuj.
-
Nie będę, obiecuję - powiedział Edmund, czule gładząc dłonią
jej włosy.
Chwilę
później zadzwonił do hotelu, w którym zatrzymały się jego
siostra i córka, po czym poprosił je, aby obie przyszły do jego
domu i poznały Adelę, która już o wszystkim wie. Bardzo szybko
obie przedstawicielki płci pięknej pojawiły się w domu Edmunda i
miały zaszczyt zapoznać się z jego narzeczoną, która z miejsca
ich polubiła, a zwłaszcza małą Łucję, której widok rozczulił
ją całkowicie i to tak mocno, że aż ją przytuliła do siebie i
ucałowała delikatnie w czoło na znak sympatii.
-
Jaka to urocza scena rodzinna - powiedział wzruszony Józiek, lekko
ocierając łzy - A ta mała, panie szefie, to po prostu aniołek.
-
O tak! Słodka różyczka
pośród polnych kwiatów - zgodził się z nim Czwartek.
-
Tylko trzeba uważać, żeby jej Cyganie nie podmienili, tak jak
mnie.
Detektyw
skarcił go lekkim machnięciem ręki i stwierdziwszy, że ich
obecność jest tu zbędna pożegnał klientkę, która podziękowała
im serdecznie za pomoc i odkrycie prawdy. Jej narzeczony także im
podziękował i poprosił, aby byli łaskawi przesłać rachunek za
zlecenie oraz za poniesione koszty na jego adres. Dodek Czwartek
obiecał tak zrobić i pożegnawszy wszystkich uprzejmie wyszedł w
towarzystwie Jóźka, który powiedział, gdy obaj byli już na
ulicy:
-
Ależ to była przygoda, panie szefie!
-
Oj tak! I przy okazji niezła awantura.
-
A tak, była! Ale poradziliśmy z nią sobie i sprawiliśmy wiele
radości pannie Adeli. A teraz odchodzimy ku zachodzącemu słońcu
jako bezimienni
bohaterowie,
o których się kiedyś zapomni.
-
Taka to już praca, Józiek. Ale za to będą z tego pieniążki i
wielka satysfakcja, że się coś dobrego zrobiło.
-
I wielka radość panny Adeli.
-
Zgadza się, chociaż obawiam się, że ta prędko jej minie, gdy
przyślemy jej oprócz rachunku także kosztorys szkód, jaki
poniosłem tego zlecenia, z twojej zresztą przyczyny.
Józiek
zawstydził się lekko na wspomnienie tego czynu, a oczami wyobraźni
widział już ich klientkę mdlejącą na widok tak wielkiej sumy do
zapłacenia.
Co
ciekawe, panna Adela rzeczywiście zemdlała widząc, jak wielką
sumę Edmund musi zapłacić za jej brak wiary w jego uczciwość.
Ale o tym już nasi detektywi się nie dowiedzieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz