-->

wtorek, 18 czerwca 2019

*5 Dodek na tropie, czyli detektyw zgodnie z wolą Kronikarz

V MIEJSCE
Dodek na tropie, czyli detektyw zgodnie z wolą
Kronikarz
OCENY
 



Dodek Czwartek - prywatny detektyw“ .

Taki oto napis zapisany całkiem zgrabnymi literami na niewielkiej wizytówce, którą to potem umieszczono na drzwiach mieszkania, w którym rozpoczyna się nasza historia bardzo zaabsorbował pewną młodą damę. Dama owa była bardzo uroczą blondynką w wieku około tak dwudziestu lat z niebieskimi oczami i niewielkim noskiem, który potrafiła wszakże marszczyć, kiedy tylko coś ją zdenerwowało. Zwykle jednak, jako osoba z natury spokojna daleka była od złoszczenia się, gdy jednak popadała w złość, wówczas ów zgrabny nosek, będący tak wielką jej chlubą marszczył się okrutnie i tracił dużą część swego uroku, przynajmniej w oczach ludzi, którzy ją zdenerwowali.

- Adelo, trzymaj się - powiedziała sama do siebie - Jeżeli chcesz uzyskać całkowitą pewność, to musisz to zrobić.

Po tych słowach zadzwoniła dzwonkiem do drzwi i dla pewności jeszcze zapukała. Przez chwilę jednak nic się nie wydarzyło, a już na pewno nie otwarcie drzwi, czego kobieta się spodziewała, więc ze złością zadzwoniła jeszcze raz i jeszcze raz zapukała. Tym razem zza drzwi usłyszała męski głos posiadający w sobie wyraźnie wielką niechęć do wypełnienia swego obowiązku, jakim było wpuszczenie gościa. Wreszcie jednak drzwi się otworzyły i stanął w nich jakiś młokos z dość tępym wyrazem twarzy, z trudem silącym się na stworzenie choćby pozorów inteligencji i powagi. Był gładko ogolony, bez najmniejszych śladów zarostu, a włosy miał zaczesane i ostrzyżone tak wysoko, że ani jeden kosmyk nie opadał mu na czoło. Adela pomyślała sobie, że wyraźnie ów człowiek próbuje za sprawą takiego uczesania wyglądać jak pan z prawdziwego zdarzenia, ale wyraz jego twarzy uniemożliwiał to całkowicie i czynił jego osobę bardziej podobną do szewskiego terminatora czy też kogoś w tym rodzaju zamiast pomocnika szanowanego w całym mieście detektywa.

- Pani wielmożna czego sobie życzy, pardones-moi? - zapytał, wyraźnie kalecząc przy tym język francuski.

- Ja do pana Czwartka - odpowiedziała Adela z dumą i powagą w głosie - Czy zastałam go może?

- Istotnie, zastała go pani szanowna. Jest właśnie w swoim gabinecie i ma właśnie godziny przyjmowania klientów, a zatem z pewnością panią przyjmnie. Pani raczy wejść.

Pani raczyła wejść i już po chwili znalazła się w mieszkaniu słynnego detektywa Dodka Czwartka, które to mieszkanie wyglądało całkiem schludnie i składało się z pięciu pokoi, to jest przedpokoju (w którym pan pomocnik zawsze siedział i czekał, aby wpuścić klientów), małej łazienki, sypialni pomocnika, niewielkiego saloniku oraz gabinetu (będącego też zarazem sypialnią pana Czwartka). Każdy z pokoi był urządzony skromnie, acz schludnie, a do tego w każdym panował porządek i to wzorowy, gdyż pan Czwartek uważał, że porządek to jest podstawowa cecha mieszkania każdego porządnego detektywa.

- Pani raczy zaczekać, pryncypał zostanie niezwłocznie poinformowany o pani przybyciu - powiedział pomocnik i wszedł do gabinetu.

Korzystając z nieobecności młodzieńca Adela rzuciła okiem na fotel, na którym leżała już trochę zużyta (sądząc po stanie okładki) książka. Dostrzegła po tytule na niej widniejącym, iż jest to powieść Aleksandra Dumasa ojca. Uśmiechnęła się wówczas lekko i pomyślała, że choć nie jest detektywem, to odkryła oto powód, dla którego pomocnik pana Czwartka tak się zachowywał, jakby chciał ukazać się w jej oczach jako człowiek z klasą. Niestety, wszelkie jego próby w tej materii zdały się na nic, choć należała mu się pochwała już za samo to, że w ogóle próbował.

Tymczasem pan pomocnik wszedł do gabinetu swojego pryncypała, który właśnie stał przy swoim biurku, trzymając w dłoni słuchawkę telefonu i prowadził przez niego rozmowę.

- Tak, oczywiście, szanowna pani. Przez grzeczność nie będę zaprzeczał, zadanie swoje wykonałem należycie, ale to przecież nic nadzwyczajnego. Ostatecznie przecież jestem dziedzicznie obciążony talentem detektywistycznym. Z dziada-pradziada. Więc to wiadomym jest, że musiałem sobie poradzić. Dziękuję jeszcze raz z całego serca szanownej pani i życzę miłego dnia.

Po tych słowach detektyw odłożył słuchawkę i skierował swoją twarz trzydziestolatka z gładzko ogoloną twarzą i elegancko uczesanymi włosami, które były efektem dość długiej praktyki w zawodzie fryzjerskim, jaki to zawód wykonywał pan Czwartek zanim ostatecznie jego zakład fryzjerski upadł, a on sam objął posadę detektywa uważając, że dość przeczytał powieści o Sherlocku Holmesie, aby dać sobie rady jako następca owego wielkiego śledczego.

- Cóż tam nowego, Józiek? - zapytał po chwili.

- Panie szefie, przyszła klientka - odpowiedział Józiek.

Detektyw z wielką radością spojrzał na swego pomocnika i powiedział:

- Klientka? Doskonale! A zatem przyprowadź ją tutaj!

- Przyprowadzić? - zdziwił się Józiek - A czyż sama nie może wejść do gabinetu, pardonez-mois?

Dodek Czwartek zmierzył pomocnika ironicznym wzrokiem i powiedział:

- Józiek, skaranie Boskie czasami z tobą. Ja ciebie próbuję stworzyć różą, a ty ciągle chwastem mi wyrastasz. Pomocnik detektywa zawsze przyprowadza klientkę do swojego pracodawcy, tak było i będzie, a więc idź i przyprowadź ją.

- Dobrze, panie szefie - przerwał ten wywód Józiek, wyraźnie bardzo niezadowolony z faktu, że owo zadanie musi wykonać - Ale ja już właściwie sam nie wiem, kim jestem. Czy ja jestem pan pomocnik, czy też odźwierny, czy też może ktoś jeszcze inny. Ale dobrze, już idę ją tu przyprowadzić. Tylko chcę powiedzieć, że do takich prac to ja przywykły nie jestem. Bo ja przecie hrabiowskie dziecko jestem, tylko mnie Cyganie porwali, kiedy byłem jeszcze w kołysce i teraz to rodzina z pewnością mnie szuka.

- Dobrze, już dobrze - zachichotał Dodek Czwartek, który słyszał ten wywód już wiele razy i był nim bardzo ubawiony za każdym razem, gdy tylko go słyszał - Ale zanim cię twoi rodzice odnajdą, to ty zdążysz jeszcze drzwi otworzyć i wprowadzić tutaj klientkę. Dlatego idź już, Józiek.

Pomocnik zdecydowanie daleki był od okazania radości z tego powodu, ale polecenie swojego pana szefa wykonał i wyszedł z gabinetu, skierował swoje kroki ku poczekalni i rzekł bardzo dostojnym głosem:

- Pan Czwartek prosi! Voila, madame!

- Jestem panną - rzekła Adela, bardzo ubawiona tonem, w jakim wypowiedział swoje słowa Józiek.

- Pardon, a więc mademoiselle! - poprawił się szybko Józiek - Proszę za mną. Voila!

Adela uśmiechając się od ucha do ucha powoli poszła za pomocnikiem i wraz z nim wkroczyła do gabinetu detektywa.

- Czy mam przyjemność mówić z panem Czwartkiem? - zapytała po krótkiej chwili, z uwagą przyglądając się detektywowi.

Trzeba przyznać, że była zaskoczona, gdyż nie w taki sposób wyobrażała sobie detektywa słynnego na całą Warszawę. Spodziewała się raczej wysokiego mężczyzny w średnim wieku, ubranego w szary płaszcz i czapkę w kratę i z fajką w ustach, czyli raczej kogoś w rodzaju Basila Rathbone’a, którego miała niedawno okazję zobaczyć na ekranie w filmie „Pies Baskerville’ów“. Tutaj zaś ujrzała człowieka o raczej przeciętnej aparycji, który wyglądał raczej dość przeciętnie, ale zdecydowanie nie dostojnie, a wszakże dostojność była w jej oczach zawsze cechą prawdziwych detektywów. Uznała jednak, że pozory często bywają mylące i nawet róża potrafi często wyglądać niepozornie, a mimo to pokazuje swoją siłę raniąc kolcem aż do krwi osobę trzymającą ją w palcach. Zatem więc postanowiła nie przejmować się dosyć niepozorną aparycją swego rozmówcy i przeszła do sedna sprawy.

- Jestem do usług - powiedział Dodek Czwartek, odpowiadając tym samym na zadane przez kobietę pytanie i dodał: - W czym mogę pani służyć?

- Przede wszystkim dyskrecją, gdyż bardzo mi na niej zależy - odparła Adela.

Czwartek przybrał minę ukazującą, że doskonale wszystko rozumie i rzekł:

- Proszę się nie bać! W sprawach klientów zawsze jestem dyskretny. To jest poniekąd moja cecha dziedziczna. Dziadek był dyskretny, wujek był dyskretny, ojciec, tatuś, mamusia i et cetera, wszyscy potrafili być bardzo dyskretni. Można zatem powiedzieć, że jestem wręcz dziedzicznie obciążony dyskrecją.

Adela uśmiechnęła się zadowolona i jednocześnie ubawioną tą odpowiedzią, po czym powiedziała:

- Bardzo mnie to cieszy, panie Piątek.

- Czwartek, proszę pani - poprawił ją detektyw, bardzo zresztą czuły na punkcie swojego nazwiska - Dodek Czwartek jestem.

- Bardzo pana przepraszam, panie Czwartek - poprawiła się kobieta - To z powodu tych wszystkich obaw, jakie mnie ostatnio dręczą.

- Na obawy najlepsze jest krzesło, a jeszcze lepsze krzesło u detektywa - rzekł wesoło Czwartek i wskazał ręką na ów wyżej wzmiankowany mebel, stojący tuż przed jego biurkiem.

Adela z ulgą i bardzo zadowolona usiadła na krześle i nerwowo miętoląc w swojej dłoni rękawiczki powiedziała:

- Chodzi o mojego narzeczonego, proszę pana.

- Domyślałem się tego - powiedział przyjaźnie detektyw - Bo cóż by innego mogło tu sprowadzić tak uroczą i zacną osobę, jaką jest pani szanowna, droga pani... Pani...

- Adelo - dopowiedziała młoda kobieta.

- Droga pani Adelo - rzekł Czwartek, wciąż się przy tym uśmiechając - Widać od razu po pani twarzy, iż posiada pani problem natury sercowej połączony z istotą męską, która w jakiś sposób panią zawiodła.

- Sęk w tym, że jeszcze nie wiem, czy zawiodła...

- Ach, naturalnie! To przecież zupełnie zrozumiałe! Gdyby ta istota męska zawiodła, to przecież wizyta tutaj mijałaby się z celem! Pani chce uzyskać więc w tej sprawie pewność, czy rzeczywiście doszło tutaj do zawody!

- Pan jest doprawdy niesamowity - powiedziała z nieudawanym zachwytem Adela - Widzę więc, że przyszłam pod właściwy adres.

- Pod jak najwłaściwszy - uśmiechnął się Czwartek - A więc co ma pani do zarzucenia swojemu narzeczonemu?

- Podejrzewam, iż mnie zdradza - odpowiedziała Adela.

Detektyw był oburzony tymi słowami.

- Zdradza panią?! Panią?! Taką różę wyrosłą pośród polnych kwiatów?! To chyba jest niemożliwe. Byłby chyba głupcem, gdyby tak postąpił!

- A jednak tak postępuje. To znaczy chyba.

- Chyba? To znaczy, że nie jest pani pewna?

- Właśnie dlatego tutaj przyszłam, aby tę pewność uzyskać - rzekła Adela.

- Oczywiście! Ależ głupiec ze mnie - zachichotał Czwartek - Wszakże po to tutaj jestem, aby rozwiać pani wątpliwości. A zatem, dlaczego podejrzewa pani swojego narzeczonego o tak poważną przewinę?

- Ostatnio mój drogi Edmund zaczął zachowywać się bardzo dziwnie - przeszła do wyjaśnień Adela - Stał się dziwnie skryty, lekko podenerwowany, a wszystko zaczęło się od tego, że jakiś miesiąc temu dostał list o tajemniczej treści.

- Dlaczego tajemniczej?

- Ponieważ nigdy jej nie odkryłam.

- Dlaczegóż to?

- Ponieważ Edmund spalił list zaraz po jego przeczytaniu.

Czwartek z coraz większym zainteresowaniem zaczął słuchać słów swojej klientki.

- A więc spalił list zaraz po tym, jak skończył go czytać?

- Dokładnie tak - potwierdziła Adela - Wrzucił go do kominka i spalił. A kiedy go zapytałam, co było w tym liście, to zaczął się tłumaczyć, że jakieś bzdury niewarte tego, aby się nimi interesować.

- I pani mu nie uwierzyła?

- Początkowo chyba nawet uwierzyłam, ale kiedy zaczął znikać na całe dnie i czasami także wieczory, a prócz tego jeszcze stał się bardzo podenerwowany, to już wiedziałam, że coś jest nie tak i postanowiłam się tego dowiedzieć. Dlatego też przychodzę do pana w tej sprawie.

Detektyw pokiwał lekko głową i rzekł:

- Pojmuję pani obawy i podejrzenia, ale skąd przypuszczenie, że w grę wchodzi jeszcze jakaś damska istota?

- Ponieważ wczoraj usłyszałam, jak mój narzeczony rozmawia przez telefon i zwraca się do tej osoby „kochanie“ oraz „słońce“. To chyba mówi samo za siebie, czyż nie?

- Niekoniecznie, droga pani - odparł Czwartek - Ja do Józia często zwracam się w sposób pieszczotliwy i czasami mówię do niego „słońce“, a wszak Józiek kobietą nie jest.

- Ale chyba „kochanie“ już pan do niego nie mówi, prawda? - spytała Adela.

Detektyw zmieszał się lekko i odparł:

- Nie. Faktycznie, w taki sposób ja do niego nie mówię i wątpliwym jest to, aby i pani narzeczony tak się zwracał do jakiegokolwiek mężczyzny.

- Sam więc pan widzi, panie Piątek...

- Czwartek, proszę szanownej pani.

- Przepraszam, panie Czwartek. Sam więc pan widzi, panie Czwartek, że mój Edmund musi potajemnie spotykać się z jakąś kobietą.

- Istotnie, z całą pewnością musi to robić.

- Ale przecież wcale to nie musi być jego kochanka.

- Faktycznie, wcale to nie muszą to być dzieje grzechu, a jedynie coś, co da się w bardzo prosty i niewinny sposób wytłumaczyć.

- Dokładnie! - zawołała Adela z wyraźną radością w głosie - Być może to tylko zwykłe nieporozumienie, a ja się niepotrzebnie przejmuję.

- Tak też może być - potwierdził detektyw - I dlatego też przyszła z tym pani do mnie, abym potwierdził lub zaprzeczył pani podejrzeniom, prawda?

- Geniusz! Jak Boga kocham, pan jest doprawdy genialny - młoda kobieta nie ukrywała swojego zachwytu ze słów detektywa - Widać, że posiada pan prawdziwy talent śledczy.

- Jestem nim wręcz dziedzicznie obciążony - powiedział wesoło Dodek Czwartek - I z prawdziwą radością przyjmuję pani zlecenie wierząc, że już wkrótce wszystkie pani obawy okażą się nieprawdziwe, a pani już nie będzie szlochać z obawy o zdradę ukochanego, gdyż jedyne łzy, jakie pani z siebie wyleje, to będą łzy radości i powodzenia, a pani sama dojdzie przez łzy do szczęścia.

- Oby tak było i oby miał pan rację - powiedziała Adela - Bardzo mnie cieszy pana entuzjazm w tej sprawie. Wierzę, że to wszystko okaże się być tylko jednym oraz wielkim nieporozumieniem.

- Szczerze tego pani życzę, droga pani.

- Ja sobie także tego życzę ale gdyby tak się okazało, że jest inaczej, to wówczas zerwę z nim wszelkie kontakty.

- Ale póki co chyba jeszcze pani tego nie zrobi, prawda?

- Póki co jeszcze nie, ale muszę uzyskać pewność, co do tego, co się dzieje z Edmundem i czy aby nie oszukuje mnie.

- Może być pani pewna tego, że dokonam wszystkiego, co tylko w mojej mocy, aby tylko odkryć prawdę w tej sprawie, a kiedy będę już wszystko wiedział, wtedy natychmiast panią o tym zawiadomię.

- Bardzo panu dziękuję, panie Piątek.

- Czwartek, proszę szanownej pani.

- Racja, przepraszam, panie Czwartek.

- Ależ nic się nie stało. Błądzić przecież jest rzeczą ludzką. A wracając do sedna, czy ma pani przy sobie zdjęcie swojego narzeczonego?

- Oczywiście - odpowiedziała Adela i powoli wyjęła z torebki zdjęcie wyżej wspomnianej osoby i podała je detektywowi - To jest właśnie on. Mój narzeczony.

Dodek Czwartek z wielką uwagą przyjrzał się fotografii ukazującej młodego mężczyznę o ciemnych włosach i jasnych oczach, władczym nosie i lekkim wąsiku, który znajdował się tuż pod nim.

- Bardzo poważnie wyglądający młody człowiek - powiedział detektyw.

- I szczerze mnie kochający, przynajmniej tak sądzę - rzekła Adela - W każdym razie ja go bardzo kocham, ale jeśli nie kocha, to wolę wiedzieć o tym przed ślubem niż po nim.

- Bardzo słuszna decyzja! Lepiej zawsze wiedzieć takie rzeczy przed aniżeli po - odparł na to detektyw tonem znawcy.

- Dlatego proszę pana o pomoc - Adela z uwagą spojrzała na Czwartka - Proszę go śledzić i dowiedzieć się, czy spotyka się z jakąś inną kobietą i czy ma z nią romans. Wszelkie koszta w tej sprawie pokryję, proszę się nie martwić.

- Słowo klientki gwarancją dla detektywa - powiedział detektyw z uśmiechem na twarzy - A zatem, gdzie dzisiaj przebywa pani narzeczony?

- Pracuje w biurze mecenasa Rostalskiego, jest jego sekretarzem - wyjaśniła Adela i spojrzała na zegarek - Za jakieś pół godziny kończy pracę i wybiera się w jakieś ważnej sprawie na miasto. Obawiam się, że może chcieć wtedy się spotkać z tamtą kobietą.

- Będziemy go zatem śledzić i spróbujemy ustalić, co się dzieje i dlaczego - zapewnił klientkę Czwartek.

- Dziękuję panu bardzo. Wierzę, że pan mnie nie zawiedzie - rzekła Adela uradowana i podała swoją dłoń detektywowi, który złożył na niej pełen szacunku pocałunek.

- Nie zawiodę. Skuteczność to jest moje drugie imię. Można wręcz śmiało powiedzieć, że jestem dziedzicznie obciążony skutecznością w swojej pracy. Z dziada-pradziada.

Adela uśmiechnęła się zadowolona i powoli wyszła z mieszkania detektywa.

- Ach, cóż to za kobieta! - zawołał z zachwytem w głosie Dodek Czwartek - Prawdziwa róża pośród polnych kwiatów! I taką różę jakiś chwast miałby zdradzać z innym chwastem? Już sama myśl o tym jest przerażająca, a co dopiero, gdyby tak ktoś chciał wprowadzić taką myśl w życie. Ale spokojnie, detektyw Dodek Czwartek odkryje prawdę i z całą pewnością dowiedzie, że podejrzeni tej różyczki są bezpodstawne. Bo przecież pan Edmund byłby chyba ostatnim głupcem, gdyby coś takiego zrobił, a sądząc po jego fizis głupcem zdecydowanie nie jest. Zatem spodziewam się pozytywnych rezultatów swojego śledztwa. Ale wszystko po kolei. Józiek! Józiek!

Pomocnik szybko wbiegł do gabinetu, trzymając w ręku wciąż jeszcze otwartą książkę, z której to lektury został w tak brutalny (dla siebie) sposób oderwany.

- Słucham, panie szefie?

- Czeka nas zadanie do wykonania, Józiek! Za jakieś dwadzieścia minut musimy być pod gabinetem mecenasa Rostalskiego! Zakładaj więc płaszcz i buty i ruszajmy w drogę!

Józiek jęknął załamany, gdy usłyszał polecenie pryncypała.

- Panie szefie, jak pragnę zakwitnąć! Przecież pan szef sam może pójść! A jeśli przyjdzie dzisiaj jeszcze jakiś klient, a nikogo tutaj nie będzie? Któż go wówczas umówi na kolejne spotkanie?

- Dzisiaj nie przyjmuję żadnych nowych klientów, Józiek - odparł detektyw, zakładając swój płaszcz i kapelusz - Dzisiaj rozwiązujemy sprawę panny Adeli. Musimy obserwować jej narzeczonego.

- Ale czy pan szef sam nie może iść? - spytał Józiek - Ja w razie czego czuwałbym tutaj, na naszym posterunku.

- Zdążysz jeszcze czuwać w towarzystwie swojego przyjaciela Dantesa - rzekł z lekką ironią w głosie Dodek Czwartek, zerkając na trzymaną przez Jóźka książkę - A chwilowo jesteś mi potrzebny na mieście. Ubieraj się więc i ruszajmy w drogę.

Pomocnik z wielką niechęcią założył buty i płaszcz, nie przerywając jednak swojego narzekania w tej sprawie.

- Oczywiście, trzeba znowu iść i kogoś śledzić. Ja to wszystko doskonale rozumiem, bo taka jest moja praca, ale zobaczy pan, panie szefie, że to tylko chwilowe i wkrótce moja rodzina mnie odnajdzie, a wtedy wszyscy się dowiedzą, iż ja jestem hrabiowskie dziecko i tylko ci podli Cyganie mnie podmienili jeszcze w kołysce.

- Zgoda, ale dopóki twoi hrabiowscy rodzice cię nie odnaleźli, to będziesz wykonywać moje polecenia, a teraz polecam ci, abyś już wyszedł z domu i wraz ze mną ruszył na trop - przerwał ten wywód Czwartek.

Józio z jeszcze większą niechęcią niż wcześniej wykonał polecenie szefa i powoli wyszedł z mieszkania, a Czwartek zrobił to zaraz po nim, zamykając przed odejściem drzwi na klucz.



***



Dodek i Józiek czekali z mocno bijącymi w ich piersiach sercami przed budynkiem, w którym znajdowała się kancelaria mecenasa Rostalskiego i z uwagą obserwowali wszystkie osoby wchodzące i wychodzące z tego miejsca. Spodziewali się wkrótce zobaczyć pośród owych ludzi osobę, na którą tutaj czekali. Dla wszystkich laików w sprawie bycia detektywem wyjaśnić tutaj musimy, że takie czuwanie bynajmniej nie jest rzeczą prostą ani łatwą, gdyż jej wykonanie wymaga prawdziwej precyzji i cierpliwości, a prócz tego umiejętności wybrania właściwego punktu obserwacji, który jest tu niezbędny do odpowiedniego obserwowania punktu przeznaczonego do tejże czynności śledczej. Przydatną cechą jest tutaj także posiadanie tak pożytecznej cechy jak podzielność uwagi, która pozwala detektywowi o wiele lepiej skupić się na swojej pracy i przy okazji także nie stracić całkowicie z oczu punktu obserwacji. Dzięki podzielności uwagi prawdziwego śledczego nigdy nie rozprasza, a on sam zawsze skupia się na swojej misji i wykonuje ją prawidłowo. Ale do tego oczywiście trzeba posiadać prawdziwy talent, a jeszcze lepiej - być dziedzicznie obciążonym owym talentem. Dodek Czwartek zaś do takich ludzi należał i teraz miał okazję tego dowieść i oczywiście zamierzał to zrobić. Z tego też powodu obserwował drzwi do wejścia budynku z wielką uwagą, a towarzyszący mu Józiek robił to samo, choć wykazywał przy tym większą niecierpliwość niż jego pryncypał.

- Panie szefie, długo to jeszcze potrwa? - zapytał z lekką złością w głosie - Powinien już chyba dawno wyjść.

- Powinien czy nie powinien, jaka to różnica? - odpowiedział ironicznie Czwartek - To jest praca z gatunku tych, w której nigdy się nie jest niczego pewnym. Dlatego trzeba zawsze być przygotowanym na każdą sytuację i umieć odpowiednio się do sytuacji dostosować.

- Ach! Panu to tak łatwo mówić, panie szefie! - jęknął załamanym głosem Józiek - Pan jest przecież dziedzicznie obciążony talentem detektywistycznym.

- Z dziada-pradziada - dodał wesoło Czwartek - Ale to przecież nie znaczy, że nie możesz wytrwałością i ciężką pracą zdobyć choć części takich umiejętności, jakie ja posiadam. Przecież wszystko jeszcze przed tobą.

- Czas pokaże, panie szefie. Czas pokaże.

Detektyw uśmiechnął się lekko i nagle powiedział wesoło:

- Koniec naszych oczekiwań, Józiek! Pan Edmund właśnie wyszedł.

Józiek z wielką uwagą spojrzał w kierunku drzwi budynku, od którego to na chwilę (w przeciwieństwie do swojego pryncypała) oderwał wzrok i przyjrzał się młodemu mężczyźnie, który rzeczywiście właśnie wychodził z budynku.

- Jest pan pewien, że to on, panie szefie?

- Z całą pewnością - odpowiedział mu Dodek Czwartek i wstał z krzesła w kawiarni położonej tuż przed obserwowanym budynkiem - Idziemy, przyjacielu!

Bardzo zadowolony z tego, że wreszcie coś zaczyna się dziać Józiek poszedł wraz ze swoim pryncypałem za panem Edmundem, którego to osobę mieli obaj obserwować na polecenie swojej klientki. Oczywiście szli za nim w odpowiedniej odległości, zachowując przy tym wszelkie środki ostrożności oraz udając, że tylko przypadkiem idą w tym samym kierunku, co młody mężczyzna. Jego zaś kroki zawiodły do jednej z restauracji, do której wszedł i gdy tylko się w niej znalazł, to zaraz usiadł przy stoliku i zamówił posiłek dla dwóch osób oraz butelkę wina.

Restauracja nie należała do zbyt wykwintnych, w których jadały prawdziwe elity. Raczej była z tych drugorzędnych, w których stołowali się ludzie średniozamożni, co oczywiście wydało się bardzo dziwne naszemu detektywowi, który oczywiście już posiadał w tej sprawie własną teorię.

- To dość niezwykłe, że sekretarza najlepszego adwokata w mieście, zarabiający z racji swego stanowiska raczej niemało stołuje się w takim miejscu jak to - stwierdził po chwili Dodek Czwartek.

- Być może zarabia ostatnio mniej - zasugerował Józiek.

- Albo po prostu chce się tutaj z kimś spotkać potajemnie i w taki sposób, aby nie zwrócić na siebie uwagi - odparł na to detektyw.

- Ale jak możemy to sprawdzić? - zapytał Józiek.

- To będzie bardzo proste - odpowiedział mu wesoło jego pryncypał - Usiądziemy tam przy jednym ze stolików i będziemy obserwować.

- Ach! Znowu obserwacja? - jęknął Józiek, który jako człowiek czynu wolał bardziej ciekawsze zajęcia niż siedzenie i wpatrywanie się w konkretną osobę - Jak pragnę zakwitnąć! Ja się tego spodziewałem, panie szefie i dlatego wolałem zostać w domu. Po co pan szef mnie tutaj zabrał? Przecież równie dobrze pan szef sam mógł tu przyjść i obserwować.

- Możliwe, ale zawsze co dwie głowy, to nie jedna - odparł Dodek Czwartek - Chodź już, Józiek! Weźmiemy sobie stolik.

Kolejny raz niechętnie młodzieniec poszedł za swoim pryncypałem i obaj usiedli przy stoliku, po czym zamówili sobie coś do jedzenia i odrobinę alkoholu do wypicia.

- Józiek! Tylko pamiętaj, że ty masz słabą głowę. Żebyś ty mi się nie upił - przestrzegł go lekko Dodek Czwartek.

- Co pan, panie szefie? Ja przecież zawsze znam, jak pragnę zakwitnąć - odpowiedział Józiek i nalał sobie trzeci już kieliszek wina.

Detektyw nie miał jednak czasu go pilnować, ponieważ do restauracji weszła właśnie jakaś czarnowłosa kobieta o brązowych oczach, będąca mniej więcej w wieku Edmunda, który wyraźnie ucieszył się na jej widok, gdyż wstał od stolika, lekko objął kobietę i delikatnie ucałował ją w policzek.

- A więc klientka miała rację - powiedział detektyw - Jej narzeczony spotyka się z jakąś kobietą i to wyraźnie bardzo ładną. Widzę tu jakieś wyraźne manewry miłosne.

- Nie możemy wyciągać pochopnych wniosków, panie szefie - rzekł Józio, polewając sobie kolejny raz - Ostatecznie przecież jeszcze nie wiemy wszystkiego, a póki wszystkiego nie wiemy, to nie możemy wyciągać wniosków. Sam pan tak mówi.

- Zgadza się - poparł go Czwartek - Szkoda, że siedzimy tak daleko. Chętnie bym się dowiedział, o czym oni rozmiawają.

Nagle jego wzrok się skupił na osobie kelnera i przywołał do jego głowy pewną wizję.

- Józiek, chyba mam pewien pomysł i nawet nie patrząc w kierunku swego pomocnika dodał: - Zostań tutaj i nigdzie nie idź.

- Dobrze, proszę pana szefa - odparł Józio lekko już zalany.

Gdyby nasz detektyw nie był aż tak przyjęty swoim planem, to z całą pewnością jego uwadze nie uszedłby ton, w jakim Józiek wypowiedział te słowa, a wówczas zastanowiłby się dwa razy, czy to rozsądne zostawiać go samego. Tak się jednak nie stało, a Dodek Czwartek pognał szybko do starszego kelnera, zarządzającego całym personelem i ponieważ był to jego przyjaciel, to obaj z łatwością dogadali się co do planu, jaki posiadał detektyw.

Już po kilku minutach Czwartek w stroju kelnera podszedł do stolika z tacą, która zawierała kilka miejscowych przysmaków i gdy już był blisko Edmunda i jego towarzyszki, to zatrzymał się i ostrożnie w taki sposób, aby zauważono go jak najpóźniej i zaczął nasłuchiwać.

- To jest po prostu nie fair. Musisz jej w końcu to powiedzieć - rzekła kobieta do swojego rozmówcy.

Ten zaś lekko się zmieszał i odparł na to:

- Nie jestem pewien, czy to aby najlepszy moment.

- A kiedy twoim zdaniem będzie najlepszy? Jak już oboje będziecie po ślubie?

Edmund lekko się zmieszał i przez krótką chwilę nic nie mówił, a potem rzekł:

- Boję się tylko, że ona tego nie zrozumie. To przecież dość dziwna sytuacja.

- Wiem, że dziwna, ale spokojnie. Z pewnością Adela to zrozumie. Musisz tylko jej bardziej zaufać. Ona zasługuje na to.

- Tak, wiem - zgodził się z nią Edmund i wtem dostrzegł stojącego w pobliżu stolika Dodka Czwartka i zapytał: - Słucham pana?

Detektyw zły, że nie zdołał więcej usłyszeć, ukłonił się lekko obojgu i powiedział:

- Proszę, specjalność zakładu dwa razy.

To mówiąc położył na stoliku talerze z miejscowym specjałem.

- Nie zamawialiśmy - powiedziała zdumiona kobieta.

- Pardon, to na koszt firmy - szybko pospieszył z odpowiedzią Czwartek.

Chwilę później, gdy już odchodził od stolika zauważył, jak Józiek staje na krześle i pociągając z kieliszka kolejny łyk winą zaczął głośno śpiewać:



Co może być lepszego

Po pracy, kolego?

Masz słońce, las, przyrodę

I swobodę! Tylko żyć!

Gdy jeszcze jest prócz tego

Dziewczyna jedyna,

Co może być lepszego?

Nie może lepiej byyyyyyć!



Ostatnie słowo zaśpiewał w sposób tak fałszywy i tak przeciągając zgłoskę „y“, że aż wszyscy ludzie obecni na sali zatkali sobie uszy lub wykrzywili się w bolesnym grymasie. Zaraz też podszedł do Jóźka jeden z kelnerów prosząc go grzecznie, aby darował sobie takie występy i zachowywał się poprawnie, bo inaczej zostanie stąd wyproszony. Józiek zareagował na te słowa z ogromną dawką złości.

- Mnie wyprosić?! Mnie stąd wyrzucić?! - zaczął krzyczeć ze złością - A czy wy wiecie, kto ja jestem? Czy wy wiecie, kogo chcecie wyrzucić? Do mnie się takim tonem nie mówi! Ja jestem hrabiowskie dziecko, tylko mnie Cyganie podmienili jeszcze w kołysce! Do mnie się mówi per „jaśnie panie“!

Ludzie w restauracji, słysząc jego krzyki zaczęli naraz chichotać złośliwie i pokpiwać z biednego pijanego młodzieńca!

- Ależ oczywiście! Jaśnie pan zarozumielec!

- Jaśnie pan wysoko postawione czoło!

- Jaśnie pan szofer!

- Jaśnie pan wyrzucony stąd na zbitą twarz!

Józiek bez trudu pojął, iż ludzie zaczęli z niego kpić i ze złości odebrał jednemu z kelnerów ciasto i rzucił nim w twarz największego żartownisia. Ten zaś, gdy tylko trafił go pocisk zazgrzytał zębami ze złości i zawołał:

- Ach tak?! A więc proszę!

Po tych słowach zabrał ze swego stolika talerz z sałatką i podbiegając do Jóźka wcisnął mu ów talerz prosto w twarz. Oczywiście, jak można się było tego domyśleć, rozpoczęło to regularną walkę i szarpaninę pomiędzy obydwoma panami. Dość szybko cała sala stała się wręcz pobojowiskiem, gdy obaj adwersarze szarpiąc się i bijąc odpychali się na boki i wpadali na kelnerów próbujących realizujących złożone im zamówienia i przewracali ich oraz to, co mieli na tacach. Prócz tego kilka razy też upadali na stoliki, co tylko spotęgowało ogólną zawieruchę i doprowadziło do wezwania policji.

- Oj, Józiek! Józiek! - jęknął załamany Dodek Czwartek, który z bezpiecznej dla siebie odległości obserwował całą tę walkę - Dlaczego akurat dzisiaj odezwać się musiał w tobie duch hrabiowskich przodków?



***



Policja szybko przyjechała na miejsce i rozdzieliłą walczących oraz spisała protokół z całego zajścia. Ponieważ żaden z adwersarzy nie chciał stawać przed sądem za bójkę ani też właściciel restauracji wolał nie fatygować swojej osoby do tego przybytku sprawiedliwości, to całą sprawę załatwiono polubownie. Właściciel zrobił kosztorys wszystkich doznanych szkód i każdy z przeciwników zapłacił za pół dokonanych zniszczeń. Co prawda biedny Józiek nie dysponował taką sumą, ale pryncypał zapłacił za niego i w ten oto sposób sprawa została w bardzo właściwy i spokojny sposób zakończona. Dodek Czwartek zaś zabrał swego pomocnika do domu, solennie sobie przy tym obiecując, że więcej nie spuści Jóźka z oka w miejscach publicznych.

Następnego dnia zaś Dodek Czwartek udał się sam obserwować Edmunda, pozostawiając Jóźka w domu. Uważał że tak będzie bezpieczniej, a przy okazji też Józiek miał bardzo silnego kaca po wczorajszych wydarzeniach i zdecydowanie nie nadawał się na jakiekolwiek wyprawy, zwłaszcza tak poważne jak ta.

Ze względu jednak na to, że wczorajszy incydent mógł zwrócić uwagę Edmunda na bohatera nszej historii, ten postanowił tym razem zastosować przebranie. Z powodu zaś swoich jakże nieprzeciętnych talentów aktorskich Dodek Czwartek postanowił dowieść sam sobie, jak dobrym jest śledczym, przebrał się za kobietę, co wbrew pozorom wcale nie uchybiało jego godności detektywa. Wszak sam Sherlock Holmes w jednej ze swoich przygód przebrał się za kobietę i udawał ją bardzo skutecznie - tak bardzo, że pomogło mu to podejść przestępcę. Skoro więc król detektyw mógłto robić bez ujmy na honorze, to Dodek Czwartek także. A więc przebrał się za kobietę i białej sukience, białym kapeluszu i blond peruce zaczaił się przed biurem, w którym pracował Edmund i gdy tylko go zobaczył, to zaraz zaczął za nim iść.

Tym razem obiekt jego zainteresowania udał się na wrotki i to bynajmniej nie sam, gdyż w budynku przeznaczonym do jazdy na wrotkach towarzyszyła mu ta sama kobieta, co w restauracji i do tego jeszcze z dziewczynką w wieku około ośmiu lat, z rudymi włosami oraz zielonymi oczami. Edmund przywitał się z nimi bardzo czule i zaraz zabrał je na wesołą jazdę. Dodek Czwartek wiedząc, że jeśli chce się dowiedzieć czegoś więcej w tej sprawie musi być bardzo blisko tej trójki, kupił bilet i założywszy wrotki zaczął wesoło jeździć wzdłuż całego przeznaczonego do tej zabawy parkietu. Co prawda jeszcze nigdy wcześniej nie jeździł na wrotkach, ale za to jeździł na łyżwach, a to przecież były tak podobne do siebie przedmioty, że każdy, kto opanował jazdę na jednym z nich będzie potrafił poruszać się na drugim. Tak też było w przypadku Dodka Czwartka. Bez żadnego trudu wykonywał on piruety i różne figury łyżwiarskie podczas swojej jazdy, starając się zachować właściwą odległość od Edmunda i towaszyszących mu pań. Zdołał się zbliżyć na tyle blisko, aby usłyszeć, jak owa tajemnicza kobieta pyta:

- Czy rozmawiałeś już z Adelą?

- Jeszcze nie - odpowiedział jej Edmund - Jakoś nie potrafię się na to zdobyć.

Kobieta spojrzała na niego z dezaprobatą i powiedziała:

- Och, Edziu! Przecież bardzo dobrze wiesz, że tego się nie da ukrywać bez końca. Kiedyś wreszcie będziesz musiał jej powiedzieć prawdę i im szybciej to zrobisz, tym łatwiej Adela to zrozumie.

Edmund przytaknął jej delikatnym ruchem głowy, zaś jadąca pomiędzy nim i kobietą dziewczynka spojrzała w jego kierunku i spytała:

- Tato, pójdziemy dzisiaj na lody?

- Tato? - spytał zdumiony Czwartek.

Takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Z powodu szoku, w jaki popadł z powodu odkrycia tego faktu zapomniał o zachowaniu bezpiecznej odległości i wpadł na śledzoną przez siebie trójkę, wywracając się przy tym wraz z nimi.

- Ojej! Nic się pani nie stało? - zapytała przejęta kobieta, gdy już zdołała się podnieść i zobaczyć, co się święci.

- Ależ skąd! To tylko lekki upadek - odpowiedział Czwartek, doskonale imitując piskliwy głos kobiecy.

Edmund pomógł rzekomej pani podnieść się z ziemi i otrzepał ją z kurzu, podczas gdy kobieta powoli postawiła na nogi dziewczynkę.

- Na pewno wszystko w porządku? - spytał po chwili Edmund detektywa.

- Ależ tak, wszystko dobrze - odparł Dodek Czwartek.

Mężczyzna tymczasem dostrzegł wreszcie jego twarz i zdumiał się bardzo. Już bowiem widział tę twarz i to całkiem niedawno.

- Czy my się przypadkiem nie znamy?

Detektyw pojął, że jeśli chce uniknąć dekonspiracji, musi szybko uciekać, dlatego też powiedział pierwsze, co mu przyszło do głowy:

- Przepraszać, ja cudzoziemka. Po polsku słabo mówić.

I już po chwili uciekł, wykonując przy tym klasycznego pirueta.

- Dziwne - powiedziała kobieta towarzysząca Edmundowi - Przed chwilą jeszcze mówiła bardzo dobrze po polsku.



***



Dodek Czwartek zyskał już pewność w sprawie podejrzeń swojej klientki, choć jego odkrycie okazało się być jeszcze bardziej zatrważające niż można się było tego spodziewać. Edmund bowiem nie tylko okazał się zdradzać swoją narzeczoną (tę oto cudowną różę pośród polnych kwiatów), ale jeszcze posiadał dziecko z ową kobietą. To już po prostu przechodziło ludzkie pojęcie. Taka zbrodnia wobec tak uroczej kobiety jak panna Adela? Jakim trzeba było być łajdakiem, aby coś takiego zrobić? Ale spokojnie, ta wspaniała i urocza dama zostanie pomszczona, gdyż jej rycerz udowodni wiarołomność tego łotra Edka, a potem wyzwie go na pojedynek i niechaj go piorun strzeli, jeśli nie ubije tego wiarołomcy lub nie zginie próbując tego dokonać! Ale wszystko po kolei!

Najpierw zadzwonił do klientki i opowiedział jej o wszystkich swoich odkryciach w sprawie jej narzeczonego. Ze względu na swoją taktowność zrobił to jednak bardzo delikatnie i darował sobie wszelkie swoje podejrzenia w tej sprawie, przekazując jedynie suche fakty oraz dodając przy tym prośbę, aby panna Adela raczyła nie wyciągać pochopnych wniosków i była bardzo ostrożna przy ocenie całej sytuacji. Klientka zaś powiedziała, że chce iść zaraz do swojego narzeczonego i po drodze wstąpi do detektywów prosząc ich o to, aby zechcieli jej towarzyszyć podczas rozmowy z Edmundem, podczas której wreszcie cała prawda wyjdzie na jaw. Dodek Czwartek obiecał swoją obecność i po zakończeniu rozmowy kazał się uszykować Jóźkowi do wyjścia. Na całe szczęście młodzieniecowi zdążył już minąć kac i dzięki temu był wraz ze swoim pryncypałem zdolny do wyjścia, gdy nadeszła na to pora.

Panna Adela zjawiła się w ciągu pół godziny u detektywów, po czym zabrała ich obu ze sobą i poszła do mieszkania swojego narzeczonego, który był bardzo zdumiony jej obecnością, zwłaszcza w towarzystwie dwóch mężczyzn.

- Co się stało, że przyszłaś? - zapytał Edmund Adelę - I to jeszcze z tymi panami?

- Przyszłam, żeby poznać wreszcie prawdę - odpowiedziała mu Adela.

- Jaką prawdę?

- Nie udawaj. Dobrze wiem, że masz kochankę i potajemnie się z nią spotykasz i macie razem dziecko. Jak długo chciałeś to przede mną ukrywać?

Edmund słysząc słowa o kochance chciał już parsknąć śmiechem, ale gdy tylko usłyszał słowa o dziecku zaraz spoważniał, po czym spojrzał na narzeczoną i spytał:

- Skąd wiesz o mojej córce?

- Od tych panów. To pan detektyw Piątek i jego pomocnik.

- Czwartek, proszę łaskawej pani - poprawił ją Dodek Czwartek.

Edmund przyjrzał mu się z uwagą i powiedział:

- Znam pana! Pan był tym kelnerem w restauracji! I jeszcze tą damą na wrotkach!

- W rzeczy samej, to byłem ja - potwierdził detektyw.

- A pan był w restauracji i rozpętał tę bijatykę! - dodał Edmund, spoglądając na Jóźka.

- O pardon! To nie ja ją rozpętałem, a brak dobrego wychowania ze strony tamtego pana - odpowiedział Józiek.

- Mniejsza o to - rzekł Edmund i spojrzał na narzeczoną - W sprawie mojej córki bardzo głupio postąpiłem, że ci o niej nie powiedziałem, ale mylisz się sądząc, że mam kochankę.

- Doprawdy? Więc kim była ta kobieta? - spytała Adela.

- To moja siostra.

Adela parsknęła śmiechem i powiedziała:

- Siostra? Nie potrafiłeś wymyśleć czegoś lepszego?

- Kiedy to prawda! To jest moja siostra!

- Mówiłeś, że twoja siostra jest za granicą i dlatego jeszcze jej nie poznałam.

- Bo była, ale niedawno wróciła i to razem z moją córką.

- A skąd u ciebie córka?

- Z poprzedniego małżeństwa.

- Weź nie kłam! Przecież ty i twoja była żona nie macie dzieci!

- Mieliśmy, choć nie wiedziałem o tym wcześniej. Moja żona rozwiodła się ze mną bardzo prędko i nie powiedziała mi, że spodziewa się mojego dziecka. Dopiero kilka miesięcy temu dowiedziałem, że umarła i oboje mamy córkę. Sprawdziłem to dokładnie i to jest prawda, Łucja jest moim dzieckiem. Sprowadziłem ją więc tutaj i poprosiłem siostrę, która przyleciała razem z nią, aby się nią zajęła do czasu, aż wyznam ci prawdę.

- Ale jej nie wyznałeś. Okłamałeś mnie i teraz spodziewasz się, że tak po prostu ci w to wszystko uwierzę?

Edmund spojrzał swojej narzeczonej głęboko w oczy i powiedział:

- To wszystko prawda. Przysięgam.

Adela wpatrywała się w jego oczy z uwagą, jakby szukając w nich choćby cień kłamstwa, a ponieważ go nie odnalazła, to przytuliła się do niego mocno i powiedziała:

- Och, Edziu! Wierzę ci! Wierzę, tylko proszę, już nigdy więcej mnie nie okłamuj.

- Nie będę, obiecuję - powiedział Edmund, czule gładząc dłonią jej włosy.

Chwilę później zadzwonił do hotelu, w którym zatrzymały się jego siostra i córka, po czym poprosił je, aby obie przyszły do jego domu i poznały Adelę, która już o wszystkim wie. Bardzo szybko obie przedstawicielki płci pięknej pojawiły się w domu Edmunda i miały zaszczyt zapoznać się z jego narzeczoną, która z miejsca ich polubiła, a zwłaszcza małą Łucję, której widok rozczulił ją całkowicie i to tak mocno, że aż ją przytuliła do siebie i ucałowała delikatnie w czoło na znak sympatii.

- Jaka to urocza scena rodzinna - powiedział wzruszony Józiek, lekko ocierając łzy - A ta mała, panie szefie, to po prostu aniołek.

- O tak! Słodka różyczka pośród polnych kwiatów - zgodził się z nim Czwartek.

- Tylko trzeba uważać, żeby jej Cyganie nie podmienili, tak jak mnie.

Detektyw skarcił go lekkim machnięciem ręki i stwierdziwszy, że ich obecność jest tu zbędna pożegnał klientkę, która podziękowała im serdecznie za pomoc i odkrycie prawdy. Jej narzeczony także im podziękował i poprosił, aby byli łaskawi przesłać rachunek za zlecenie oraz za poniesione koszty na jego adres. Dodek Czwartek obiecał tak zrobić i pożegnawszy wszystkich uprzejmie wyszedł w towarzystwie Jóźka, który powiedział, gdy obaj byli już na ulicy:

- Ależ to była przygoda, panie szefie!

- Oj tak! I przy okazji niezła awantura.

- A tak, była! Ale poradziliśmy z nią sobie i sprawiliśmy wiele radości pannie Adeli. A teraz odchodzimy ku zachodzącemu słońcu jako bezimienni bohaterowie, o których się kiedyś zapomni.

- Taka to już praca, Józiek. Ale za to będą z tego pieniążki i wielka satysfakcja, że się coś dobrego zrobiło.

- I wielka radość panny Adeli.

- Zgadza się, chociaż obawiam się, że ta prędko jej minie, gdy przyślemy jej oprócz rachunku także kosztorys szkód, jaki poniosłem tego zlecenia, z twojej zresztą przyczyny.

Józiek zawstydził się lekko na wspomnienie tego czynu, a oczami wyobraźni widział już ich klientkę mdlejącą na widok tak wielkiej sumy do zapłacenia.

Co ciekawe, panna Adela rzeczywiście zemdlała widząc, jak wielką sumę Edmund musi zapłacić za jej brak wiary w jego uczciwość. Ale o tym już nasi detektywi się nie dowiedzieli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo