-->

wtorek, 18 czerwca 2019

*7 Historia z różą Czarna Pożeczka

Historia z różą
Czarna Pożeczka
OCENY
 

    Antosia Konieczna miała najładniejsze kasztanowe loki spośród wszystkich loków czesanych w salonie fryzjerskim Adolfa Czwartka. Miała też ciemne oczy, dwadzieścia dwa lata i ojca, który prowadził znaną firmę Pionek i kostka produkującą gry planszowe. Każdy fryzjer oddałby wiele za klientkę podobną do Antosi, takiej, która zawsze się uśmiechała, podobała jej się każda fryzura, i w dodatku jeszcze zostawiała za każdym razem spore napiwki.
   – Pan mnie tak zawsze ładnie uczesze, panie Czwartek – chwaliła właśnie trochę nierówne podcięcie.
    – Ja mam fach w genach, pani Antosiu. Jestem, można powiedzieć, dziedzicznie obciążony! Mój dziadek był fryzjerem, mój ojciec był fryzjerem… – Antosia była już przygotowana na długi monolog gadatliwego fryzjera, ale ten nagle sobie o czymś przypomniał:  – A właśnie, a propos ojców, co słychać u pani tatusia? Kiedy był u mnie w sobotę, narzekał na jakiegoś łachudrę, co ukradł mu jakieś pieniądze.
   – Tato żyje ostatnio wyłącznie tą sprawą. Nie uwierzy pan, ciotka zaczęła go już ogrywać w warcaby! Jeśli tato daje ograć się w warcaby, to znaczy, że ma naprawdę poważny kłopot.
   Czwartek przeczesał grzebieniem włosy Antosi.
   – Trochę przesuszymy – powiedział, włączając suszarkę.
   – Poważnie potem rozmawiałyśmy o tym… I wie pan, ciotka ułożyła pewien plan.
   – Sam? Poradzi sobie sam?
   – Plan, panie Czwartek, plan, nie sam! Z nami.
   Zaintrygowany fryzjer aż wyłączył suszarkę, żeby dobrze słyszeć.
   – Z nami? Czy i mnie ten plan obejmuje?
   – Szczerze mówiąc – Antosia poprawiła się w fotelu – Ten plan obejmuje głównie mnie.
   – Ach… – Czwartek wydał się być trochę rozczarowany. Aż spowrotem włączył suszarkę.
   Suszarka wyła, Antosia mówiłą, Czwartek nic nie słyszał. Do zakładu weszło kilkoro innych klientów, jakaś nowa pani w fioletowym kapeluszu, gruby mężczyzna z kilkudniowym zarostem, pewien sportowiec, który kiedyś chciał zostać fryzjerem…
   Kiedy włosy były całkiem suche, historia Antosi chyba zdawała się zmierzać ku końcowi. Czwartek objął uważnym spojrzeniem loki Antosi, które, już suche, odzyskał swój niezwykły kasztanowy kolor.
   – Trochę się boję… Ale ciotka przekonuje mnie, że nie ma czego. W końcu tata zawsze mówił, że to taki porządny człowiek. W dodatku młody i czarujący. Tylko czy można tutaj polegać na zdaniu ojca… Na pewno miał na myśli to, że ten mężczyzna lubi grać w warcaby.
   – Pani ojciec to wspaniały człowiek, na pewno może mu pani zaufać – powiedział Czwartek. Odpowiedź ta wydawała mu się uniwersalna, bo już całkiem nie wiedział, w jakim kierunku Antosia potoczyła rozmowę.
   – Tak pan sądzi?
   – Jestem tego pewien. A wie pani, jeśli ja jestem czegoś pewien, to tak zawsze jest. Mam niezawodną intuicję, można powiedzieć, że jestem dziedzicznie obciążony intuicją. W dodatku, niech sobie pani wyobrazi, już jako małe bobo wykazywałem się niezwykłym przeczuciem…
   Tym razem to Antosia przestała słuchać. I tak sobie rozmawiali, nie słuchając się wzajemnie.

***
***
   Ciotka ułożyła naprawdę dobry plan. Teraz Antosia była tego prawie pewna.
   Zgodnie z rozporządzeniami ciotki, Antosia szła teraz przez Satry Rynek. Zbliżała się godzina dwudziesta, a właśnie o dwudziestej miało mieć miejsce spotkanie. Spotkanie z tym mężczyzną.
   Ale Antosia już się nie denerwowała, wszystkie zmartwienia zabrało ze sobą chyba to olbrzymie pomarańczowe słońce zachodzące za rzędem kolorowych kamienic. Niebo miało kolor lodów o smaku gumy balonowej, tych niesmacznych, zawsze jednak wybieranych przez dzieci. Mieszkańcy przedmieścia zaczęli już zapewne zasłaniać okna swoich przestronnych mieszakń i gasić światło w nowocześnie urządzonych salonach, tam pewnie żyło im się dobrze, być może nie przeszkadzał im zgiełk pędzących samochodów i zachwycali się minimalistycznymi wnętrzami – Antosia jednak tego nie czuła. Ona kochała miejsca takie jak to, jak Stary Rynek. To miejsce miało duszę.
   Zawsze chętnie tu spacerowała, po tych uliczkach, które wybrukowano tak dawno, że nie pamiętają tego najstarsi mieszkańcy miasta. Rankiem, gdy sprzedawcy pamiątek rozkładają dopiero swoje stoiska, głodne gołębie kręcą małymi główkami i dziobią raz po raz bruk w poszukiwaniu resztek jedzenia, a złoty kurz unosi się i mieni w jasnych promieniach słońca, wtedy Starówkę wypełnia atmosfera przyjemnego spokoju. Budzi się nowy, piękny dzień. Najwięcej energii ma w sobie Stare Miasto w południe. Dzieci karmią gołębie, zakochani całują się przy fontannach, kelnerzy z restauracji zapraszają do środka, wycieczki z Japonii i Chin pstrykają zdjęcia w ilości wprost proporcjonalnej do odległości od ich rodzinnnych stron. Gwar i śmiech, akordeon i skrzypce, beautiful i cholera. Przejeżdża dorożka. Dziecko chce wykąpać się w fontannie. Młoda matka krzyczy, że nie wolno. Przebieraniec na szczudłach proponuje wspólne zdjęcie.
   A potem… Potem nadchodzi wieczór i tajemniczy zmrok zakrada się cichutko we wszystkie, nawet te najbardziej ukryte zakątki, sprowadzając senność i zmęczenie na tych wszystkich, którzy spędzili na Starówce już tyle czasu, wystarczająco długo, i przywołuje nowych ludzi, nową energię, nowe życie. Każe zamykać drzwi sklepów i sklepików, sprzątać stragany z magnesami. Czarnymi rękami organizuje wszystko inaczej: prawą zapala lampy i lampeczki, lewą zmusza muzykę, żeby wypłynęła w świat z dużych kawarnianych głośników. Nogami wypycha dziewczyny z kwiatami na ulice, żeby handlowały różyczkami wśród zakochanych par. Tak, mrok ma dużo pracy. Powoli Starówka wypełnia się śmiechem młodych ludzi z całego miasta.
   Antosia szła z uniesioną głową. Wypatrywała go.
   Kawiarnia Kalinka ma dziś w ofercie sernik z brzoskwiniami. Bar Pod Czerwonym Dachem proponuje dwie butelki piwa w cenie jednego.
   Antosia odmachała dłoniom kolegom z uczelni popijającym jakieś kolorowe drinki z wysokich szklanek, ale nie dosiadła się do nich.
   Gdzie on jest?
   Kiedy wychodziła z domu, nie była pewna czy chce się z nim spotkać. Ojciec zawsze opisywał go samymi ciepłymi słowami, może trochę naiwnie zbyt ciepłymi, ale taki już tata był. Nie wiedziała, czy wierzyć.
   Miała spotkać czarującego , inteligentnego, wykształconego, kulturalnego, uśmiechniętego, dobrze wychowanego młodziana, który całym swoim jestestwem wzbudza zaufanie nawet najbardziej podejrzliwych dusz (tato bynajmniej nie zaliczał się do dusz choć trochę podejrzliwych).
   Młodzian miał mówić ciepło, uśmiechać się szczerze, trzymać się prosto, kłaniać się nisko, słuchać uważnie, ubierać się elegancko i grać chętnie w warcaby (a przegrywać tylko z ojcem Antosi).
   To miał być prawdziwie człowiek o błękitnej duszy.
   A poznać owego młodziana miała Antosia po czerwonej róży w dłoni. Tak wymyśliła ciotka.
   Ta czerwona róża przekonała Antosię, nigdy bowiem jeszcze w swoim dwudziestodwuletnim życiu nie została obdarowana żadnym kwiatem przez przedstawiciela przeciwnej płci, a już różą – mogła tylko pomarzyć. Była piękną dziewczyną, ale coż poradzić na to, że współcześni chłopcy doszczętnie wyrzucili romantyczność ze swoich serc.
   Wychodząc z domu, zadręczała się pytaniami: A jeśli genialny plan zawiedzie? A jeśli on okaże się kolejnym oszustem? A jeśli, zamiast pomóc ojcu, wpakują go z ciotką w jeszcze większe tarapaty…?
   Teraz jakoś pytania w głowie umilkły.
   To dobrze, że umilkły, bo z bocznej uliczki wyszedł właśnie pewien czarujący, uśmiechnięty, elegancki młodzian, który wyglądał na warcabowego mistrza, a w ręku trzymał – czerwoną różę.

***
   To nie był dobry dzień dla Wiktora Rosińskiego. Po pierwsze, od rana padał deszcz, a to nigdy nie przynosi nic dobrego. Grzanki na śniadanie spaliły się na węgiel i nawet te szare gołębie, które całymi dniami przesiadują na parapecie, odmówiły konsumpcji. Po drugie, nadal nie znalazł żadnej oferty pracy, chociaż przeszukał od góry do dołu cały internet. W drodze do domu przemokły mu buty.
   Potem telefon wyrwał go z popołudniowej drzemki, Florcia obraziła się, że odebrał dopiero za drugim razem, a przecież on nie śpi z komórką pod poduszką, bo to nie zdrowe, Florcia sama mówiła. Ale teraz, jeśli on ją lekceważy, to ona też nie chce mieć z nim nic wspólnego.
   Na domiar złego Konieczny zaczął cicho się upominać o zwrot tych pieniędzy, które miały być przeznaczone na firmowy sklep z planszówkami, a które niestety odeszły w niepamięć razem ze zwycięstwem nie tej klaczy na wyścigach, która wygrać powinna. Konieczny miał duszę zastraszonego anioła i starał się tak poprosić o oddanie gotówki, żeby Wiktor nie odebrał tego jako wyrzutu, ale co z tego, skoro ten drugi właściciel i tak zwolnił go za te konie z pracy. Ale mimo wszystko Koniecznemu trzeba oddać. Koniecznie oddać.
   Koniecznie trzeba Koniecznemu oddać pieniądze. Za konie Koniecznemu, koniecznie oddać Koniecznemu za konie. Wiktor powtarzał w myślach bezsensowne zestawienia słów konie, Konieczny, koniecznie, włócząc się bez celu po osiedlu. To czasem pomagało na zły dzień, może teraz też okaże się pomocne.
   Mijał jakiś nieciekawych typów w dresach, przeszedł obok nich obojętnie, oni go zresztą również zupełnie ignorowali. Może inaczej by to wyglądało, gdyby miał na ręce złoty zegarek lub był szesnastoletnią dziewczyną. Ale był dwudziestosześcioletnim chłopakiem i nigdy nie nosił zegarka w przeświadczeniu, że szczęśliwi czasu nie liczą; a skoro i nawet był w tej chwili niezbyt szczęśliwy, zegarka nie założył z prozaicznego przyzwyczajenia.
   Wiktora ignorowali też sąsiedzi siedzący na ławeczkach wokół skweru, kobiety z wózkami i dzieci korzystające z ostatnich chwil wieczornej zabawy. Nawet koty szukające w śmietnikach resztek jedzenia nie zwracały na niego uwagi.
   Nie myślał o tym, dokąd idzie, raz skręcił sobie w prawo, raz w lewo, czasami przeszedł po pasach na drugą stronę ulicy, czasem razem z innymi przechodniami zaczekał na światłach, aż przejedzie sznur rozpędzonych samochodów. Myślał trochę o szukaniu pracy, trochę o długach, trochę o Florci, ale tak naprawdę nie myślał o niczym. On sam również zupełnie siebie ignorował.
   Sam nie wiedział, jak trafił na Stare Miasto. Coś go tu przyprowadziło, jakaś magiczna siła. Zachodziło słońce. Wiktor powoli odzyskiwał spokój ducha.
   – A może różyczkę dla pana? – dziewczyna w czarnej spódniczce podeszła do Wiktora z koszem pełnym kwiatów. Nie zastanawiając się, komu da tę różę, skoro Florcia się obraziła; włożył w dłoń dziewczyny kilka monet. – Narzeczona będzie zadowolona – mrugnęła handlarka i podała Wiktorowi czerwoną różę.
   Odeszła szybkim krokiem Słyszał jeszcze, jak zahacza jeszcze jakąś parę zakochanych, a chłopakowi nie wypada odmówić, więc znajduje w kieszeni ostatnie kilka monet.
   A Wiktor został sam. Na Starówce. Z różą.
   Nagle dotarł do niego bezsens sytuacji, całkiem otrząsnął się z letargu i zaczął śmiać się z siebie, w duchu oczywiście, przecież nie był wariatem. Ta róża w ręce wydawała mu się być najzabawniejszą rzeczą, jaka mogła go spotkać. Może da Florci na zgodę. A może nie. Może zostawi sobie… na pamiątkę.
   W każdym razie teraz pójdzie coś zjeść. Makaron we włoskiej restauracji Pepe Giuliano zawsze jest dobrym pomysłem.  Jedzonko poprawia nawet najgorszy dzień.

***
   Antosia przyjrzała się mężczyżnie z różą. Był trochę wyższy niż na zdjęciu które ciotka znalazła w internecie, a w świetle lampy jego włosy wydawały się bardziej czarne niż brązowe. Ale tamto zdjęcie było niewyraźne, zamazało rysy twarzy, więc takie szczegóły jak kolor włosów również musiały być zniekształcone. Zresztą, jaki detektyw umieszcza swoje zdjęcie w internecie! To musiała być myląca fotografia. Mężczyzna nie był też wcale tak elegancki, jak Antosia sobie wyobrażała: miał na sobie zwykłą koszulkę polo i jasne spodnie, a fryzurę miał ułożoną nieco niestarannie.
   W zasadzie Antosi to się spodobało. Nie lubiła mężczyzn, którzy spędzali więcej czasu przed lustrem niż ona sama. Gdyby każdy mężczyzna dwadzieścia procent tego czasu, który spędza na poprawianiu swojego wyglądu, spędzał, budując domy, w ciągu tygodnia powstałaby metropolia.
   Antosia szybko porzuciła rozmyślania nad światem współczesnych mężczyzna i, nie zastanawiając się długo, weszła do restauracji Pepe Giuliano. Zobaczyła go. Siedział przy dwuosobowym stoliku, na środku którego położył czerwoną różę, i zdawał się wnikliwie studiować kartę dań.
   – Dzień dobry, czy to miejsce jest wolne? – uśmiechnęła się i odsunęła krzesełko, zanim zdążył odpowiedzieć. On tylko podniósł głowę, ale widząc, że odpowiedź została uznana za zbyteczną, odwzajemnił tylko uśmiech i na nowo zatopił nos w menu.
   Gdyby nie ten uśmiech, Antosia pomyślałaby, że ojciec mylił się również w kwestii dobrego wychowania. Ale zamiast tego przemknęło jej przez myśl, że jest rzeczywiście – odrobinę czarujący…
   No, dobrze. A więc trzeba poruszyć zasadniczy temat spotkania, najlepiej od razu, bez niepotrzebnych wstępów.
   Tylko dlaczego on zachowuje się tak, jakby w ogóle nie zwracał na nią uwagi? Przecież czekał tu na nią i cały czas ma jeszcze różę, znak rozpoznawczy. Powinien jej dać tę różę, a nie trzymać ją na środku stołu!
   – Czy już coś pan wybrał? – Antosia odezwała się lekko zniecierpliwiona. – Wie pan, dobrze, że zobaczyłam pana, gdy wchodził pan tutaj, inaczej chyba bym pana nie znalazła!
   – Słucham?
   – No, bo jakbym miała pana znależć? – kontynuowała Antosia, nie przejmując się nadużywaniem w swoich wypowiedziach wyrazu pan. – Miał pan czekać na mnie przy pomniku, tak się pan wczoraj umawiał przez telefon z ciotką! Rozumiem, że jest pan głodny (to spaghetti carbonara wygląda naprawdę apetycznie…), ale, proszę pana, nie taka była umowa.
   – Umowa? – oczy rozmówcy robiły się coraz większe, ale Antosia tego nie zauważała.
   – Rozumiem! – zaśmiała się, jakby rzeczywiście coś dopiero teraz do niej dotarło. – Pan teraz udaje, że mnie nie zna, żeby zachować tajemnicę, w końcu nie powiedziałam hasła… Ale muszę pana zmartwić, nie pamiętam, jakie było to hasło. Tak się zestresowałam tym spotkaniem i, wie pan, tą ogromną odpowiedzialnością, że zupełnie mi wyleciało z głowy. Takie rzeczy się zdarzają, a mnie to już ze zdwojoną częstotliwością.
   Antosia wpadła w taki słowotok, że nie przestała mówić nawet wtedy, gdy do stolika podszedł kelner, a zaintrygowany tokiem rozmowy mężczyzna z różą zamówił dwie porcje spaghetti carbonara.
   – Ale proszę pana, może uwierzy pan, że jestem córką mojego ojca i w dodatku bratanicą mojej ciotki, jeśli pokażę panu, jak dużo wiem o całej sprawie.
   – Dobrze, niech pani powie.
   – Tutaj…?
   – A dlaczego nie? Tutaj, tutaj.
   – No, pan wie najlepiej. W końcu to pan jest doświadczonym detektywem.
   Kelner ubrany w ciemną koszulę położył na stoliku dwa talerze elegancko podanego parującego spaghetti. Smakowało równie doskonale, jak wyglądało. Na chwilę zamilkli i sięgnęli po widelce.
   – Proszę, niech pani mówi – mężczyzna z różą sięgnął po szklankęz sokiem pomarańczowym.
   – A więc… Po pierwsze, nazywam się Antosia Konieczna, mój tata to Grzegorz Konieczny, przedsiębiorca, właściciel firmy Pionek i kostka. Pan rozmawiał wczoraj przez telefon z moją ciotką, Stanisławą Konieczną. Ponad pół roku temu mój tata powierzył jednemu pracownikowi sporą sumę pieniędzy (nie pamiętam dokładnie, ile to było, ale dużo, dużo…) Te pieniądze miały być przeznaczone na otwarcie firmowego sklepu. A ten… oszust przegrał wszystko na wyścigach konnych! I nie zamierza oddać. Został zwolniony z pracy, nie przez tatę oczywiście, bo tato jest na to zbyt miłosierny. Ten drugi właściciel wyrzucił tego oszusta. A pan jest detektywem, którego ciotka i ja chcemy zatrudnić, żeby rozwiązał pan problem taty z tym… tym oszustem. A Jan Nowak – Kowalski. To znaczy ja nie podejrzewam, że to prawdziwe nazwisko.
   – No dobrze – przerwał mężczyzna z różą. – A ten oszust? Jak się nazywał?
   – Wiktor Rosiński.

***
   Wiktor Rosiński drgnął.
   Jeszcze nie wiedział, w co przypadkiem wdepnął, ale powoli zaczynało mu się to podobać. Zwłaszcza podobały mu się kasztanowe włosy tej postrzelonej dziewczyny, która przedstawiła się jako Antosia Konieczna.
   Tylko że teraz sytuacja lekko się zmieniła. Na niekorzyść. Wiktor zaczął skubać łodygę róży.
   – Wiktor Rosiński, tak?
   – Tak.
   – A pani zna tego… oszusta osobiście?
   ­– Osobiście nie miałam okazji, i całe szczęście,bo nie wiem, co bym mu zrobiłą, tak go nienawidzę. Wystarczyła ta jedna historia.
   Wystarczyła historia,zwykła opowieść. Co niby opowieści mogą powiedzieć o człowieku?!
   – No, ciekaw jestem, co by pani mu zrobiła…
   – Zabiłabym.
   – A gdyby się pani spodobał?
   Zarumieniła się i spuściła oczy.
   – No wie pan!
   – A gdyby jednak?
   – To niemożliwe.
   – A gdyby pani mu się spodobała…?
   – Na to już nic nie poradzę…
   Wiktor pomyślał, że dziewczyna ma świadomość swojego uroku, ale ta pewność siebie wcale nie odbiera jej słodyczy, jak to było w większości przypadków. Po prostu żadna kobieta, która się śmieje, nie mogła być nieładna. A Antosia śmiała się cały czas. Florcia także zdawała sobie sprawę ze swojej urody, tylko że przez to czasami stawała się zbyt nachalna.
   I pomyślał jeszcze, że ta dziewczyna za nic nie może się dowiedzieć, kim on jest naprawdę. Zabiłaby! Rola detektywa Jana Nowaka – Kowalskiego przyszła do niego sama i jak na razie nie widział żadnych powodów, dla których miałby tę rolę odrzucić…
   – Dobrze, teraz już wiem, że mogę pani zaufać – powiedział, ocierając usta serwetką. Antosia jeszcze jadła. – Proszę mi tylko jeszcze przypomnieć, czego dokładnie oczekują panie ode mnie?
   – Właśnie w tym celu miałam się z panem spotkać – zauważyła Antosia, nawijając na widelec nitki makaronu – Ma pan znależć dla nas tego oszusta i pomóc nam skłonić go do zwrotu tamtych pieniędzy. Czy możemy na pana liczyć?
   Wiktor pokiwał głową, mówiąc, że jak najbardziej.

***
   Antosia wróciła do domu. Cichutko otworzyła drzwi i na paluszkach powędrowała do swojego pokoju na piętrze. Była pewna,że wszyscy już śpią. Zegar w pokoju gościnnym sennie wybijał godzinę drugą nad ranem, za oknem przejechał jakiś samochód; oprócz tego nie było słychać żadnych odgłosów.
   Nagle otwarły się drzwi. Ktoś wszedł. Kto to?
   Antosia odwróciła się. Wystraszył ją niespodziewany hałas.
   – Jesteś nareszcie – w głosie ciotki zabrzmiał wyrzut.
   – Jestem.
   – I…?
   Antosi przeleciało przez głowę milion myśli. Być może ciotce chodziło o to, czy detektyw Jan Nowak – Kowalski zdecydował się podjąć zadania? Albo jakiego wynagrodzenia oczekuje? Nie, z pewnością nie, na pewno nie chodzi o coś tak przyziemnego…
   – Ciociu, miałaś rację! – wykrzyknęła, zapominając, że jest środek nocy, a ojciec za nic w świecie nie może się obudzić. Ojciec nie wiedział nic o planie i wcale nie miał się dowiedzieć, tylko stwierdziłby, że jego siostra i córka niepotrzebnie znów się wtrącają w jego prywatne sprawy. – Miałaś rację: to taki czarujący człowiek!
   I całując przelotnie ciotkę w policzek, w doskonałym humorze pobiegła na górę, a ciotka została, tak jak stała, z głupią miną i kłębkiem pytań w głowie.

***
***
   – Uwierzcie albo nie, ale Rosiński oddał mi dzisiaj część pieniędzy – ojciec wszedł do jadalni, kiedy kobiety domu nakrywały do stołu przed śniadaniem. Od spotkania w Pepe Giuliano minął równo tydzień. Ciotka i Antosia spojrzały na siebie porozumiewawczym wzrokiem. – Ten Rosiński to w gruncie rzeczy dobry człowiek.
   – Dobry człowiek! – prychnęła Antosia, kładąc na stole dzbanek z zieloną herbatą.
   – Uwierz, Grzesiu, świat jest trochę bardziej skomplikowanie urządzony, to nie jest tak, że wszyscy, którzy są dobrzy w warcaby, są też dobrzy w grę w życie. – Ciotka zdobyła się na ironię, ale zabrzmiała dosyć poważnie. – Gra w życie to najtrudniejsza gra świata.
   Ojciec skrzywił się i zamiast podjąć ten ton rozmowy, ukradł Antosi z talerzyka plasterek ogórka pokrojonego na kanapki.
   – A ja uważam, że nie macie racji. Wpłacił mi dzisiaj na konto sporą część pożyczonych pieniędzy i napisał długiego maila, w którym przepraszał, że tak długo zwlekał ze spłatą. Prosił, żebym dał mu jeszcze trochę czasu na oddanie reszty, ale przepraszał, oj, jak przepraszał…! Ciekawe, dlaczego teraz się odezwał? Przecież mógł napisać dużo wcześniej.
   Panie znów spojrzały po sobie.
   Tym razem nie było to już tak dyskretne, albo ojciec stał się bardziej uważny. Zaczął coś podejrzewać:
   – Czy wy coś o tym wiecie?
   – My? – zaprzeczyły zgodnie. – A co my możemy o tym wiedzieć, przecież my nawet nie znamy tego twojego Rosińskiego.
   Ojciec pokręcił głową. Dobrze wiedział, o czym marzą kobiety tego domu: jeśli tylko mogły wcisnąć nos w jego sprawy, były szczęśliwe. Gdyby mogły przez jeden weekend podejmować za niego wspólnie wszystkie decyzje, byłoby to dla nich niczym dwa dni w raju.
   – Jakiś czas temu znalazłem na moim laptopie otwartą stronę jakiegoś detektywa. Wiecie, przez chwilę pomyślałem, że chciałyście zatrudnić kogoś, żeby zajął się tym biedakiem Rosińskim! Całe szczęście, że nie przyszedł wam do głowy tak głupi pomysł! Niedawno było głośno o tym detektywie – przypomniał sobie – oskarżono go o jakieś grube oszustwo, chodziło o jakąś sprawę dotyczącą podziału majątku małżeństwa. Po prostu, zabrał pieniądze i już więcej się nie pojawił, a po miesiącu zaczął wysyłać listy do małżonków z groźbami, miał dostęp do wszystkich dokumentów tych państwa, z tego, co wiem, szantażował, że wykorzysta ich dane do jakiś nieuczciwych celów...
   –Tato, naprawdę nie mamy z tym panem nic wspólnego – powiedziała Antosia, ale już trochę bez przekonania.
   Gdy zasiedli do stołu, nikt już nie poruszał ciężkostrawnych tematów detektywa i Rosińskiego. Dopiero kiedy ojciec wyszedł z kuchni, Antosia szepnęła do ciotki:
   – A ja nie wierzę, że on jest takim oszustem… Przecież pomógł ojcu.
   – A ja ma wrażenie, że wpadł ci trochę w oko.
   – Ciociu! – oburzyła się Antosia, czując, że jej policzki przybierają kolor dojrzałych truskawek. Na wszelki wypadek odwróciła się od ciotki, udając, że zbiera talerze ze stołu.
   – No co, kochanie… Tak sobie tylko stara ciotka powiedziała. Ale nie martw się: jeśli to jest dobry człowiek i wszystko to, o czym mówił twój tato, to zwykła plotka, nie ma się czym przejmować. A jeśli to nie jest plotka, a on rzeczywiście pomógł – ciotka zawiesiła głos – Widzę tylko jedno wytłumaczenie. Ty mu także się spodobałaś…
   Perspektywa zakochania się w oszuście, i to ze wzajemnością, nie była zbyt kusząca. Taki niebezpieczny romans. Mimo to rumieniec na twarzy Antosi stawał się coraz większy. Już nie truskawki, już wiśnie.

***
***
   Drugie spotkanie miało umożliwić podsumowanie dotychczasowych działań detektywa Jana Nowaka – Kowalskiego, które zmierzały bezpośrednio do ukarania tego oszusta Wiktora Rosińskiego. Ten oszust nie mógł się doczekać tego spotkania.
   Niecierpliwie spoglądał na wszystkie zegary, jakie znalazły się na jego drodze, zaczynając od tego podniszczonego czerwonego budzika stojącego dumnie na nocnej szafce, poprzez elegancką tarczę na wystawie sklepu elektrycznego, aż po zegarek na rękę kolegi z dawnej pracy, którego spotkał przypadkiem w piekarni. Żaden zegarek nie chciał wskazać wytęsknionej godziny szesnastej, chociaż kązdy kolejny był coraz bliżej.
   Wiktor właśnie zmywał po obiedzie, gdy w kieszeni spodni zadrgała komórka i rozległa się melodia z filmu popularnego przed dziesięcioma laty. Zanim odebrał, spojrzał oczywiście na godzinę, ale niestety czternasta trzydzieści za nic nie chciała być szesnastą.
   – Wiktor! To ja, twoja Florunia – z telefonu wydobył się piskliwy głosik, który jeszcze dwa tygodnie temu Wiktor nazwałby kuszącym i słodkim, dziś… trochę przygłupim, niestety.
   – Florcia? – mimo wszystko udał miłe zdziwienie.
   – Stęskniłeś się za swoją Florunią? Florunia już się nie gniewa. Możesz teraz przyjść do Floruni i zabrać ją na spacer albo do kawiarni, a potem… może nawet – pocałować.
   Spacer z Florą? Przed trzema dniami widział ją pod rękę z innym mężczyzną. Wiedział, że ona nie traktuje go poważnie, w dodatku zostało jedynie półtorej godziny do spotkania z Antosią.
   – Florciu… – zawahał się. – Dzisiaj mam ważne spotkanie. Hmm… biznesowe spotkanie. Ale jutro, jutro przyjdę do ciebie i porozmawiamy. Musimy porozmawiać.

   Miał już w głowie niewyraźny obraz tej rozmowy. Może Florcia pomyślała o miłej rozmowie pełnej romantycznych słówek i czułości. On miał na myśli coś zupełnie odwrotnego.

***
   Zanim Wiktor poszedł na spotkanie, stwierdził, że musi się choć trochę przygotować. Gdy tylko Flora się rozłączyła, wpisał w internet nazwisko detektywa.
   Profil na Facebooku, nie, to chyba nie ten…
   O, strona internetowa. Biuro detektywistyczne.
   Zaraz, a ten artykuł? Wiktor przesunął myszką na intrygujące tytuły. Strzeżcie się detektywa, Detektyw oszustem, Jan Nowak – Kowalski po drugiej stronie kryminału. Zdaje się, że Antosia była w niebezpieczeństwie…

***
   Pogoda sprzyjała spacerom. Słońce świeciło nie za mocno, nie było upału, a miły wiatrek dawał rzeźką energię. Antosia ubrała sukienkę w kwiaty i cienką niebieską kurteczkę.
   Już na nią czekał.
   Przeszli kawałek w milczeniu, potem omówili tak zwane sprawy służbowe. Oboje wiedzieli, że prawdziwy cel spotkania jest inny. Gdy przechodzili obok rozłożystego klonu, włożył jej dłoń do swojej dłoni.
   Serce Antosi waliło jak oszalałe.
   – Wiktor?
   Antosia nie znała tej kobiety, która podeszła do detektywa niewiadomo skąd i niewiadomo dlaczego zaczęła prowadzić z nim rozmowę. Obok stał elegancki, brązowowłosy mężczyzna. Pomimo obecności tego mężczyzny Antosia odniosła wrażenie, że kobieta robi detektywowi wyrzuty, że trzyma za rękę Antosię.
   – Florcia?
   – Przepraszam, że się wtrącę – wtrąciła się Antosia. – Ale ten pan wcale nie ma na imię Wiktor. Ten pan ma na imię Janek.
   – Antosiu – odezwał się detektyw nieswoim głosem. – Jest coś, o czym powinienem ci powiedzieć od razu, gdy tylko się spotkaliśmy. Nazywam się Wiktor. Wiktor Rosiński. I wcale nie jestem żadnym znanym detektywem, żadnym Janem Nowakiem – Kowalskim… Wprost przeciwnie.
   Co takiego?
   Antosia była tak zdezorientowana, że myślała, że nic już nie może jej zaskoczyć.
   Myliła się. Nagle mężczyzna towarzyszący Florze – zaczął biec. Uciekał.

***
***
    Ciotka upiekła szarlotkę. Przy stole siedzieli wszyscy: Wiktor Rosiński między Antosią i jej ojcem, ciotka, drugi szef firmy Pionek i kostka, Florcia, która niewiadomo jak znalazła już sobie nowego narzeczonego.
   Szarlotka była pyszna i wszyscy się uśmiechali.
   Wiktor odpowiadał cierpliwie na wszytkie pytania. Jak to się stało, że udało mu się złapać uciekającego oszusta, detektywa Jana Nowaka – Kowalskiego. Skąd wiedział, że to on. Florcia przypisywała sobie część zasług za aresztowanie oszusta, przecież to z nią był wtedy na spacerze. Ojciec wcale się nie gniewał, że kobiety znów wtrąciły się do jego spraw. Drugi szef zaproponował Wiktorowi powrót do pracy.
   A Antosia… Antosia była po prostu szczęśliwa.
  

  
   
  
  

 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo