-->

wtorek, 18 czerwca 2019

*9 Listopadowy wieczór Tymbark

Listopadowy wieczór
Tymbark
OCENY


    Jak co dzień, wieczór spędziłam w swoim pokoju, by odprężyć się i zapomnieć o obowiązkach, zmartwieniach i wszelkich innych sprawach, które zazwyczaj zatruwały mi umysł. Praca, studia, dom i oboczne tematy potrafiły skutecznie odebrać mi chęć do życia, a w tak ponury, listopadowy dzień wrażenie to było jeszcze bardziej spotęgowane. Tak… ten wieczór nadaje się tylko na zmarnowanie przed jakimś ogłupiającym serialem albo filmem.
    Nim udało mi się wybrać odpowiednią pozycję, do sypialni wpadła Łatka – moja kotka, która za cel obrała sobie zrobienie ze mnie pedantki. Wszystkie rzeczy, które były w zasięgu jej łapek musiały być schowane, bo inaczej czekał je marny los. Ze strachem spojrzałam na różę, którą kupiłam sobie kilka dni wcześniej na poprawę humoru. A co! Teraz są czasy kobiet niezależnych i nowoczesnych. Chyba wypada samej sobie kupić kwiatka, prawda? A nawet jeśli jestem dziwaczką, to przynajmniej o mojej przypadłości wiem tylko ja i Łatka. Swoją drogą… silna, niezależna kobieta z kotem. Bardzo trafny wybór zwierzaka. Zaiste, bardzo trafny.
    Ostatecznie udało się uniknąć katastrofy i żaden ważny dla mnie przedmiot nie został zniszczony. Kotek zwinął się w kłębek na kanapie, a ja wygodniej umościłam na fotelu, by rozpocząć proces dezintegracji szarych komórek. Co by tutaj… Nie zdążyłam nawet wejść na jakąś platformę z serialami, a na pulpicie wyświetliło mi się powiadomienie z maila. Ktoś dodał komentarz na moim blogu! Niesamowite! To wręcz niemożliwe. Przecież jestem szarą myszką, pyłem, marnością nad marnościami, a tu tak miła niespodzianka. Szybciej niż kiedykolwiek wcześniej weszłam na bloga. Już w duchu myślałam, że zostanę nagrodzona przez jakiś wyjątkowy komentarz, który zachwalać będzie moją erudycję, kreatywność, zdolności pisarskie, edytorskie i wszystkie inne moje boskie przymioty, a tam:

Dzień dobry!
Z przyjemnością informuję wszystkich o II edycji przedwojennego konkursu literackiego „Już nie zapomnisz mnie”. Jeżeli chcesz podszkolić swoje pisarskie umiejętności, a przy okazji coś wygrać, ten konkurs jest właśnie dla Ciebie! Mimo że tematyka jest związana z dwudziestoleciem międzywojennym, można napisać opowiadanie w dowolnym klimacie oraz zarówno autorską opowieść, jak i fanfiction, więc uczestnik ma duże pole do popisu. Wystarczy obudzić swoją wyobraźnię. Przewidziane są cenne nagrody, m.in. książki tematyczne, gazety, płyty CD, niespodzianki, ale przede wszystkim jest do wyboru dziesięć książek z różnych gatunków. Więcej szczegółów znajdziesz na
https://przedwojenny-konkurs.blogspot.com/
Zapraszam również do wzięcia udziału w zabawach, gdzie także można zgarnąć fajne nagrody książkowe i audiobooka.
https://przedwojenne-zabawy.blogspot.com/
Pozdrawiam ciepło!
Sovbedlly
PS. Przepraszam za reklamę, ale nie znalazłam innej zakładki.
    Pełen radości uśmiech powoli znikał z mojego oblicza, by ustąpić miejsca lekkiemu rozbawieniu nad bezmiarem mojej głupoty i naiwności. Kto zostawiłby u mnie komentarz? I to w dodatku na temat moich opowiadań. Dziecinna jak zawsze. Świat jest okrutny, nikt nie pochyli się nad Twoimi bazgrołami. Zresztą… kobieto! Ogarnij się! Ty masz ponad dwadzieścia lat, a zajmujesz się jakimiś opowiadaniami! Tam czeka na Ciebie prawdziwe życie – studia, praca, dom, rodzina, dzieci! No… z dziećmi to może przesada, ale cała reszta się zgadza. Tak wiele radości przyniósł komentarz, który okazał się być reklamą jakiegoś konkursu. Swoją droga… rzeczywiście powinnam stworzyć jakąś odrębną zakładkę. Ale to na przyszłość.
    Już chciałam powrócić do zadania, które postawiłam przed sobą na ten wieczór, ale może jeszcze rzucę okiem na ten konkurs? Kliknęłam w link. Dwudziestolecie międzywojenne? Historycy, których spotkałam w swoim życiu sporo, mieli najróżniejsze zdania na ten temat. Jedni utrzymywali, że był to złoty okres – moment w dziejach Rzeczpospolitej dosłownie mlekiem i miodem płynący. Drudzy, że był to okres reżimu autorytarnego niejakiego pana Józefa Piłsudskiego, w którym lud pracujący miast i wsi był ciemiężony przez warcholską elitę. Jeszcze inni określali to jako próbę połączenia trzech odrębnych dróg na polskość w jedną, jako okres nieustającego wysiłku i ostrej debaty politycznej, w której nasze współczesne kłótnie sejmowe można uznać za grzeczną wymianę poglądów, a także pełen politycznych wzruszeń, kiedy to np. lewica oklaskiwała Ojca Niepodległości słowami: Niech żyje Piłsudski!
    Ale przecież historia to nie tylko polityka, daty, ważne wydarzenia i postaci. To również kultura, społeczeństwo, losy szarego człowieka. To właśnie przypomniałam sobie czytając regulamin konkursu, który dotyczyć miał okrojonych ram okresu dwudziestolecia międzywojennego, czyli czasu przedwojennego. A może za to się zabrać? W końcu lubię pisać… co prawda przypomina to bardziej grafomanię niż wspaniały warsztat artysty, ale może nie będzie aż tak źle? W końcu napisali, że konkurs się odbędzie, jeśli będzie minimum pięciu uczestników, więc istnieje szansa, że konkurencja będzie niewielka. Przebiłam się przez gąszcz zasad i wiele rzeczy było dla mnie niejasnych, a może to ja jestem tak głupia? O jakich bohaterów im tam chodzi? Mogę wybrać sobie dowolnie? Zapewne tak, w końcu to otwarty konkurs, a i ten komentarz był całkiem miły, więc zapewne nie będą aż tak restrykcyjni, żeby zatrzymywać się jedynie na Onufrym Ruczyńskim – Antonim Fertnerze („Będzie lepiej”) i Joasi Wiśniewskiej – Jadwidze Smosarskiej („Dwie Joasie”)2, jak podali w tym przykładowym zgłoszeniu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jest tam cały spis bohaterów. Oczywiście najpierw domysły, potem prawdziwe informacje. Jakież to dla mnie typowe… Ale co to znaczy zinterpretować? Odtworzyć ich? Wcielić się? Zostać w wyobraźni reżyserem jednego z filmów i krytykować ich grę na planie? No… takie opowiadanie na pewno byłoby ciekawe do przeczytania. Szukałam wzrokiem na stronie dodatkowych wymagań. Słowa kluczowe i koniecznie róża? Zerknęłam na swój egzemplarz. Jak miałabym Cię wpleść w opowiadanie? – myślałam patrząc na kwiatka. Róże mają kolce… To może w mojej historii o reżyserze i aktorach dodam jeszcze krótki epizod o tym, że na plan wpada psychofan aktorki i daje jej bukiet róż, a ona się kaleczy i… Beznadziejne. Powinnam odpuścić ten idiotyczny pomysł. Ja najwidoczniej nie nadaję się do tego. Mimo leciutkiego braku pewności siebie czytałam dalej. Trzeba pogrubiać odpowiednie rzeczy. Ha! Jestem tak roztrzepana, że na pewno o wszystkim bym zapomniała. Nawet jeśli już coś powstanie, to na końcu na pewno zapomnę o edytowaniu tekstu. To może chociaż spiszę sobie na kartce te słowa kluczowe, które są też nazwami filmów? Swoją drogą… sprytna próba podprogowego zaciekawienia ludzi kinematografią z tego okresu. Chwyciłam pustą kartkę, która walała się na biurku i ołówkiem zaczęłam zapisywać: Amerykańska awantura; Bezimienni bohaterowie; Biała trucizna (…) Druga młodość (…) O czym się nie mówi (…). Boże! Już nigdy nic nie napiszę, tak mnie ręka boli – przeszło mi przez myśl. Chyba sama się zdyskwalifikowałam, bo niby jak mam w takich warunkach coś napisać? Ale gwoździem do trumny dla mojego pomysłu był dopisek o poprawności racjonalistycznej4. Czyli… twór mojej wyobraźni musi być racjonalny? Pięknie… a jakie są kryteria racjonalności? Ja na pewno nie mogę być tego sędzią, ale jakie są ramy obiektywne?
    Westchnęłam zrezygnowana i zrozumiałam, że powinnam dowiedzieć się u źródła. Przecież nie mogę napisać niczego, co choćby odrobinę przekracza poprawność racjonalistyczną, a dzięki podróży może uda mi się chociaż zachować autentyczność. Czyli moje wehikuł czasu znowu pójdzie w ruch, a tak obiecywałam sobie, że będę je oszczędzać na ważne okazje! Łatka spojrzała na mnie oburzona.
– Daj spokój, Łateczko – mruknęłam. – Skoczę tylko do przeszłości i wezmę się za to opowiadanie. Potem dam Ci jeść i wszystko wróci do normy.
    Nie byłam pewna, czy kot mnie zrozumiał, ale powróciła do spania, więc chyba i ona nie widziała niczego złego w moim pomyśle. Podeszłam do wehikuł, które stało w rogu pokoju i tylko się kurzyło. Przecież nie będę go używała za każdym razem, jak tylko najdzie mnie ochota. Te wszystkie teorie spiskowe, które mówiły jak wielkie mogą zajść konsekwencje skutecznie ostudziły moje zapały, więc prawie całkiem zrezygnowałam z podróżowania. No tak… ale czy ja w ogóle pamiętam jak to się uruchamia? Spojrzałam na niezbyt skomplikowaną maszynę, która wyglądała trochę jak pralka, tylko że większa. Weszłam do środka i jak zawsze miałam wrażenie, że to idiotyczne – tak siedzieć wewnątrz pralki. Ale to przecież pralką wcale nie było! Dobrze… Mam wszystko? Lista słów kluczowych? Jest! Coś na potwierdzenie, że pochodzę z przyszłości? Komórka i tablet są! No to w drogę!
    Tylko gdzie i kiedy chciałabym się znaleźć? Spośród wszystkich tych filmów wymienionych w spisie znałam datę produkcji i miejsce powstania tylko jednego – Będzie lepiej. Czyli mimo wszystko jestem skazana na Antoniego Fertnera, ale zamiast Jadwigi Smosarskiej przyjdzie mi zmierzyć się z Lodą Niemirzanką. Film powstał w 1936r. w Warszawie i to tam musiałam się udać. Już, już chciałam uruchomić wehikuł, ale w porę się powstrzymałam. Przecież muszę skombinować sobie odpowiedni strój. Szybko wyskoczyłam z maszyny i podeszłam do szafy, która kryła w sobie stroje z różnych epok, z różnych rejonów. Uwielbiałam wcielać się w postaci, nawet jeśli nie podróżowałam w czasie. Dzięki wyobraźni mogłam być jednego dnia patrycjuszką ze starożytnego Rzymu, a drugiego sanitariuszką z Drugiej Wojny Światowej. Ale tym razem padło na schyłek dwudziestolecia międzywojennego. Z dziecięcą radością przeglądałam odpowiednie stroje, by po chwili patrzeć w lustro na dystyngowaną damę w niezbyt nachalnym makijażu, z doskonale wymodelowanymi włosami i z tajemniczym uśmiechem na ustach. Tak, zapewne nikt się nie pozna na mojej tożsamości, a telefon i tablet zawsze zabierałam na wszelki wypadek. To przecież niemożliwe, żebym była zorientowana w sprawach życia codziennego w dowolnym wycinku czasu, do którego chciałam się udać, więc w razie wpadki mogłam zająć czymś swoich potencjalnych oprawców i uciec do pralki… Znaczy do wehikuł!
    Przebrana i z przygotowanymi rekwizytami weszłam do maszyny i uruchomiłam ją. Nagły rozbłysk światła jak zawsze mnie oślepił, a dziwne, dudniące odgłosy nieco ogłuszyły. W myślach odliczałam do dziesięciu i po ich upływie wszystko się uspokoiło. Beztrosko wyskoczyłam z wehikuł i odetchnęłam świeżym powietrzem. Ach! Może… nie do końca ładny zapach. Zawsze się zapominam, że moje wyobrażenie o przeszłości zakłada same pozytywy, ale rzeczywistość jest dość okrutna. W tym okresie po ulicach nadal jeździły konie, a ja musiałam wylądować akurat koło miejsca, gdzie jakiś konik zrzucił ciążący mu balast.
    Rozejrzałam się dookoła zaciekawiona jak też spodoba mi się stolica, ale zdumiałam się. Przecież… Tak, na pewno ten budynek to poznański Bazar. Z daleka dostrzegłam jeszcze więcej znajomych miejsc. Tamten budynek to na pewno Muzeum Narodowe, a to Biblioteka Raczyńskich. Czyżbym wylądowała na środku placu Wolności w Poznaniu? Pięknie, po prostu… Zamarłam, gdy dostrzegłam biegnących, niemieckich żołnierzy. Poznałam ich po mundurach z Pierwszej Wojny Światowej. 
    – Wolny Poznań! – wykrzyknął jeden z nich.
Albo w błyskawicznym tempie nauczyłam się niemieckiego, albo coś jest nie tak. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie co to jest za okres. To Powstanie Wielkopolskie! Przecież podczas Pierwszej Wojny Światowej Polacy zmuszeni byli służyć w armiach zaborców i mundury też mieli z tych jednostek. A tutaj, w moim rodzimym mieście, musieliśmy jeszcze trochę czekać na niepodległość. Nie przyszła ona w listopadzie 1918 roku, tylko po wygranym powstaniu, w lutym 1919 roku.
Ale jakim cudem tutaj wylądowałam? Przecież wpisałam wyraźnie Warszawa, 1936r. Co poszło nie tak? A może powinnam dołączyć do rodaków? Wiadomo… romantyczny zryw patriotyzmu, chęć poświęcenia życia dla ojczyzny, to wszystko mam we krwi. Jestem przecież Polką. Usłyszałam odgłosy strzałów, które padały jakieś sto metrów dalej i doszłam do wniosku, że nie mam broni, a poza tym akurat to powstanie zostało wygrane i bez mojej pomocy, więc z czystym sumieniem (wcale nie ze strachu!) mogłam wrócić do wehikuł. Nieco drżącymi rękoma (nie drżały ze strachu, tylko z ekscytacji!) ponownie wpisałam na panelu sterującym Warszawa, 1936r. i modliłam się w duchu, żeby tym razem nie wylądować np. w płonącym za czasów Nerona Rzymie, czy na urokliwej Syberii.
Kolejne światła i kolejne głośne dźwięki skutecznie odwróciły moje myśli od czarnych scenariuszy rodzących się w mej głowie. Tym razem niepewnie opuściłam maszynę. Niby nigdzie nie słyszałam strzałów, ale… czy mogę być pewna? W końcu mówimy tutaj o Polsce – miejscu, które chyba zawsze nawiedzały jakieś kataklizmy. Może za chwilę zobaczę armię Szwedów, Turków, Mongołów, Czechów, Niemców, Ukraińców czy Rosjan? Tutaj chyba nigdy nie można być pewnym. Żałowałam, że nie mam przy sobie białej flagi, która chyba od wieków symbolizowała poddanie się. Ale nie! Jestem Polką, nie poddam się! Żywej mnie nie wezmą!
Pomimo chwilowego, podniosłego nastroju czar prysł, kiedy w zacienionej uliczce usłyszałam kroki. Kto to?!
– A słyszał Pan o tym marnym aktorzynie? – wyraźnie słyszałam jakiś męski głos.
– A to zazdrość przez Pana przemawia? – ktoś wyraźnie drwił z pierwszego rozmówcy. Usłyszałam poirytowane prychnięcie. Chyba tego pierwszego.
– Zazdrość? Też coś! Oni tam coś o Lwowie mają tworzyć, a akcja w Warszawie. Wyobraża Pan to sobie?
– Szanowny Panie, nie po tym będziemy sądzić to dzieło, tylko po wrażeniach artystycznych.
Antoni Fertner i wrażenia artystyczne! Toś Pan pięknie zażartował. Nie żal Panu, że tuż za rogiem marnują się pieniądze, a…
– Z całym szacunkiem… Nie moje pieniądze, nie moja sprawa.
Nagle minęli miejsce, w którym się schowałam. Zapewne zdziwili się na widok kobiety chowającej się w jakiś ciemnych zaułkach, ale nie dali tego po sobie poznać, tylko z pełną kurtuazją, obaj, pokłonili się i zdjęli kapelusze z głów. Ja sama, nieco niezgrabnie, pokłoniłam się lekko. Wcześniej miałam wrażenie, że chcą mnie na głos pozdrowić (może to wymóg tych czasów?), ale widząc moje ruchy paralityka przyspieszyli nieznacznie. Zignorowałam ich zachowanie, w końcu…
Czyżbym miała aż tyle szczęścia, że nie dość, że wylądowałam w Warszawie, w dobrym okresie, to jeszcze na kilkadziesiąt metrów od celu? To było zbyt piękne, żeby być prawdziwe… Niezbyt pewnie wyszłam ze swojej kryjówki i zamarłam z zachwytu. Wcześniej… To nie z powodu stereotypu, że poznaniak nie może lubić warszawiaka i odwrotnie, a każdy centymetr kwadratowy terytorium wroga uznajemy za abominacje. Ale naprawdę, w moich czasach nie lubiłam Warszawy, a teraz zrozumiałam dlaczego. Po raz pierwszy, jeszcze jako dzieciak, oglądałam obrazki i perły architektoniczne Polski. Poznałam stolicę z tej najpiękniejszej strony – urokliwymi, oryginalnymi kamienicami, cudownymi parkami i zabytkami, które zniknęły z mapy z powodu Drugiej Wojny Światowej. Tak bardzo spodobały mi się te budowle, że kiedy w końcu udałam się do Warszawy i zobaczyłam wieżowce, nowoczesne budynki i centra handlowe, coś we mnie pękło. Nie byłam w stanie polubić tego miejsca, bo nie dorastało do moich wyobrażeń. Ale teraz… choć widziałam zaledwie kawałeczek miasta, już byłam w nim zakochana. Te pełne historii ulice wprost zachęcały, by się po nich przechadzać i na własną rękę poznać co też kryją w sobie. Zapewne każda z nich prowadziła do jakiegoś magicznego miejsca, które na zawsze zapadłoby mi w pamięci, ale… Ja nie po to tu przybyłam! Przecież w przyszłości nadal będę w posiadaniu wehikuł i w każdej chwili mogę tu wrócić. Że też wcześniej na to nie wpadłam!
Dobrze… tamten facet mówił coś, że nagrywają film tuż za rogiem. A może to była tylko przenośnia? Może wcale nie kręcą dosłownie tuż za rogiem, tylko miał na myśli Warszawę jako miasto? Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu natchnienia. A może po prostu pójść w którąś stronę? Tylko muszę pamiętać, gdzie schowałam wehikuł!
Wolnym krokiem przemieszczałam się po uliczce chłonąć ten niesamowity klimat przedwojennej Warszawy i ciesząc się z samej obecności w tym miejscu. Rozglądałam się uważnie i dosłownie po kilku chwilach zauważyłam wielkie zdjęcia aktorów z filmu Będzie lepiej przymocowane na ścianie. Tak! To na pewno to! Może jednak nie jestem pechowcem, tylko szczęściarą? 
Miałam ochotę pobiec w tamtym kierunku, ale nie byłam pewna, czy w tych czasach wypada, by kobieta beztrosko biegała sobie po mieście, więc zrezygnowałam z tego pomysłu i wolnym krokiem zmierzałam do celu. Dość ozdobne drzwi, które zdecydowanie mogły zawstydzić te z moich czasów. Wahałam się – wejść czy pukać? Ostatecznie samodzielnie otworzyłam drzwi. To dziwne… na ulicy poza tamtą dwójką mężczyzn nie spotkałam nikogo. To wyglądało jak ukartowane, jakbym miała trafić do tego miejsca... Nie bądź taką fatalistką, tylko przyjmij do wiadomości, że i ty możesz mieć szczęście. Przekroczyłam próg i moim oczom ukazał się dość ładnie wykonany hol ze starszym panem robiącym chyba za zarządcę tego budynku. Ruszyłam w jego kierunku.
– Dzień dobry panienko – wstał z miejsca i pokłonił się przede mną uprzednio ściągnąwszy kapelusz. Dość zastanawiające. Skoro nawet i w moich czasach nakrycie głowy mogło być brane za nietakt, gdy nosiło się je w pomieszczeniu to dlaczego on je nosi? Musiałam zamrugać ze zdumienia, bo nagle nigdzie nie widziałam tego ciemnobrązowego kapelusza.
    – Dz-dzień dobry – zawahałam się. Boże! Co ja mam powiedzieć, żeby mnie wpuścił? Genialnie, wprost cudownie. Jak się tam dostaniesz? – Ja chciałabym porozmawiać z panem Antonim Fertnerem.
    – A to proszę za mną, panienko – zdziwiłam się słysząc te słowa. Tak łatwo? Podejrzanie łatwo. – Panienka kostium poprawi?
    – Oczywiście – uśmiechnęłam się udając, że właśnie w tym celu zostałam wysłana. Zastanawiałam się jakie pytania zadać. A może namówię szanownego pana aktora, by w filmie użył któregoś ze słów kluczowych? Na pewno dałby radę wpleść w kwestię taki zbitek słów, jak: O czym się nie mówi albo Druga młodość. To nie były jakieś bardzo przypadkowe wyrażenia. Nie pamiętałam co prawda każdego dialogu w filmie, ale… Musiałam przerwać rozważania, bo zatrzymaliśmy się przed jakimiś drzwiami.
    – Proszę wejść, panienko. Tylko będzie musiała panienka trochę poczekać, bo odgrywają scenę.
    – Nie ośmielę się przeszkadzać – odparłam i z udawaną pewnością weszłam do odpowiedniego pomieszczenia. To dziwne… nie pamiętam jak wyglądały korytarze, które chwilę temu mijałam…
    Nie miałam czasu, by zajmować się tą kwestią, bo przed moimi oczami rozgrywała się właśnie scena, którą dość dobrze pamiętałam. Aktor, Antoni, siedział przy biurku ubrany zgodnie z realiami epoki i odgrywał scenę rozmowy telefonicznej, a na dalszym planie kręciła się Loda. Pan Fertner wyglądał na jegomościa koło sześćdziesiątki z siwymi, ładnie przyczesanymi włosami. Jego twarz była dość pucołowata, ale może to tylko takie wrażenie, bo przez całą scenę uśmiech nie schodził mu z twarzy? Słysząc jego głos sama się uśmiechnęłam. Zawsze podobały mi się różne gwary i dialekty języka polskiego. Może to dlatego, że sama na co dzień używam gwary? Całkiem możliwe.
    Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na innego bohatera, a właściwie bohaterkę, sceny. Loda kręciła się z tyłu i udawała, że poprawia włosy. Była to dość młoda kobieta, koło trzydziestki, ze ślicznie ułożoną fryzurą i ubrana w dopasowaną sukienkę koloru łososiowego.
    – Co znowu? Bardzo łaskawa! Niesłychanie łaskawa! Pan sobie nawet nie wyobraża, jakie Pan na niej zrobił wrażenie – filmowa Wanda podeszła do stryjka rozmawiającego przez telefon.
    – … foka w okularach – nie zrozumiałam jakie były jej pierwsze słowa, ale przypomniałam sobie, że w filmie rozmówca filmowego Onfurego nosił okulary. Prawdopodobnie żartobliwie skomentowała jego wygląd.
    – Cicho! – fuknął Antoni w kierunku Lody. – Nie… – zachichotał do telefonu, próbując nie urazić rozmówcy, bohaterka w tym czasie usiadła na biurku. – Ja...  Ja nie do Pana mówię – wytłumaczył się. – Skądże? No ja… ja do siebie tak. Sam do siebie mówię: Nie, cicho – zakrył dłonią słuchawkę telefonu i zwrócił się do Lody. – No co to za wyrażenie?!
Foka! – aktorzy nagle wybuchli śmiechem. Nie do końca zrozumiałam co ma miejsce, bo w filmie przecież nie było tego wybuchu wesołości.
    – Ależ moi drodzy – z miejsca wstał mężczyzna koło trzydziestki. Zapewne reżyser – Proszę zachować powagę, my tutaj… A panienka do kogo? – w końcu zwrócił na mnie uwagę.
    – J-ja… – zawahałam się. Co mam powiedzieć? Przecież ich nie uraczę tym samym kłamstwem, co zarządcę budynku, bo od razu się zorientują. – Miałam tutaj pomóc w… – w czym?! – przygotowaniu strojów – zakończyłam w sposób do tego stopnia nieprzekonywujący, że miałam ochotę zaśmiać się w głos. Genialne zagranie. Trzeba przyznać – masz nerwy ze stali.
    – Ochrona! – wrzasnął reżyser. W tym czasie Antoni i Loda przypatrywali mi się uważnie, jakby próbowali skojarzyć moją twarz. – Ten ostatni drań próbuje zepsuć mi dzień filmowy! – czyżbym nieświadomie wpakowała się w jakieś porachunki między reżyserami?
    – Toż to widać, że od Nowaka – rzekł Fertner. – Taki to nie popuści!
    – Łobuz! – poparła go Loda. Nagle do pomieszczenia, znikąd, wpadli panowie w mundurach.
    – W samą porę – rzekł reżyser. – Na policji w tym kraju można polegać. Aresztować ją!
    Po chwili czułam się, jak w jakimś tanim kryminale. Nie pytali mnie o nic, nie dali mi nawet dojść do słowa, a już zostałam prowadzona poza budynek. A to tak w ogóle można? Nie znałam niestety procedur policji w okresie międzywojennym, ale można tak po prostu zgarnąć osobę i… Co ze mną będzie? Jak tylko otworzę usta to będzie podejrzane, że nie mówię z tym dziwnym akcentem. A jak mnie będą przesłuchiwać, to jak wykpię się z tego bałaganu? Poza tym… to w tych czasach kobiety nie były pod kuratelą ochronną swojej płci? Czy ja w ogóle miałam prawo być aresztowana? Zapewne tak… ale chyba nie tak traktuje się damę! Komisariat był dosłownie dwa budynki dalej. Ale moment… jak oni tak szybko przybyli? Przecież… wpadli dosłownie po kilku sekundach od wrzasku reżysera. No… To policja w moich czasach mogłaby się wiele nauczyć.
    Nadal nie zadali mi żadnego pytania, nie spisali raportu, nie zrobili niczego, co mogłabym skojarzyć z własnych doświadczeń z policją, z filmu, czy nawet serialu paradokumentalnego. Bezceremonialnie wprowadzili mnie do celi, która oczywiście zaopatrzona była w żeliwne kraty.
    – Panienka tu sobie posiedzi, poczeka, a my pójdziemy po tego łobuza, Nowaka. Jak tylko się przyzna, będzie panienka wolna.
    Mój mózg stracił możliwość racjonalnego myślenia. Zaciął się i za nic nie chciał ruszyć. Co teraz będzie? Jak wrócę? Co z wehikułem? Usiadłam na pryczy nie wierząc w swoje własne położenie. Jakim cudem to się tak skończyło? Nie myśląc o wszystkich zakaźnych chorobach czy pasożytach mogących gnieździć się na pryczy opadłam na nią i niedowierzałam w bezmiar swojej głupoty. Czy ja naprawdę nie mogłam tego zrobić porządnie? Przygotować się do spotkania z aktorami? Przygotować na… cokolwiek? Nie! Oczywiście, że nie! To byłoby zbyt proste – zrobić coś tak, by nie doprowadzić do katastrofy. Zamknęłam oczy marzący, by zniknąć z tego miejsca. Że też nie zabrałam jeszcze ze sobą przenośnego, kieszonkowego teleportu. Oczywiście nie pomyślałam o tak istotnym gadżecie…
    Nagły huk przeraził mnie do tego stopnia, że podskoczyłam w miejscu i chyba dostałam mini-zawału. Rozejrzałam się dookoła. Cela więzienna zmieniła się w mój pokój. Przed swoimi oczami nie miałam krat, tylko ekran monitora z włączoną stroną konkursu. Wcześniej myślałam, że mój mózg skapitulował? Wolne żarty. Teraz się wyłączył! Myśl, myśl!
    Kilka długich sekund zajęło mi zrozumienie, że to wszystko było snem. Ja przecież nie mam teleportu, wehikułu czasu ani garderoby ze strojami z całego świata. Potarłam skronie, próbując pobudzić mózg do działania. Ale co to był za huk? To na pewno słyszałam. Rozejrzałam się po pokoju i dostrzegłam rozbity w drobny mak wazon, a wśród tego chaosu leżała róża, którą sobie sprezentowałam. Kotek spał grzecznie, więc albo to ja nieświadomie strąciłam ten wazon, albo moja kicia ma niesamowite zdolności aktorskie. Nagle wpadłam na pomysł. Podeszłam do kotki i pogładziłam po cudnym, mięciutkim futerku.
    – A może by tak opisać swój sen w opowiadaniu? – Łatka miauknęła, jakby odpowiadając – Co o tym myślisz? – ponownie wydała ten koci dźwięk, ale niestety nie znam tajemnego języka zwierząt, więc nie wiem, czy zaaprobowała ten pomysł, czy nie. Dopiero kiedy mnie lekko ugryzła dopominając się o jedzenie zrozumiałam, że już dawno obiecałam jej pełną miseczkę – Przeklęty sierściuch – mruknęłam i niezbyt zachwycona poszłam przygotować kocią ucztę – A opowiadanie i tak wyślę – znowu zwróciłam się do kota – Czy Ci się to podoba, czy nie.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template by Elmo